Выбрать главу

O wpół do drugiej we wtorek, kiedy Melander wrócił na pogorzelisko po skromnym lunchu, który zjadł przed kioskiem z kiełbaskami na Ringvägen, czekał na niego kurier na motocyklu, z beżową kopertą w ręku. W kopercie była krótka wiadomość od Kollberga:

Wstępna telefoniczna relacja z obdukcji Malma. Zmarł wskutek zaczadzenia, zanim wybuchł pożar. Nie ma śladu sadzy w płucach ani w drogach oddechowych.

Melander przeczytał ją trzy razy, lekko uniósł brwi i spokojnie zaczął nabijać fajkę. Wiedział, czego powinien szukać i gdzie. I dość szybko znalazł.

Z niebywałą ostrożnością odsłonięto coś, co pięć dni wcześniej stanowiło pomieszczenie kuchenne w mieszkaniu Görana Malma. Była tam żeliwna kuchenka gazowa starego typu, z dwoma palnikami, na czterech nóżkach. Pierwotnie stała przy zlewie, na przykrym linoleum, drewnianym blacie. Kiedy blat spłonął, spadła, na wpół stopiona przedziurawiła deski podłogi i znieruchomiała sześćdziesiąt centymetrów niżej, w ślepym pułapie. Mimo poważnych odkształceń, w niezłym stanie zachowały się mosiężne kurki. Oba zakręcone, zamykane na czop, blokowany karbem na kryzie, żeby nie można ich było niechcący otworzyć, na przykład zahaczając jakąś częścią garderoby. Kuchenkę łączył z przewodem gazowym czerwony gumowy wąż o średnicy dwudziestu milimetrów, zakończony gwintowaną nasadką. Prawie nic z niego nie zostało. Ze względów bezpieczeństwa nakładka miała dwumilimetrowy felc, za którym powinien być cybant z galwanizowanej blachy, zaciśnięty śrubką z nakrętką. Chodziło o to, żeby wąż się nieoczekiwanie nie wysunął z nasadki. Dodatkowe zabezpieczenie stanowił zawór główny, znajdujący się na nasadce między gwintem a felcem. Był odkręcony i brakowało cybantu. Choć gumę strawiła wysoka temperatura, cybant lub jego fragmenty powinny zostać na nasadce, ponieważ z technicznego punktu widzenia, bez poluzowania śrubki, nie mógł się zsunąć.

Melander i jego ludzie szukali cybantu blisko trzy godziny. Rzeczywiście był z galwanizowanej blachy i leżał w odległości dwóch metrów i czterdziestu sześciu centymetrów od wpustu przewodu gazowego. Nie odkształcił się, śrubka i nakrętka znajdowały się na swoim miejscu. Nakrętka trzymała się na najniższych gwintach, co świadczyło o tym, że ktoś poluzował cybant i zdjął przez felc. Obok cybantu było coś, co na pierwszy rzut oka przypominało zakrzywiony gwóźdź, a po bliższych oględzinach okazało się śrubokrętem z wypalonym trzonkiem.

Melander skierował teraz swoją uwagę na co innego.

W mieszkaniu były dwa źródła ciepła: piec kaflowy i mały żelazny piecyk. Miały zasunięte szybry.

Drzwi wejściowe i futryna uległy całkowitemu zniszczeniu. Zachował się zamek podklamkowy, w którym wciąż tkwił klucz. Wprawdzie z nadpalonym piórem, ale bez wątpienia został dwa razy przekręcony. Czyli drzwi były zamknięte od środka.

Zaczęło się ściemniać. Melander, poważnie zrewidowawszy swoją teorię, wrócił do nieskazitelnie uporządkowanego mieszkania na Polhemsgatan.

Czekała go kolacja, kilka miłych godzin przed telewizorem i dziesięć godzin spokojnego snu. Kiedy przestąpił próg, małżonka już nakryła do stołu w kuchni i podała fasolkę po bretońsku z podsmażoną mortadelą. Kapcie stały na swoim miejscu, obok fotela naprzeciwko telewizora, a łóżko było gotowe na przyjęcie swojego pana i mistrza.

