Выбрать главу

Kollberg, poirytowany, uderzył dłonią w poręcz krzesła.

– Nie rozumiem tego cholernego Larssona. – Zerknął na Rönna. – Jakim cudem nie miał pojęcia, dlaczego pilnuje Malma?

– Chyba nie musiał tego wiedzieć – odparł Rönn. – Raz na zawsze odczep się od Gunvalda.

– Ale przecież musiał wiedzieć, że ma się rozglądać za Olofssonem. Inaczej ta cała obserwacja nie miałaby sensu.

– No – bąknął Rönn. – Możesz go o to spytać, jak wyzdrowieje.

– Ech! – Kollberg rozprostował się, aż trzasnęły mu szwy marynarki. – No dobrze. Tak czy inaczej, samochodowe szachrajstwa to nie nasza broszka. Bogu niech będą dzięki.

Rozdział 7

W poniedziałkowe popołudnie wyglądało na to, że Benny Skacke po raz pierwszy jako policjant śledczy zatrudniony w głównym wydziale zabójstw na własną rękę wyjaśni sprawę morderstwa.

Albo przynajmniej zabójstwa.

Siedział w swoim pokoju w komendzie południowej zajęty tym, co zlecił mu Kollberg przed wyjazdem na Kungsholmsgatan, czyli odbieraniem telefonów i wkładaniem stosownych kopii raportów do stosownych teczek. Praca posuwała się bardzo wolno, bo zanim cokolwiek włożył, najpierw dokładnie to czytał. Benny Skacke był ambitny i boleśnie świadomy tego, że mimo gruntownej wiedzy o metodach rozwiązywania najtrudniejszych zagadek kryminalnych, jaką posiadł w szkole policyjnej, nie jest mu dane spożytkować jej w praktyce. Czekając na szansę wykazania się drzemiącymi w nim zdolnościami, za wszelką cenę starał się coś uszczknąć z doświadczeń kolegów. Na przykład podsłuchiwał ich rozmowy, co przyprawiało Kollberga o białą gorączkę. Albo czytał stare raporty. I właśnie to robił, kiedy zadzwonił telefon.

– Jest tu ktoś, kto chce złożyć doniesienie o popełnieniu przestępstwa – zakomunikował lekko speszony człowiek z dyżurki. – Mam go wpuścić czy…

– Tak – błyskawicznie odparł policjant śledczy Skacke.

Odłożył słuchawkę i wyszedł po gościa. Zastanawiał się, co powiedziałby człowiek z dyżurki, gdyby mu nie przerwał. „Czy odesłać na komisariat?” Skacke był wrażliwym młodzieńcem.

Gość wolno i chwiejnie wszedł po schodach. Benny Skacke otworzył mu przeszklone drzwi i mimowolnie się cofnął, owiany odorem potu, moczu i niestrawionego alkoholu. Zaprowadził mężczyznę do pokoju i gestem wskazał krzesło przy biurku. Mężczyzna stał, dopóki Skacke nie usiadł.

Skacke lustrował gościa. Mógł mieć góra pięćdziesiąt pięć lat, mierzył nie więcej niż metr sześćdziesiąt pięć, chudy, na pewno nie ważył więcej niż pięćdziesiąt kilo. Rzadkie popielate włosy, szaroniebieskie oczy, na policzkach i nosie mnóstwo rozszerzonych naczynek. Trzęsły mu się dłonie, drgał mięsień przy lewym oku. Brązowy znoszony garnitur znaczyły plamy, dzianinowa kamizelka świeciła różnobarwnymi cerami. Zalatywało od niego wódą, ale nie był pijany.

– Chciał pan złożyć doniesienie – zaczął Skacke. – W jakiej sprawie?

Mężczyzna popatrzył na swoje ręce, nerwowo obracając niedopałek papierosa.

– Proszę się nie krępować – powiedział Skacke, podsuwając mu zapałki.

Gość przypalił, zaniósł się suchym kaszlem i podniósł głowę.

– Zabiłem żonę.

Benny Skacke sięgnął po notatnik i zareagował w jego mniemaniu z władczym spokojem:

– Uhm. Gdzie?

Bardzo by chciał, żeby był przy tym Martin Beck albo Kollberg.

– W głowę – odrzekł mężczyzna.

– Nie, nie o to pytam. Gdzie pan ją zabił?

– Aha. W domu. Dansbanevägen 11.

– Pana nazwisko?

– Gottfridsson.

Benny Skacke zanotował nazwisko i pochylił się nad biurkiem.

