Выбрать главу

– Dobranoc, malutka.

Nie miała czasu czekać na koniec całopalenia. Przebiegając obok nieprzytomnego Gurusa zastanawiała się, czy nie władować również kulki w chłopaka, ale nieprzytomny Gurus w niczym jej nie przeszkadzał. Poza tym potrzebowała naboi. Dom był pusty i cichy, jeśli nie liczyć syku ognia. Szybko dobiegła do przystani. Kolejną kulą rozwaliła kłódkę mocującą łódź do metalowego pachołka… I wtedy coś ciężkiego spadło jej na plecy, wbiło pod wodę. Gurus…? Tak! Chłopak oprzytomniał i dopadł ją. Przygwoździł pod powierzchnią… Zachłysnęła się. Efekt zaskoczenia działał jednak krótko. Gdybyż nie była mistrzynią walki wręcz? Najpierw pociągnęła go na głębszą wodę, tam, gdzie przewaga masy nie miała już znaczenia, potem zadała ciosy. Puścił ją, niezdarnie próbował uciekać. Dopadła go na płyciźnie. Jeszcze dwa uderzenia. Bezwładne ciało osunęło się między prętacze.

Co podkusiło faceta angażować do tej roboty dzieci? – pomyślała odbijając od przystani.

cdn.

Pod osłoną gęstej mgły półżywy ze zmęczenia Sclavus przebył jezioro i opuściwszy omnivanta na podwórko między dawnymi stajniami wkroczył do domu. Nie zamierzał budzić swych młodych partnerów. Jednak złowróżbna cisza panująca wokół atrium zaniepokoiła go, a rozwalony zamek alkowy przejął grozą… Wpadł do wnętrza. Ujrzał pościel poszatkowaną kulami, poprzestrzelane meble, wiszącą w powietrzu zawiesinę czadu.

– Dia! – ryknął nieludzkim głosem dopadając posłania. – Diaaaaaa!

Ale ciała Herrianki nigdzie nie było, nie było też krwi… Za to wszędzie czuło się spaleniznę… Wtem hurgot rozległ się w kominku wypełnionym niedopalonymi papierzyskami i drewnem. Jeszcze chwila, a na tę ćmiącą się stertę spadł osmolony, półprzytomny i kompletnie goły diabełek.

– Jestem – zawołała dziewczyna.

Padli sobie w ramiona całując oczy, usta, nosy. Leo z rozpędu dotarł wargami do jej okopconej szyi i piersi… Czuł podnoszącą się falę, która lada moment miała zalać ich oboje. W ostatniej chwili cofnął się…

– Nie uciekaj, najdroższy – szepnęła. – Bądź mój!

– Co tu się stało…? – usiłował nadać głosowi normalne brzmienie. – Gdzie ta…?

– Uciekła. Słyszałam, jak ogłuszyła Gurusa. Zdążyłam schować się do komina. Niestety, po kilku łokciach zrobiło się za wąsko. A ona rozpaliła ogień.

– O Jedyny! Mogła cię spalić.

– Nie mogła, moją koszulką zatkałam przewód kominowy. Nie było ciągu. Ogień zaraz zgasł.

– Mogłaś się udusić.

– Poradziłam sobie.

– Jak?

– Tylko się nie śmiej. Nasikałam w majtki i zrobiłam pochłaniacz, przez który oddychałam. Kiedyś w Herrii uczono nas, jak przetrwać pożar.

– A co z Gurusem…?

– Chyba pobiegł za nią… Nie zdążyłam mu powiedzieć, że żyję. Bardzo się bałam…

– Dawno?

– Jakieś pół hory temu. Tylko uważaj.

Odbezpieczywszy broń Leo pomknął ku przystani. Wystarczył jeden rzut oka. Łódka zniknęła. Dziób drugiej, zatopionej, ledwie wystawał z wody.

– Gurus, Gurus – zawołał, wskoczył w wodę, rozgarniał prętacze i wreszcie ujrzał nieruchomy kształt pomiędzy korzeniami modronu.

Marcellis nie docenił Ruffixa. Jak mógł przypuszczać, że Ruffon nie poradzi sobie z istniejącymi zabezpieczeniami, że nie zechce dowiedzieć się wszystkiego o operacji "Siatka", i to natychmiast. Oczywiście, na miejscu nawet nie próbował rozpracowywać kodów dostępu. Był jednak pewien, że to kwestia czasu. Jego ludzie sobie z tym poradzą… Tyle że z podziemi nie miał szansy się z nimi porozumieć. Łączność bezprzewodowa była niemożliwa, linie foniczne i menscompterowe kontrolowane. Musiał być jednak sposób… Wychodząc na krótki posiłek skontaktował się ze swoim szefem techniki. Wróciwszy do podziemi wiedział, jak działać. Complementarkę zajął sprawdzaniem kandydatów na stanowiska w centralnej administracji, sam zaś przystąpił do roboty. Archiwum FOI miało jedno niezależne połączenie ze światem – czujniki termiczne i przeciwdymne połączone z sekcją strażacką. Za chwilę dyżur miał tam objąć jego człowiek. Wystarczyło wiec podłączyć przewodem menscompter z czujnikiem, a walizkowy aparat "strażaka" niczym język mrówkozaura wyssał kilkaset najważniejszych plików. Potem już ludzie Ruffixa przystąpili do rozpracowywania zasobów. Rzeczywiście akta "Siatki" przepadły, znalazły się jednak pliki sporządzone kiedyś dla officium obrony. Wyliczały one ludzi, którzy w wypadku zbrojnej operacji przeciw Ekumenie (kryptonim "Dinozaur") winni być chronieni jako swoi. Były to wprawdzie tylko kryptonimy, ale w innych zasobach znalazł wskazówki do programu dekodującego.

