Na odchodne Melander po chwili wahania wcisnął Plerezowi do ręki dwie dziesięciokoronówki.
– Dzwoń, gdyby coś ci się przypomniało. I możesz się dyskretnie rozejrzeć.
Kiedy odwrócił się w drzwiach, Plerez przywoływał kelnerkę.
Melander znalazł klub, o którym mówił Plerez. Widząc młodocianą klientelę tłoczącą się przed wejściem, uznał, że wyglądałby jak struś w stadku kurcząt, i pomaszerował dalej.
Po powrocie do domu zadzwonił do Martina Becka z pytaniem, czy mogą zaryzykować i wysłać do klubu Skackego.
Benny Skacke był zachwycony. Po rozmowie z Martinem Beckiem natychmiast zadzwonił do swojej dziewczyny i powiedział, że z powodu ważnej misji śledczej nie spotkają się wieczorem. Wyjaśnił w zawoalowanych słowach, że chodzi o schwytanie groźnego mordercy. Ale jej tym nie zaimponował, przeciwnie, była nadąsana.
Większą część dnia poświęcił na wykonanie planu, który sobie założył i którego się trzymał we wszystkie wolne dni. Najpierw przez pół godziny ćwiczył ze sztangą, potem pojechał na basen w Åkeshov, posiedział w saunie i przepłynął tysiąc metrów, a kiedy wrócił do domu, przez dwie godziny uczył się prawa.
Późnym popołudniem zaczął się zastanawiać, co na siebie włożyć, żeby w niczym nie przypominać policjanta. Najchętniej przebrałby się za playboya. Zwykle nosił się oficjalnie, nie wyobrażał sobie, by mógł się pokazać w pracy bez krawata. Ponieważ Skacke nie był stałym bywalcem lokali gastronomiczno-rozrywkowych, wyjątkowo rzadko chodził do restauracji i nocnych klubów, nie bardzo wiedział, jakie stroje tam obowiązują. Miał jednak mętnawe przeczucie, że jego przeciętne, nijakie garnitury, które wisiały w szafie, nie mieszczą się w kanonie mody wymaganej w środowisku młodych playboyów. W końcu pojechał do rodziców na Kungsholmen i pożyczył garnitur od młodszego brata. Mama zrobiła klopsiki nadziewane w sosie śmietanowym, więc skorzystał z okazji i przy obiedzie opowiedział zaskoczonym i dumnym z syna rodzicom kilka kompletnie zmyślonych historii, świadczących o jego najeżonej niebezpieczeństwami pracy detektywa, i jedną, która się przytrafiła Gunvaldowi Larssonowi.
Kiedy wrócił do siebie, do Abrahamsbergu, od razu włożył garnitur. Dziwnie się czuł, ale był bardzo zadowolony, przeglądając się w lustrze. Z całą pewnością żaden policjant nie miał takiej kreacji.
Długa, mocno wcięta w talii marynarka miała ukośne kieszenie z klapkami i duży kołnierz na wysokiej stójce. Bardzo ciasne spodnie zapinały się pod pępkiem, nogawki opinające uda rozszerzały się poniżej kolan i podczas marszu okręcały wokół łydek. Garnitur był z błękitnego manczesteru i tworzył komplet z jaskrawopomarańczowym golfem.
Benny Skacke uznał, że jest doskonale nierozpoznawalny, kiedy tuż po dziesiątej przekroczył próg nocnego klubu. Mieścił się na poziomie piwnicy i zanim go tam wpuszczono, musiał uiścić opłatę członkowską w wysokości trzydziestu pięciu koron.
Lokal składał się z trzech sal, dwóch dużych i jednej mniejszej. Powietrze było gęste od dymu tytoniowego i ludzkich oparów.
W jednej z większych sal goście tańczyli do muzyki jakiejś oszalałej kapeli popowej, w drugiej pili piwo i toczyli przeraźliwie głośne rozmowy. W mniejszej panowała względna cisza. Przeznaczono ją dla tych, którzy chcieli posiedzieć przy stoliku, coś przekąsić, napić się wina i trzymać za ręce w romantycznym blasku chybotliwych płomieni świec.
Przypuszczalnie są milczący dzięki takiemu oświetleniu, pomyślał Skacke. Oczywiście groziła im śmierć z powodu braku tlenu.
Przecisnął się do baru i po chwili udało mu się zaopatrzyć w kufel piwa. Kręcił się z nim po salach i obserwował towarzystwo. Niektóre dziewczyny nie wyglądały na więcej niż czternaście lat, co najmniej pięciu mężczyzn miało ponad pięćdziesiątkę, średnią wieku ocenił na dwadzieścia pięć, trzydzieści.
