Выбрать главу

– Dzielny człowiek z tego Słowianina – powiedział wreszcie. – Masz z nim stały kontakt?

– Nie. Jest bardzo ostrożny. Jego łącznik ma odezwać się do mnie wieczorem.

– Zorganizuj mi spotkanie z tym Leontiasem – powiedział impulsywnie elekt. – Jeszcze przed inauguracją.

– To przecież pojutrze.

– A zatem zobaczmy się jutro w nocy. I… Nikt nie może o tym wiedzieć. Ani Ruffix, ani Gnerus, ani nawet Druzzus… Znaczy, z Druzzusem sam porozmawiam.

– Postaram się, wodzu.

Lazaretum im. Marii i Marty na przedmieściu Viterbo należało do tych ogromnych nowoczesnych kombinatów medycznych, w których chorzy, lekarze i personel bywają tylko elementami wielkiej, nie ma co kryć, łatwo zacinającej się maszynerii. Wpół do octy dottor Darni w kitlu znalazł się w poczekalni lazaretum. Leontias podał mu salę, w której przebywał Gurus i fałszywe nazwisko, pod którym został zarejestrowany, zaś dottor już wcześniej dodzwonił się do swego kolegi, miejscowego starszego chirurga Manliusa. Ten oczekiwał go już w pokoju recepcyjnym. Po chwili mieli wszystkie dane pacjenta na wydruku.

– Chłopak będzie zdrów jak ryba – komentował Manlius – ogólne potłuczenia, silny szok, poza tym nic poważnego. Możemy go odwiedzić.

Czwarta kondygnacja składa się z rzędu izolatoriów rozmieszczonych wokół szerokiego korytarza. Przy obu końcach galerii czuwają dyżurne curatrony gotowe w każdej chwili śpieszyć pacjentom z pomocą. Obaj medycy weszli do izolatorium nr 432.

– Niemożliwe! Pół godziny temu rozmawiałem z chłopakiem – wykrzyknął Manlius, rozglądając się po pustym pomieszczaniu.

– Gdzie pacjent? – Darni dobiegł do bliższej curatrony. Ta szeroko otworzyła oczy.

– Pięć pacierzy temu zabrano chłopca na reanimację. Stwierdzono nagłe pogorszenie jego stanu.

– Kto stwierdził?

– Nie znam jej. Przedstawiła się jako dottor Claudia Dalboni. Chyba nowa, bo jej dotąd nie widziałam. Miała takie ciemne zrośnięte brwi. Towarzyszyło jej dwóch pielęgniarzy.

– Na którą salkę go zawieźli?

Curatrona przez chwilę posługiwała się menscompterem.

– Dziwne, nigdzie go nie ma… Zabieg nie został w ogóle zgłoszony, a ta… dottor Dalboni nie pracuje w naszym szpitalu.

Nogi ugięły się pod Darnim. W tym samym jednak momencie brzęknęły drzwi windy.

– Są w podziemiach, dottorze – wołała pobladła Dia, załadowali Gurusa do viviarki. Nie pozwólcie im wyjechać.

– Porwanie w naszym lazaretum?! – zdumiał się Manlius. – Nigdy do tego nie dopuszczę.

Widok opadających wrót parkingu wprawił Claudię w konsternację. Widziała zaniepokojone spojrzenia wspólników. Pozbawionych polotu facetów od brudnej roboty.

– Wiejmy stąd, szefowo – zaproponował jeden z nich. – Zanim pułapka zatrzaśnie się na dobre.

– Milcz.

Wyskoczyła z viviarki i dobiegła do stanowiska strażnika.

– Co to znaczy? Jesteśmy z gwardii navigatoriańskiej – machnęła plakietą służbową. – Bardzo mi się śpieszy. Otwieraj!

– Proszę poczekać – odparł służbiście. – Zaraz przybędzie tu mój szef. Ja dostałem polecenie…

– Reno – syknęła wymownie do najwyższego ze swych pomocników.

Fałszywy sanitariusz zbliżył się nieśpiesznym flegmatycznym krokiem i wypalił strażnikowi prosto w pierś. Potem zaczął szukać przycisku od bramy. Ale w tym momencie drzwi z tyłu viviarki otwarły się i wyskoczył z nich Gurus. Najpierw runął jak długi, ale natychmiast podniósł się i utykając rzucił do ucieczki. Reno uniósł repeter.

– Zostaw – powstrzymała go Claudia – to nasz zakładnik. – I sama pobiegła w ślad za Gurusem. Biegła jak łania, równym krokiem mistrzyni średnich dystansów. Grubasek nie miał szans.

– To ona – rozległ się nagle głos. Odwróciła głowę, po schodach zbiegała Dia. Fala wściekłości zalała czarnobrewą. Ta mała suczka żyła i w dodatku towarzyszył jej Darni, jeszcze jeden lekarz, trzej sekuryci… Uniosła broń i strzeliła w biegu.

