– Irka – obserwował drewniane kamieniczki ze schodami prowadzącymi wprost nad lustro wody. – Gdzie jest fałszywy cmentarz?
– Przecież już pytałeś – wzięła go za rękę. Drugą trzymała bełkoczącego wariata, żeby się nie zgubił. – Nie wiem.
Przystanął na chwilę, chcąc skorzystać z jej „mapy strachu”. Zaczął sunąć palcem po skomplikowanych liniach, które choroba wywołała na jej ręce.
– Boisz się?
– Trochę.
– A teraz?
Nie zdążyła odpowiedzieć – ktoś do nich podszedł.
– Czy dobrze słyszałem? – usłyszeli kpiący głos tuż za plecami. – Fałszywy cmentarz?
Gusiew odwrócił się gwałtownie. Tuż obok stał mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu. Z tyłu, pod ścianą najbliższej kamieniczki, było jeszcze trzech.
– Pan wie, gdzie to jest?
Tamten tylko się uśmiechnął.
– Jestem człowiekiem, który nie zamierza pana tam dopuścić – pstryknął palcami. Trzech mężczyzn ruszyło spod ściany. Przejęli Irkę i śliniącego się wariata, odciągając ich na bok. – Nie dopuszczę tam pana, mmmmm… jakby to powiedzieć? Nie stroniąc nawet od brutalnych metod.
Gusiew parsknął śmiechem. Czerwone światło pulsowało w kąciku lewego oka.
– Ojej – zakpił, robiąc „przerażoną” minę. – Będzie pan brutalny? Ojejku, jak ja się boję!
– Może za chwilę będzie panu mniej do śmiechu?
– Och, doprawdy? – Gusiew bawił się w najlepsze. – Jak rozumiem, pan będzie brutalny, o kolegach nie wspominając – wskazał trzech opryszków pod ścianą i westchnął. – Ma pan tylko jeden mały problem. To wszystko – wskazał drewniane kamieniczki wokół – tylko mi się śni.
Mężczyzna w płaszczu nie dał się jednak zbić z tropu.
– Wszystko tylko się panu śni – uśmiechnął się sympatycznie. – No to faktycznie mamy problem. Facet, któremu my się tylko śnimy. I cóż zrobić, jak mawiał generał Żeligowski. Zabić go? Przecież to tylko sen. Jeśli zabijemy pana tutaj, to tam, w realnym świecie, pan się po prostu obudzi. I cóż z tej śmierci we śnie? Niejeden to przecież już przeżył bez żadnego szwanku.
Gusiew rozłożył ramiona w geście „To naprawdę nie moja wina”.
– W takim razie, skoro rozmowa o moim zgonie jest bezprzedmiotowa, to może pokaże mi pan fałszywy cmentarz?
– Taaa… Facet, którego nie można tutaj zabić, bo wtedy po prostu się obudzi. Facet, któremu w tym świecie nic nie można zrobić. Facet z dziwnym światłem w lewym oku. Nietykalny – obciągnął poły płaszcza. – Doprawdy, jest pan agentem idealnym. Idealnym – powtórzył. – Niczego nie można panu zrobić, bo wszystko się panu jedynie śni.
– Rzeczywiście, patowa sytuacja – przyznał Gusiew.
– Nie do końca – mężczyzna klasnął w dłonie. – Skoro nie mogę pana zabić, bo to nic nie da, to może… Może spróbuję zrypać panu mózg?
Z domów wokół zaczęli wychodzić ludzie. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Zaczęli ich otaczać, w całkowitej ciszy podchodząc coraz bliżej. Nie wyglądało na to, że mają agresywne zamiary. Po prostu podchodzili coraz bliżej i bliżej, aż stworzyli tłum, z Gusiewem w środku. Było coraz ciaśniej.
– Może rzeczywiście to najlepsze rozwiązanie? – powiedział mężczyzna w płaszczu. – Zobaczymy, jak zadziałają na pański organizm środki nasenne i pobudzające podane jednocześnie, ile komórek mózgowych zdołam panu szybko zniszczyć.
Tłum zaczął napierać. Gusiew nie mógł odejść; prawdę powiedziawszy, nie mógł nawet poruszyć ręką lub nogą. I nagle ludzie zaczęli chodzić – razem, jak jedna, zorganizowana masa. Noga w nogę. Dwa kroki w lewo, dwa kroki w prawo, potem w przód i w tył. Gusiew poruszał się wraz z nimi, bo ścisk był taki, że nie mógł zrobić niczego innego.