Nieźle, pomyślał Melander.

Jego żona, pięć lat młodsza Saga, skąpa, brzydka i kanciasta, miała sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu, płaskostopie i duże obwisłe piersi. Od ponad dwudziestu dwóch lat uważał, że jest piękna. Przez ten czas nie bardzo się zmieniła, ciągle ważyła osiemdziesiąt dwa kilo, nosiła buty rozmiar czterdzieści cztery, jej sutki były małe, różowe i cylindryczne jak gumka do wycierania na ołówku.

Kiedy się położyli i zgasili światło, wziął ją za rękę.

– Kochanie?

– Tak, Fredrik?

– Ten pożar to był nieszczęśliwy wypadek.

– Jesteś pewien?

– Prawie.

– Wspaniale. Kocham cię.

I zasnęli.

Następnego dnia rano Melander oglądał okna w mieszkaniu Görana Malma. Szyb oczywiście nie było, ram też, ale pośród popiołu, odłamków cegieł, odprysków szkła i innych rupieci poniewierały się haczyki. Kilka wisiało na zwęglonych słupkach okiennych. Większa część wschodniego skrzydła domu wyleciała w powietrze i roztrzaskała się w wyniku eksplozji, natomiast ta ściana wydawała się mniej osmalona od pozostałych.

Melander znalazł jeszcze dwa przedmioty.

Pierwszy, to kawałek drewnianej ramy szczytowego okna w mieszkaniu Malma. Na całej krawędzi była jakaś lepka żółtoszara powłoka. Nie miał wątpliwości, że to resztki taśmy klejącej.

Drugi, to wywietrznik w ścianie szczytowej. Zatkany pakułami i strzępami ręcznika.

A więc wszystko było jasne. Göran Malm popełnił samobójstwo. Zamknął drzwi na klucz, pozamykał okna, zasunął szybry i pozatykał wywietrzniki. Poza tym uszczelnił szpary w oknach taśmą klejącą. Żeby wszystko odbyło się szybko i bezboleśnie, poluzował cybant śrubokrętem i wyrwał gumowy wąż. Następnie odkręcił zawór główny i położył się na łóżku. Gaz błyskawicznie wydostał się z dość dużego przewodu. Po kilku minutach Malm stracił przytomność i w niespełna kwadrans zmarł. Zatruł się gazem, stąd tlenek węgla we krwi. Kiedy wybuchł pożar, najprawdopodobniej nie żył od paru godzin. Gaz bez przerwy wydobywał się z przewodu. Mieszkanie zamieniło się w bombę, wystarczyła iskierka, żeby doszło do eksplozji i zajęcia się całego domu ogniem.

Ostatnią czynnością Melandera na pogorzelisku było odczytanie wskazań sfatygowanego licznika gazowego. W ten sposób dodatkowo się upewnił co do słuszności swojej teorii.

Pojechał na Kungsholmsgatan i przedstawił rezultaty wizji lokalnej.

Fakty były niepodważalne.

Hammar wpadł w zachwyt i wcale się z tym nie krył.

A nie mówiłem? pomyślał Kollberg, potem powiedział to na głos i natychmiast wrócił do w miarę spokojnych zajęć w Västberdze.

Martin Beck lekko się zadumał, ale zaakceptował fakty i pokiwał głową.

Rönn wydał westchnienie ulgi.

Postępowanie przygotowawcze uznano za zakończone i zamknięto dochodzenie.

Melander był zadowolony.

Pomyślał, że tylko jedno pytanie pozostało bez odpowiedzi. To znaczy odpowiedzi mogły być setki i wybór właściwej wydawał się zbędny i niemal niemożliwy.

Kiedy wyszedł z toalety, usłyszał telefon, który przypuszczalnie dzwonił na jego biurku, ale się tym nie przejął. Wziął z szatni jesionkę i udał się na zasłużony czterodniowy urlop.