Nie mogła chybić. Nie mogła. Ale w ostatniej chwili dottor Darni przeciął trajektorię lotu pocisku. Uderzenie w pierś rzuciło go na ziemię. Padając pociągnął Dię i nakrył ją swym ciałem. Sekuryci dobyli króciaków. Jeden z pocisków drasnął Claudię w udo. Uskoczyła za filar. Zrezygnowała z pościgu za chłopakiem. Kryjąc się między kolumnami pobiegła w stronę viviarki. Brama wyjazdowa już stała otworem. Kierowca musiał ją widzieć we wsteczniku, niemniej nagle wyprysnął do przodu. Puściła się za nim wykrzykując klątwy. Z przeciwka narastało wycie karetki. Kobieta biegła skosem, przesadzając rozjazdy, coraz bliższa nie zamkniętych drzwiczek. Przecięła jeden podjazd, drugi… Z zaskoczeniem przyjęła jaskrawą eksplozję świateł w twarz, rozdzierający skowyt syreny, pisk hamulców… Poczuła uderzenie w pierś, zdawała sobie sprawę, że wpada pod koła. A potem ogarnął ją mrok i cisza.

Dopiero po jakiejś quartinie, po stwierdzeniu zgonu dottora Darniego i Claudii Manlius mógł zainteresować się Gurusem i Dią. Ale oboje zniknęli.

– Co ja robię, co ja tu robię? – denerwował się Ursin klucząc po zatłoczonych uliczkach starej Florentyny. W popinie wyznaczonej na miejsce spotkania z Dią otrzymał od kelnerki fonikon, przez który nieznany głos polecił mu jazdę na zachód. Zdenerwowanie powiększał fakt, że wedle ostatnich wiadomości, których wysłuchał w swoim dionisionie, współpracował z kryminalistą. Rysopis Leontiasa jako nieznanego z nazwiska sprawcy rzezi w Portellito podawały wszystkie media. Lista oskarżeń była spora: od brutalnego napadu na grupkę straży obywatelskiej przygotowującej się do zabezpieczenia inauguracji po wysadzenie wytwórni ogni greckich. Był na czołówkach wiadomości. Na głowę Słowianina wyznaczono nagrodę tysiąca aureusów, a ścigali go pospołu i sekuryci, i vigilianci, i pretorianie z FOI, nie licząc rzeszy patriotycznie usposobionych obywateli. A Ursin miał umówić tego terrorystę z przyszłym SuperNavigatorem.

Paranoja!

Fonikon osobisty zadzwonił, gdy wjeżdżał na most Syren.

– Wysiadaj – usłyszał głos Dii – natychmiast. O nic nie pytaj, zostaw pędnik na trotuarze i zsuń się po nasypie. Jestem pod mostem.

Wykonał polecenie. Zsuwając się po mokrej trawie widział, jak z piskiem tuż za jego dionisionem hamują dwa pędniki i wysypuje się czwórka facetów.

– Nie ucieknę im. Nie ma szans.

Pod filarem czekała Dia.

– Do łodzi – zakomenderowała wskazując łupinkę kołyszącą się w cieniu filaru. Odbili błyskawicznie. Rozlana rzeka Zielona niosła brunatny szlam, kawałki gałęzi, zerwane pędy winorośli. Ursin zaśmiał się widząc, jak paru facetów kręci się bezradnie nad wodą. Dia była ubrana na czarno. Twarz pomazała również sadzą.

– Panienka wstąpiła do sił specjalnych? – chciał zażartować, gdy z góry doszedł go terkot wirowca. – Mają nas! – jęknął.

Pokręciła główką, kierując się ku rozwidlonemu filarowi, gdzie cień był największy. Na powierzchni wody widać było nieruchomy kształt przypominający śpiącego aquazaura. Cóż to było, na Boga…?

Naraz rozchyliły się "skrzela" potwora i silne ramię pociągnęło Marka do wnętrza. Za nim skoczyła Dia.

– Cieszę się, że mogę wreszcie cię poznać – powiedział Leontias. – Gurusku, szybko, zanurzenie na pięć łokci i naprzód.

Nie oddalili się zbytnio. Sclavus przeprowadził omnivanta krytym kanałem łączącym główny bieg rzeki z drugim korytem Zielonej i tam osiadł na dnie niedaleko hostelu "Asilium"…

– Tu nas nie znajdą – oświadczył. – Nawet jeśliby im strzeliło do łba, że dysponujemy kieszonkową łodzią podwodną, jesteśmy nie do namierzenia. Mamy ochronę termiczną, akustyczną i magnetyczną.

– Ale na brzeg nie wyjdziecie, wszyscy was ścigają – wykrztusił Ursin. – Zabił pan dzisiaj kilkunastu ludzi.