Выбрать главу

Przygotowano również tysiące ogni greckich i balonów. W tabernach i mercatoriach ustawiono "żywe wystawy". Na nich urodziwe puellki demonstrowały garderobę w barwach patriotycznych lub pozbawione jej demonstrowały doskonałość fizyczną. Wysprzedano do ostatniego miejsca wejściówki na punkty widokowe na pergulach i menianach wzdłuż trasy przejazdu Navigatora. Równocześnie trwała niesamowita mobilizacja sił sekuryckich i vigilianckich. Zabezpieczano dachy i strychy, studzienki kloaczne i okienka do cavern, nasilono penetrację FOI wśród grup subkulturowych.

Pełną parą pracowały wytwórnie memuarników, niezliczone matryce powielały twarz Cedrusa na chitonach i chorągiewkach, czarkach i kraterach, a nawet deskach kuchennych. Zdwojone obroty notowały oficyny wydawnicze. Szczególnym powodzeniem cieszyły się "Wieszczby na nową navigaturę" sporządzane przez rzekomo natchnionych heruspików.

Około południa Rufo Ruffix pozbył się wreszcie Kasjusza Longinusa, któremu towarzyszył przy śniadaniu na Wzgórzu Kurialnym. Faktyczny zastępca Cedrusa traktował nominalnego zastępcę przywódcy jako uciążliwy balast, pozbawiony władczych kompetencji. ProNavigator był zawsze figurą trochę śmieszną, musiał kontentować się rolą satelity, świecić światłem odbitym, choć, jak trafnie zauważył jeden z mediaferrantów, każdego ProNavigatora dzieli od głównego stolca co najmniej jedna kadencja lub mały kawałek ołowiu.

Po przybyciu do FOI silny człowiek Cedrusa spożył południowy posiłek z Marcellisem. Później zwiedził cały podziemny kompleks i z gorliwością zeloty zanurzył się w archiwaliach. Gdyby cokolwiek wymagało dodatkowych wyjaśnień, ustępujący prefectissimus przydzielił mu do pomocy zaprzysiężoną complementarkę, a poza tym dał całkowicie wolną rękę. Rufo jak lis, który znalazł się w kurniku, rzucił się buszować w najgłębszych tajemnicach Archipelagu. Z konieczności przelatywał jedynie sumaryczne regesty, zatrzymując się na dłużej przy indexach dotyczących obronności lub analizach na temat penetracji kraju przez obce agencje.

Z pewnym rozbawieniem przeczytał akta osobowe Cedrusa i własne. Przez wąskie wargi prześlizgnął się uśmieszek.

– O durnie!

I naraz coś go zastanowiło. Jeszcze raz przywołał menscompterowe indexy.

– Brakuje pozycji indexowej między 456 a 458, czyżby błąd w numeracji? – zwrócił się do complementarki.

– Materiał jest niedostępny – odpowiedziała sucho officjałka.

– Nawet dla mnie? Co to znaczy?

– Jest to zespół, który można odtworzyć wyłącznie na polecenie prefectissimusa i urzędującego Navigatora.

– A co to takiego? Tajemnice łóżkowe członków Arbitriatu?

– Nie znam szczegółów – odpowiedziała sucho – ale mogę poprosić szefa.

Marcellis zjawił się po paru pacierzach.

– Rasowy fachowiec wszystko zauważy – powiedział poklepując Ruffona. – Ja też bym od tego zaczął. 457 – to operacja "Siatka".

– "Siatka"? Nigdy o tym nie słyszałem, choć od lat śledzę debaty w Kurii dotyczace archipelagiańskiego bezpieczeństwa.

– Poza mną i paroma fachowcami, którzy wycinkowo zajmowali się programowaniem, nikt nie zna całości.

– Nawet Navigatorzy? Oni przecież musieli…

– Z tą pewnością bym nie przesadzał. Owszem, wiedzieli, że coś takiego zostało opracowane, udzielali swojej odgórnej aprobaty, jednak starałem się ich nie wtajemniczać w szczegóły. Tyle dzieje się w naszych niespokojnych czasach, Navigatorzy mogą zostać porwani lub okazać się zbyt rozmowni. Uważam, że pewne sprawy należy pozostawiać fachowcom. Takim jak my.

– Kiedy będę mógł zapoznać się z tą… "Siatką"? Nie ukrywam, że w obliczu aktywizacji służb Ekumeny i Wandalii powinienem móc szybko.

– Zgoda – przerwał z cichą rezygnacją Marcellis. – Przekazywanie władzy to okres szczególny, każdemu, nawet mnie, może się coś przytrafić. Powinien pan z grubsza wiedzieć… Oczywiście, bez szczegółów operacyjnych. "Siatka" to stary plan, zaczęto go montować wiele lat temu jeszcze przed Arriandem. Ja też poznałem go dopiero w wigilię swojej inauguracji. Jest to plan na "chwilę rozpaczy", który, mieliśmy nadzieję, nigdy nie zostanie wykorzystany.

