A po chwili:
– Chyba powariowali. Rönn i cała reszta.
Na korytarzu usłyszał odgłos zbliżających się kroków. Czym prędzej się położył, siląc się na miły i niewinny wyraz twarzy. Co, rzecz jasna, było absolutnie niewykonalne.
Dwa i pół kilometra dalej Rönn odłożył słuchawkę i puknął się palcem wskazującym prawej dłoni w swój czerwony nos, jakby chciał się powstrzymać przed wybuchem śmiechu.
Melander, który siedział naprzeciwko i coś pisał na przedpotopowej maszynie, podniósł głowę i wyjął fajkę z ust.
– Co cię tak bawi?
– Nie co, tylko kto. Gunvald – odparł Rönn, dławiąc śmiech. – Zdrowieje. Gdybyś go słyszał, jak opowiada o szpitalnych ciuchach. A potem objechała go pielęgniarka.
– Co mówił o sprawie Malma?
– Wpienił się jak ta lala.
– Zajrzysz do niego?
– No.
Melander podsunął mu zbroszurowany raport.
– To mu to pokaż. Może się ucieszy.
– Dorzucisz dychę na kwiaty? – po chwili milczenia spytał Rönn.
Melander puścił to mimo uszu. Upłynęło trzydzieści sekund.
– A piątaka?
Melander był pochłonięty fajką.
– Piątaka – powtórzył Rönn.
Melander z kamienną twarzą wyjął portfel i otworzył pod takim kątem, żeby Rönn nie mógł zapuścić żurawia.
– Wydasz mi z dziesięciu?
– No, chyba tak.
Melander obrzucił Rönna obojętnym spojrzeniem i położył na kopii raportu banknot pięciokoronowy. Rönn wziął raport z banknotem, wstał i ruszył do wyjścia.
– Einar?
– No?
– Gdzie kupisz kwiaty?
– Jeszcze nie wiem.
– Byle nie w kwiaciarni przed szpitalem, bo cię ocyganią.
Rönn wyszedł.
Melander zerknął na zegarek i napisał:
Sprawa zamknięta.
Sztokholm, środa 13 marca 1968, godz. 14.30.
Wykręcił papier z maszyny i wiecznym piórem złożył na nim kompletnie nieczytelny, tyciuteńki podpis. Kollberg zwykł mawiać, że wygląda jak trzy martwe komary sprzed roku. Odłożył kartkę do powielenia, rozprostował spinacz, wyciągnął fajkę i zaczął w niej dłubać.
Melander był bardzo sumienny w kwestii raportów. Najpierw układał sobie wszystko w głowie, a potem przelewał to na papier. Taki miał system. Łatwiej zapamiętać szczegóły, jeśli się je raz na zawsze, jasno i wyraźnie ujmie w słowa. Nie zdarzyło mu się zapomnieć czegokolwiek, co widział na piśmie. W ogóle nie zwykł niczego wyrzucać z pamięci.
Pożar przy Sköldgatan zajął mu pięć dni, od piątkowego popołudnia do teraz. Ponieważ nie powinien pracować w soboty i niedziele, czekały go cztery wolne dni. Hammar już się zgodził, pod warunkiem że nie zajdzie nic nadzwyczajnego. Czy nie za wcześnie na wypad do domu letniskowego na Värmdö? Nie. On zajmie się malowaniem ścian, a żona wyłoży papierem kuchenne półki. Ten dom był jego oczkiem w głowie. Odziedziczył go po ojcu policjancie, konkretniej inspektorze z Nacki, i żałował, że sam nie ma dzieci, którym mógłby ów majątek w swoim czasie przekazać. Na bezdzietność sam się skazał; on i żona wspólnie doszli do wniosku, że nie będą mieli dzieci, po części z wygodnictwa, a po części z przyczyn ekonomicznych. Nie przewidywał szybkiego wzrostu płac, poza tym brał pod uwagę ryzyko wpisane w zawód.
Wyczyścił fajkę, nabił ją i zapalił. Potem wstał i udał się do toalety. Miał nadzieję, że zanim tam dojdzie, nie usłyszy dzwonka telefonu.
Czterdziestoośmioletni Fredrik Melander miał przypuszczalnie więcej doświadczenia i wprawy w oględzinach miejsca przestępstwa niż jakikolwiek policjant w czynnej służbie w Szwecji. Pobierał nauki u Harry’ego Södermana i Ottona Wendela. Pracując w głównym wydziale zabójstw ówczesnej policji ogólnokrajowej, a potem w wydziale do spraw przemocy fizycznej policji sztokholmskiej, gdzie złożył aplikację po państwowieniu organu powołanego do ochrony porządku i bezpieczeństwa publicznego pierwszego stycznia 1965, widział co najmniej kilkaset takich miejsc. Najróżniejszych. Większość w najwyższym stopniu odrażających. Ale Melander nie zwykł ulegać emocjom. Potrafił zachować dystans, czego mu zazdrościło wielu kolegów, a czego on sam nie był świadomy.
Dlatego to, co zobaczył na Sköldgatan, nie zaburzyło jego równowagi psychicznej ani nie wpłynęło na zmianę wrażliwości.