– Czy pan Gottfridsson mógłby powiedzieć, jak to się stało?

Mężczyzna przygryzł zębami dolną wargę.

– Tak. Ledwie wróciłem do domu, zaczęła się awanturować. Byłem zmęczony, nie chciałem się kłócić, poprosiłem, żeby się zamknęła, ale to nic nie dało, ujadała jak najęta. W końcu nie wytrzymałem, krew mnie zalała, chwyciłem ją za gardło, zaczęła wierzgać, to dałem jej w łeb, raz i drugi, a kiedy się przewróciła, obleciał mnie strach, próbowałem ją ratować i nic…

– Nie zadzwonił pan po lekarza?

Mężczyzna pokręcił głową.

– Nie. Pomyślałem, że nie żyje i że nie ma po co. – Przez chwilę siedział w milczeniu. – Nie chciałem jej zrobić nic złego. Tylko się wściekłem. Nie powinna mnie wkurzać.

Benny Skacke podniósł się i zdjął jesionkę z wieszaka przy drzwiach. Wahał się, co począć z mężczyzną.

– Dlaczego przyszedł pan tutaj, a nie na komisariat? – spytał, wkładając jesionkę. – Nie miał pan daleko.

Gottfridsson też wstał i wzruszył ramionami.

– Pomyślałem… wydawało mi się, że taka sprawa… morderstwo i…

Benny Skacke otworzył drzwi na korytarz.

– Proszę ze mną, panie Gottfridsson.

W dwie minuty dojechali pod dom, w którym mieszkał Gottfridsson. Mężczyzna milczał, trzęsły mu się ręce. Ruszył pierwszy po schodach, Skacke wziął od niego klucz i weszli do środka.

W ciemnym przedpokoju było troje zamkniętych drzwi. Skacke spojrzał pytająco na Gottfridssona.

– Tam – powiedział mężczyzna, wskazując na drzwi po lewej.

Skacke przeszedł trzy kroki i nacisnął klamkę. W pokoju nikogo nie było. Podniszczone, zakurzone meble siały na swoim miejscu, nigdzie śladów walki. Skacke odwrócił się do Gottfridssona, który został przy drzwiach wejściowych.

– Nikogo tu nie ma.

Gottfridsson wbił w niego zdumiony wzrok, wyciągnął rękę i wolno podszedł do pokoju.

– Przecież leżała tutaj.

Rozejrzał się, po czym otworzył drzwi do kuchni. Nikogo.

Trzecie drzwi prowadziły do łazienki, gdzie również nie było nic godnego uwagi.

Gottfridsson przesunął dłonią po rzadkich włosach.

– Coś takiego… Widziałem na własne oczy…

– Możliwe – przyznał Skacke. – Ale najwyraźniej nie była martwa. Na jakiej podstawie wyciągnął pan taki wniosek?

– To było widać. Nie ruszała się i nie oddychała. No i była zimna jak trup. – Potarł ręką brodę, aż zachrzęścił zarost. – Może umarła pozornie.

Skackemu przeleciało przez głowę, że mężczyzna go nabrał i wszystko zmyślił. Może wcale nie ma żony? Poza tym śmierć ewentualnej żony, jej zmartwychwstanie i zniknięcie nie zrobiły na nim szczególnego wrażenia. Skacke przyjrzał się podłodze, gdzie zdaniem Gottfridssona miała leżeć. Nie dopatrzył się śladów krwi ani niczego innego.

– No tak – powiedział. – Tutaj jej nie ma. Może powinniśmy popytać sąsiadów.

– Nie, nie. Nie jesteśmy w najlepszych stosunkach. Zresztą o tej porze nie ma ich w domu. – Gottfridsson wszedł do kuchni i usiadł na krześle. – Gdzie ona się, u licha, podziała?

W tym momencie otworzyły się drzwi wejściowe i w przedpokoju stanęła niska korpulentna kobieta. Miała na sobie fartuch, rozpinany sweter i kraciastą chustkę. W ręku trzymała siatkę.

Skacke zaniemówił. Kobieta minęła go bez słowa i weszła do kuchni.

– Aha, miałeś czelność wrócić, żłobie jeden.

Gottfridsson otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążył.

– A to kto? – Kobieta z hukiem rzuciła siatkę na stół. – Nie będzie w domu żadnej popijawy, dobrze o tym wiesz. Twój kompan od kielicha niech idzie chlać gdzie indziej.

– Przepraszam – odezwał się niepewnie Skacke. – Pani mąż myślał, że spotkało panią nieszczęście, i…