Zdecydował, że zanim wda się z kimś w rozmowę, posłucha, o czym tu mówią. Dyskretnie przysunął się do czterech trzydziestolatków, którzy stali blisko siebie w kącie sali. Sądząc po ich minach, dyskutowali o czymś poważnym, marszczyli brwi, w zamyśleniu popijali piwo, uważnie słuchali rozmówcy, czasami sobie przerywali, o czym świadczyły gesty zniecierpliwienia. Skacke zrozumiał ich dopiero wtedy, gdy znalazł się tuż obok.
– Nie wydaje mi się, żeby ona w ogóle była w posiadaniu jakiegokolwiek libido – powiedział pierwszy. – Wolałbym Ritę.
– Rita nie uprawia zbiorówek – zaoponował drugi. – Prędzej Bebban.
Pierwszy i trzeci wydali pomruki aprobaty.
– Okej – skwitował pierwszy. – Weźmiemy Bebban i będzie trójka. Poszukajmy jej.
Czterej panowie zginęli w tłumie tańczących. Skacke został i łamał sobie głowę, co to takiego „libido”. Musi to sprawdzić, kiedy wróci do domu.
Przy barze zrobiło się nieco luźniej i udało mu się dopchać do kontuaru. Zamówił drugie piwo i mimochodem zagadnął barmana:
– Mignął ci gdzieś Berra Olofsson?
Mężczyzna wytarł ręce w pasiasty fartuch i pokręcił głową.
– Nie, nie widziałem go od tygodni.
– A może jest któryś z jego kumpli?
– Tak, przed chwilą widziałem Ollego.
– Gdzie jest teraz?
– Gdzieś tutaj.
Barman obrzucił spojrzeniem salę i wskazał jakiś punkt za Skackem.
– Stoi tam.
Skacke odwrócił się i zobaczył co najmniej piętnastu mężczyzn, którzy mogliby być Ollem.
– Jak on wygląda?
Barman uniósł brwi ze zdziwienia.
– Myślałem, że go znasz. Tam, z tyłu. W czarnym golfie, ten z baczkami.
Skacke wziął piwo, położył pieniądze na kontuarze i znów się odwrócił. Tym razem natychmiast zauważył Ollego. Stał z rękami w kieszeniach i rozmawiał z niską blondynką o nastroszonej fryzurze i obfitym biuście.
Skacke podszedł do nich i klepnął mężczyznę po ramieniu.
– Siema, Olle!
– Siema…
Skacke skinieniem głowy przywitał się z blondynką, która obdarzyła go w odpowiedzi łaskawym spojrzeniem.
– Jak się żyje? – zapytał Olle.
– Świetnie. Słuchaj, szukam Berry, Berry Olofssona. Widziałeś go ostatnio?
Olle wyjął ręce z kieszeni i dotknął palcem wskazującym piersi Skackego.
– No właśnie nie. Sam go szukam. W domu go nie ma. Cholera wie, gdzie się podziewa.
– A kiedy go ostatnio widziałeś?
– Piekielnie dawno temu. Czekaj… Na początku lutego. Powiedział, że wybiera się na tydzień do Paryża. Od tamtej pory z nim nie gadałem. Co od niego chcesz?
Blondynka przeniosła się kilka metrów dalej, do innego towarzystwa. Od czasu do czasu łypała na Skackego.
– E… mam do niego taką jedną sprawę…
Olle wziął go pod ramię i się pochylił.
– Jeśli chodzi o panienki, to możesz to załatwić ze mną. Przejąłem od Berry kilka sztuk.
– Jasne, ktoś musi doglądać interesu, kiedy go nie ma.
Olle zarechotał.
– Mowa.
Skacke pokręcił głową.
– Nie. Nie panienki. Inne rzeczy.
– A, kapuję. W tym ci nie pomogę. Ledwie mi starcza na własne potrzeby.
Blondynka wróciła i pociągnęła Ollego za rękaw.
– Już idę, dziecinko.
Oboje poszli na parkiet.
Skacke, tancerz nie pierwszej świetności, poprosił do tańca dziewczynę, która w jego ocenie mogła należeć do stajni Olofssona albo Ollego. Popatrzyła na niego ze znudzoną miną, zgodziła się i zaczęła mechaniczne wygibasy. Była mało kontaktowa, dowiedział się tylko tyle, że nie zna Olofssona.
Trzy równie uciążliwe pląsy z innymi, mniej lub bardziej rozmownymi partnerkami też skończyły się na niczym.