Zaczął przepychać się między ludźmi, ubranymi dość dziwnie, w jakieś luźne szaty; ni to średniowiecze, ni to Wschód… Nie słyszał słów nabożeństwa, bo wszyscy wokół właśnie zaczęli szeptać jakąś modlitwę. Nigdy nie był w tym kościele, więc nie mógł ocenić, jak bardzo różnił się teraz od wersji, która istniała w jego czasach.
W końcu dotarł do ściany. Jednak pewne różnice były – w jego czasach nikt nie budował w ścianach kościoła cel ekspiacyjnych. Kiedyś, jeśli jakaś rodzina nagrzeszyła za bardzo, mogła zamurować swoje dziecko w ścianie kościoła i przeznaczyć je na pokutę – tak musiało być i tutaj. Widział wiele rąk wysuniętych przez malutkie otwory w ścianach cel, gestami pokazujących, że bardzo potrzebna im jałmużna.
– Przybyszu – usłyszał szept, a w małym okienku zobaczył chudą twarz dziewczyny. – Daj coś pokutnicy. Masz jedzenie?
Uśmiechnął się. Przecież to był tylko sen. Tylko sen.
– A może cię uwolnić?
– A potrafisz? – na twarzy przytkniętej do małego otworu pojawił się nagle wyraz takiej nadziei, że aż nim wstrząsnęło.
– Chcesz?
Głupie pytanie.
– Potrafisz?!
Właściwie potrzebował przewodnika po tym świecie, ta mała mogła być pomocna. Zastanawiał się tylko, jak to zrobić. Przy tych wszystkich ludziach wokół, zamarłych w jakby kataleptycznym transie, wolał nie wypróbowywać urządzeń, w jakie wyposażyła go sekcja sił specjalnych pani prezydent Azji Maciejczuk.
– Ja chyba potrafię wszystko – uśmiechnął się do dziewczyny w celi. – Tylko nie krzycz.
Rozepchnął stojących najbliżej ludzi, tworząc sobie przejście. Cofnął się o kilka kroków, rozpędził się, a potem zatrzymał nagle, kucając tuż pod ścianą.
W realnym świecie Dietrich obudził go natychmiast.
– Co się stało?
– Nic. Usypiaj znowu.
Na granicy snu i jawy Gusiew przekroczył ścianę celi. Po prostu z rozpędu.
Dziewczyna patrzyła na niego, wrzeszcząc i przykładając dłonie do ust.
– Mówiłem, nie krzycz!
W celi śmierdziało okrutnie. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś, kto kierował się miłosierdziem, w ogóle mógł zamurować bliźniego w takiej klitce.
– OK. Wychodzimy – teraz już nie wahał się użyć sprzętu, w który go wyposażono. Na rozkaz jego woli z rękawa wysunęło się coś, co bezgłośnie rozcięło zewnętrzną ścianę kościoła. Teraz wystarczyło popchnąć i posypały się cegły. Jak w kreskówce na Cartoon Network – Struś Pędziwiatr albo Johnny Bravo. Ewentualnie Laboratorium Dextera…
– Chodź.
Pociągnął za sobą zszokowaną dziewczynę.
– Kto ty jesteś?
– „Pułkownik” Gusiew – usiłował wydobyć się z pogrążonego w transie tłumu. – A ty?
– Irka.
Drgnął. Wydawało mu się, że powiedziała „Irmina”, a chwilę później, że „Irka”. „Nazywaliście dziewczynki na cześć swoich podbojów” – powiedziała pani prezydent Azja Maciejczuk. Czy jakoś tak…
Przecież to tylko sen! Wzruszył ramionami.
– Dobra, dziecko. Irka to od Ireny?
– Nie – potrząsnęła głową. – Od Iraku.
Roześmiał się. Sen, który śnił, niewątpliwie miał własne prawidła. I to cholernie logiczne, jak na sen.
– OK. Czy wiesz, gdzie jest Mur Marzeń?
– Przecież już go nie ma. Rozebrali.
– A wiesz, gdzie jest fałszywy cmentarz?
Znowu potrząsnęła głową.
– Nie wiem.
Dziewczyna miała brzydką chorobę skóry, coś jakby dziwne niebieskie linie, tworzące nieregularną siatkę. Trudno się dziwić – tyle lat w celi bez łazienki…
– Chyba powinnaś się umyć.
– Fuj! Od tego same choroby.
Co to ma być? Średniowiecze?
– Nalegam. Troszeczkę cuchniesz, mała.
Opuściła głowę.
– No – pociągnęła nosem. – Trochę tak.