W realnym świecie Ivan „Sepp” Dietrich nachylił się nad monitorem.
– Budzi się – pokazał odpowiedni wykres. – Wyraźnie drżą mu mięśnie.
– Kuca? – Irmina przetarła piekące oczy. – Budzimy?
– Nie.
– No to podaj jakiś środek nasenny. Mówił przecież, że jakby się budził sam z siebie, to trzeba uśpić, bo we śnie upływa za mało czasu, żeby coś zrozumieć.
– Ou kej.
Dietrich podniósł strzykawkę, przetarł skórę Gusiewa watą ze spirytusem i wbił igłę. Ostrożnie naciskał tłok.
Gusiew poczuł wstrząs. Świat wokół, tak cholernie realny, nagle wydał mu się jeszcze bardziej rzeczywisty. Tłum napierał coraz mocniej. Dwa kroki w bok, dwa do przodu i do tyłu. I jeszcze raz. Nie mógł kucnąć, bo po prostu nie było miejsca.
– Znowu drżą mu mięśnie – Dietrich zapalił papierosa. – Jakby się miał budzić.
– A co podałeś? – Irmina zerknęła na opróżnioną buteleczkę po środku nasennym. – Strzel coś jeszcze mocniejszego, bo inaczej będziemy się pieprzyć przez dwa miesiące…
– Tak ładować mu jeden po drugim?
– Kuca?
– Nie.
– Daj mu zastrzyk. Tam nie dzieje się nic złego – ziewnęła. – Inaczej by kucnął.
Gusiew poczuł kolejną eksplozję w głowie. Tłum, z nim samym uwięzionym w takim ścisku, że brakowało mu oddechu, kontynuował dziwny rytuał tańca. Dwa kroki w przód, w tył, w lewo i prawo. Nie mógł poruszyć ręką, nie mógł…
Nagle w prawym oku pojawił się obraz pani prezydent Azji Maciejczuk.
– Są na najlepszej drodze, żeby cię wyeliminować, pułkowniku – usłyszał gdzieś we wnętrzu głowy. – Musiałam przerwać posiedzenie rządu. Nie jest dobrze – mruknęła. – Spróbuję ci jednak jakoś pomóc, choć mamy cholernie mało czasu.
W realnym świecie Dietrich z niedowierzaniem przecierał oczy, patrząc na powtarzające się wykresy.
– To przecież niemożliwe – Irmina również się nachyliła. – On się dalej budzi?
Ivan spojrzał z nagłą paniką na puste fiolki lekarstwa, które wstrzyknął koledze.
– Jezus! W takim razie to nie było to… Błędnie zinterpretowałem wykresy.
– I co teraz? Podamy jakieś antidotum?
– Jakie? – jeszcze raz zerknął na puste fiolki. – Skutki mogą być…
Przerwał mu trzask otwieranych drzwi. Oboje poderwali się na równe nogi, ale to był tylko pan Wyzgo, zielony z niewyspania, nie mogący zogniskować wzroku.
– Nie teraz! – krzyknął Dietrich. – Żadnych snów o karabinie maszynowym w supermarkecie!
– Widziałem taką dziewczynkę – Wyzgo mówił powoli, niezbyt wyraźnie, jak somnambulik. – Widziałem śliczną dziewczynkę, we wzorzystej sukience.
– Odwal się! – Dietrich chwycił go za ramię i chciał wypchnąć za drzwi.
– Mówiła, że ma na imię Azja.
– Czekaj! – Irmina podskoczyła bliżej. – Kogo widziałeś?
– To była mała dziewczynka. Powiedziała, że on – powolnym ruchem wskazał na Gusiewa – jest otoczony przez tłum ludzi. To jest jakiś taniec. Powiedziała, żeby go nie budzić, bo będą duże straty – Wyzgo dotknął swojej głowy. – Ale jeśli go nie obudzicie, to tamci go uduszą.
– Szlag! – Irmina przygryzła wargi. – Nie budzić, ale jak nie obudzimy, to go uduszą?
Wyzgo patrzył na nią nieprzytomnie.
– OK – zaczęła myśleć logicznie. – To wołaj karetkę i wieziemy na reanimację do najbliższego szpitala. Nie obudzimy, ale niech go tam ratują!
Dietrich przysiadł na skraju biurka, wyjął z kieszeni paczkę papierosów.
– Sprytne – zerknął na Irminę. Zapalił papierosa.
– Wołaj karetkę! Już!!!
Uśmiechnął się.
– To mówi pan, że otacza go tłum ludzi? Że go uduszą?