Jeśli uda się dopasować jednego konfidenta do jednego kryptonimu, rozpoczniemy dekodowanie – powiedział programista Bellox. – Potrzebujemy na to co najmniej trzech dni.

– Daję wam jeden! – rzekł twardo Ruffix.

14. SŁOWIANIN W AKCJI

Szybkie opuszczenie wysepki na jeziorze stało się dla Sclavusa kwestią życia i śmierci. W każdej chwili mogli nadciągnąć zabójcy zawiadomieni przez Claudię, nadto Gurus wprawdzie odzyskał przytomność, ale wymagał poważniejszych oględzin lekarskich. Leo podejrzewał pęknięcie paru żeber i wstrząs mózgu, nie można było wykluczyć poważniejszych obrażeń wewnętrznych.

Jeszcze raz omnivant, tym razem w roli łódki podwodnej, okazał się nieoceniony. Pod powierzchnią jeziora i szeroko rozlanej po ostatnich ulewach rzeki Zielonej dotarł do przedmieść Florentyny. Tam Słowianin wysłał Gurusa pod opieką Dii do lazaretum, sam zaś, po ukryciu omnivanta w hangarze na łódki jakiegoś podupadającego towarzystwa rybackiego, rozpoczął poszukiwania dottora Darni. Odnalazł wypożyczalnię wiropłatów, z której poprzedniego popołudnia wynajęto niedużą maszynę. Jej pilot pobudzony obfitą gratyfikacją natychmiast przypomniał sobie lot na trasie hostel "Asilium" – wieżowiec Klubu Apollona w Nowym Centrum i magazyny ogni greckich w Portellito. W locie wzięło udział trzech typków o ponurych mordach i pulchna dziewczyna, którą mężczyźni traktowali jak szefową. Rysopis wskazywał na Pinettę. Jedynym ich bagażem był spory kufer zabrany z lądowiska na wieżowcu.

– Tylko błagam, nie mówcie nikomu, że ja was poinformowałem – prosił pilot.

Leo zdrzemnął się parę godzin, a gdy Dia zadzwoniła z lazaretum z dobrymi wiadomościami ("Nic Gurusowi nie będzie"), załatwił jej spanie w tamtejszym hosteliku i prosił o nadzór nad Gurusem.

– Bacz, czy nikt nie zacznie się nim interesować.

Załatwiwszy jeszcze parę drobnych spraw wsiadł do Szybkiego Tubusu i ruszył w stronę Portellito.

Portellito (porcik) – trudno o bardziej mylącą nazwę. Kiedyś rzeczywiście była to niewielka osada rybacka oddalona od Florentyny o wiele dni marszu lub dwie doby intensywnej wspinaczki. Choć w prostej linii brzeg morza i metropolia nie leżały dalej od siebie niż trzydzieści mill, imponującą barierę tworzył masyw Gaju Florentyńskiego, stosunkowo łagodny od strony stolicy, ale od morza spadający półtora millowym urwiskiem na szeroki taras nadbrzeżnej niziny. Ongiś był to szaniec nie do przebycia i morskimi wrotami Florentyny musiała być oddalona o 100 mi Lidona. Obecnie pneumatyczna kolej tunelowa przebywa ten dystans w quartinę, a pędnik poruszający się starszym systemem wiaduktów i serpentyn potrzebuje około dwóch hor. Natomiast dzięki dźwigom i podziemnym śluzowniom możliwy jest transport całkiem sporych barek z morza w dolinę rzeki Zielonej. Toteż senne Portellito przeobraziło się w supernowoczesne centrum mercuralne. Stocznie, doki, lotniska (w znacznej części zajmujące tereny osuszonych polderów) tworzą dziś największy węzeł komunikacyjny Innej.

Leontias wysiadł na stacji "Doki III", tam wynajął małą, motorową łódź (omnivant nazbyt rzucałby się w oczy) i zapuścił się w labirynt wodnych kanałów pomiędzy dźwigi, elewatory, magazyny niejasnego przeznaczenia, suche doki, remontownie, siłownie otaczające wąskie dukty wodne na podobieństwo fantastycznych ścian kanionów. Magazyny ogni greckich leżały w zachodniej części labiryntu w dużej mierze wyglądającej na opuszczoną. Wszędy trwało wyburzanie starych silosów pod nowe nadbrzeże. Leo w słonecznym kapeluszu i kubraku pracownika doków przepłynął obok ceglastych hal z powybijanymi szybami, robiących wrażenie odludnych. Chociaż…W momencie w którym mijał zakręt, zauważył błysk na dachu opuszczonego terminalu po przeciwnej stronie kanału. Mógł oczywiście blikować odprysk szkła, ale doświadczenie zawodowca podpowiadało mu, że takie refleksy wywołuje zachodzące słońce, gdy natrafia na optocelnik szybkostrzelnego repetera.