Praca na pogorzelisku wymagała cierpliwości i dyscypliny. Melander przede wszystkim musiał ustalić, ile osób straciło życie. Zgodnie z przypuszczeniami odnaleziono trzy ciała: Kristiny Modig, Kennetha Rotha i Görana Malma. Wszystkie z poważnymi poparzeniami. Zwłoki Malma były częściowo zwęglone. Wydobyto je na końcu, po dokopaniu się do fundamentów. Kristina, którą pożar zaskoczył w zachodnim skrzydle domu, najmniej ucierpiała. Mężczyźni byli w skrzydle wschodnim, doszczętnie strawionym przez płomienie, tam gdzie najprawdopodobniej wybuchł pożar. Kristina Modig miała zaledwie czternaście lat i chodziła do szkoły, Kenneth Roth miał lat dwadzieścia siedem, a Göran Malm czterdzieści dwa. Obu łączyła kryminalna przeszłość i brak stałego zajęcia. Nic nowego.
W drugim etapie śledztwa należało odpowiedzieć na dwa pytania: Co było przyczyną śmierci i jak doszło do wybuchu pożaru?
Przyczynę śmierci miał wyjaśnić Państwowy Zakład Medycyny Sądowej. Pożar był zmartwieniem Melandera i jego bólem głowy, abstrahując od tego, że nigdy się nie uskarżał na ból głowy.
Miał do dyspozycji ekspertów ze straży pożarnej i z laboratorium kryminalistyki. Na niewiele mu się przydali. Ich główny wkład polegał na głębokim zmarszczeniu czół i pytających minach.
Melander polecił zrobienie kilkuset zdjęć. W miarę odnajdywania ciał – Kristiny Modig dzień po pożarze, Kennetha Rotha w niedzielę, Görana Malma w poniedziałek po południu – fotografowano je pod wszelkimi możliwymi kątami, po czym zabierano do obdukcji.
Nie wyglądały zbyt gustownie. Ponieważ paliły się dość krótko, a ciało ludzkie składa się w dziewięćdziesięciu procentach z cieczy, nie uległy kremacji i lekarze sądowi mieli co robić.
Wstępne orzeczenia nie były zaskakujące.
Kristina Modig zmarła wskutek zaczadzenia. Była w koszuli nocnej i leżała w łóżku. Wszystko wskazywało na to, że umarła we śnie. W układzie oddechowym znajdowały się cząsteczki sadzy.
To samo dotyczyło Kennetha Rotha, tyle, że nie miał na sobie ubrania i nie spał. Próbując się ratować, doznał ciężkich poparzeń. Nawdychał się duszącego dymu, w gardle i płucach była sadza.
Inaczej sprawy się miały w przypadku Görana Malma.
Poza tym dało się zauważyć inne różnice. Malm zmarł wprawdzie we własnym łóżku, ale był kompletnie ubrany. Sporo przemawiało za tym, że prócz slipów, spodni i marynarki miał na sobie skarpetki, buty i jesionkę. Zwęglone ciało leżało w tak zwanej pozycji szermierza, wywołanej pośmiertnie skurczem mięśni z powodu wysokiej temperatury. Najprawdopodobniej pożar wybuchł w jego mieszkaniu, nic jednak nie świadczyło o tym, że zdawał sobie z tego sprawę lub usiłował się ratować.
Co do przyczyn pożaru Melander miał swoją prywatną teorię już w piątek po południu, kiedy rozmawiał z Martinem Beckiem i Kollbergiem. Ale nie zamierzał się nią dzielić. Pożar spowodowała jakaś eksplozja i ogień bardzo szybko i gwałtownie się rozprzestrzenił. W mniemaniu Melandera do wybuchu doprowadził żar, ogień bez płomieni, który być może tlił się przez wiele godzin, zanim temperatura osiągnęła taki poziom, że wyleciały szyby. Göran Malm mógł już od paru godzin nie żyć, a większość sprzętów w mieszkaniu stopiła się albo zwęgliła, tak jak zewnętrzna warstwa podłogi, sufitu i ścian. Niesamowita gwałtowność pożaru i eksplozja, którą Gunvald Larsson miał zauważyć, mogły się wziąć stąd, że kiedy całe mieszkanie stanęło w płomieniach, jednocześnie wyleciała pierwsza szyba i do środka wtargnął strumień nasyconego tlenem powietrza. Potem mogło oczywiście dojść do wtórnych eksplozji przewodów gazowych, materiałów wybuchowych lub łatwopalnych cieczy, na przykład benzyny czy alkoholu. Tego typu pożar mogło praktycznie spowodować cokolwiek: papieros, iskra z pieca kaflowego, niewyłączone żelazko, toster, defekt instalacji elektrycznej. Istniały setki możliwości, niemal każda wydawała się absolutnie prawdopodobna. W rozumowaniu Melandera było jednak pewne ale i chyba dlatego zachował tę teorię dla siebie. Jeśli ogień tlił się tak długo, że zdążyło się zwęglić wyposażenie mieszkania i samego Malma, powinno być odczuwalnie gorąco w lokalu piętro wyżej, gdzie znajdowały się cztery osoby. Chociaż mogły spać, być pod silnym wpływem alkoholu albo narkotyków. Przesłuchanie ich to nie jego sprawa. Tak czy inaczej, było sporo niejasnych punktów.