– To pójdziemy teraz do najbliższej rzeki i…
– Coś jest nie tak z twoim lewym okiem – przerwała mu nagle.
– Co? – aż się żachnął. – Co widzisz? – odruchowo dotknął skroni. Oczywiście w kąciku oka nie było czerwonej diody, którą przyklejono w realnym świecie. Pod palcami czuł tylko gładką skórę. Pulsowanie czerwieni, oznaczające, że jest w fazie REM, tu przecież nie mogło być widoczne. Wykresy EEG uruchamiające pulsujące światełko istniały w zupełnie innym świecie. Nie we śnie.
– Czerwone oko – wyszeptała przerażona dziewczyna. – Oko diabła.
Klęknęła przed nim.
– Mogę służyć nawet i diabłu – powiedziała cicho. – Wyciągnąłeś mnie stamtąd, więc będę twoja.
Gusiew przełknął ślinę. Okropna, cuchnąca dziewczyna z chorobą skóry. Przecież nie powinna wzbudzać w nim pożądania. Ale… Zdaje się, że to wszystko nagle zaczęło zmieniać się w sen erotyczny.
– Nnnn… najpierw się umyj.
Posłusznie podniosła się z klęczek.
– Skoro pytasz o Mur Marzeń, to znaczy, że śmierć nam pisana – westchnęła, a potem uśmiechnęła się ciepło. – Ale trudno. Lepsze to, niż tamto – wskazała za siebie palcem.
– Dlaczego śmierć? – spytał.
– Tak mi mój nos mówi.
– A mój nos mówi, że jak się nie umyjesz, to zostajesz tutaj sama!
– Dobrze. Jak umierać, to umierać. Mogę się nawet umyć. Chyba wszystko jedno z jakiego powodu się ginie, nie?
Wzruszył ramionami, a ona pociągnęła go za sobą, chwytając za rękę. Szlag! We śnie chyba nie można się niczym zarazić?
– Wiesz – pytlowała bez ustanku. – Musimy wziąć ze sobą szaleńca. Tak. Musimy dołączyć do nas wariata. Tak. Tak, tak…
– Po co ci szaleniec?
– Śmierć boi się Boskich Głupców. Bo głupiec wyśmiewa śmierć, ona boi się obłąkanego chichotu i może nas tak od razu nie zabrać. Chodź, tu niedaleko jest szpital. Wiem, gdzie. Weźmiemy sobie jednego. Bo tam ich trzymają; leczą wszystkich, nawet tych, co mają syfilis. Ale wiadomo – jak ktoś ma tę chorobę, to znaczy, że nagrzeszył. I dlatego, żeby zacząć leczenie, musi się najpierw poddać chłoście, żeby…
Umilkła nagle i stanęła tak gwałtownie, że wpadł na nią, a odór od razu odbił go o kilka kroków w tył.
Dziewczyna rozglądała się. Niewyobrażalne ciemności rozświetlało tylko kilka nikłych płomyków pochodni.
– Ktoś nas śledzi!
– Gdzie? – też się rozejrzał, ale na „wspomaganiu” wszystkich urządzeń, które dostał od chłopaków pani Azji.
– Trzech z tyłu. Jeden idzie z przodu – powiedziała. – Przed nami. Wygląda na to, że wie gdzie idziemy.
Obudził się w gabinecie Borkowskiego, od razu ściągając z głowy elektrody. Był wypoczęty i wyspany, w przeciwieństwie do Irminy i „Seppa”, którzy czuwali nad aparaturą.
– Chodźcie, muszę coś zjeść.
– Coś ciekawego dzisiaj wyśniłeś?
– Ee… Historia chyba dopiero się zaczyna.
Zaczęli składać sprzęt.
– A czemu chciałeś, żeby cię budzić?
– Musiałem przejść przez ścianę.
– Możesz przechodzić przez ściany?
– Trochę sprytu nie zawadzi, ale tam mogę wszystko. Laboratorium Dextera.
Otworzył drzwi na ciemny korytarz. Tuż za drzwiami czekał Wyzgo.
– Panie doktorze – zaczął od razu jęczeć. – Niech mi pan coś przepisze. Ja przez cały czas śnię, że jestem gdzieś w supermarkecie, albo w kościele, albo na rynku, i tam jest kupa ludzi. A ja do nich niezmiennie walę z takiego dużego karabinu maszynowego! Ale jatka! Jezusie, Maryjo… Czy to zboczenie?
– Niech pan idzie do psychologa – Gusiew odsunął go, żeby zamknąć drzwi do gabinetu.