– Ale czego dotyczy?

– Przyjaciół wśród wrogów – padła krótka odpowiedź. Ruffo skinął głową, ale nic nie powiedział. – Jego opracowanie rozpoczęto w czasach, kiedy globalny konflikt wisiał na włosku. U Greków srożył się Periander… Kontynuowaliśmy go potem, przez lata walcząc o każdy grosz z Kurią, ukrywając wydatki w rezerwach na nowe techniki i umundurowanie, ba, nawet ściągając haracz z kaprów i przemytników.

– Ale na czym polega ów awaryjny plan?

– Znasz, Ruffo, dziecinną grę w siatkę?

Któż jej nie znał, bawiono się w nią na każdym podwórku. Należało za pomocą liny upleść maksymalnie dużą siatkę w tak misterny sposób, że rozsypywała się ona za jednym pociągnięciem sznura. Przegrywał ten, kto na czas nie cofnął ręki.

– Wyobraź sobie, że narasta globalny konflikt, awanturniczy hierarchat nakazuje inwazję którejś z wysp albo wszystkich. I wtedy nasi agenci w Ekumenie otrzymują sygnał. Jest ich wielu, ukrytych przeciwników arymanizmu, zwolenników narodowych separatyzmów czy po prostu ludzi przez nas kupionych. Uruchamiają działania dywersyjne, paraliżują działanie władz Ekumeny, wprowadzają chaos w wojsku, w mediach.

Gdy Marcellis skończył mówić, twarz Ruffixa mieniła się z emocji. W najbardziej fantastycznych snach nie mógł sobie wyobrazić czegoś podobnego.

– Taka siatka w zamkniętym społeczeństwie. Dlaczego jednak, na Jedynego, nie użyto jej… podczas wojny herriańskiej, podczas konfliktu flot na Wielkim Prądzie?!

– Proszę spytać o to polityków. Zawsze uważali, że jeszcze nie nadszedł właściwy moment. Że istnieje ryzyko porażki, że trzeba chronić naszych agentów, że destabilizacja Ekumeny grozi konfliktem jądrowym. Zresztą dziś byłoby to chyba niewykonalne.

– Czemu?

– Kontakty zostały zerwane, łącznicy wycofani. A parę lat temu ze względów bezpieczeństwa dane operacyjne zostały zniszczone, wymazano je z pamięci menscompterów…

– Jednak nasi kolaboranci – "oczka" tej siatki – przecież żyją, czekają. Co byłoby, gdyby dziś ktoś nadał sygnał?

– Prawdopodobnie rozpoczęliby akcję… Oczywiście, bez precyzyjnej synchronizacji byłoby to szaleństwo. Mimo to kod sygnałowy otrzyma pan wraz z dostępem do sejfu głównego po oficjalnej nominacji. Ode mnie lub, gdyby mi się coś przydarzyło, od mego zastępcy.

Rola uzbrojonego strażnika pięknej i groźnej kobiety to w grach obraźnikowych typu homo ludens jedna z najlepszych pozycji wyjściowych. Gurus potraktował ją niesłychanie poważnie. Nie spuszczał oczu z Claudii, a gdy ta zapytała o toaletę, wysłał razem z nią Dię.

– Czego się boisz, panie mój – uśmiechnęła się czarnobrewa. – Bezbronna i w dodatku w kajdankach na rękach i na nogach nie ucieknę wam przecież rurą kloaczną. Czy szef ci nie mówił, że byłam tylko przypadkowym uczestnikiem starcia u mecenasa Tarantiona? Nie mówił?

Gurus postanowił się nie odzywać. W instrukcji gry za kontakt słowny z więźniem obrywało się punkty karne. Dia okazała się życzliwsza, nie odpowiadała wprawdzie na pytania, ale podczas posiłku wyjęła kobiecie ości z ryby, a nawet zgodziła się rozczesać włosy.

– Jesteś dupeczką chłopca czy tego starego? – zapytała w trakcie tego zabiegu Claudia.

– Leo jest równie młody jak pani albo bardziej! – Wybuchnęła dziewczyna i zła na siebie, że dała się ponieść emocji, opuściła alkowę.

Claudia została sama z Gurusem. Wyrostek zajął stanowisko na siedzisku i nie przeszkadzał ciemnowłosej rozłożyć się na łóżku. Przeciągając się miauknęła jak kotka. Skute ręce odgięła do tyłu ponad głowę, aż wydatne piersi omal nie przebiły materiału albany.