Koniec taśmy.
– No tak – flegmatycznie skonstatował Månsson. – Mówi wam to coś?
Gapili się na niego, jakby zobaczyli ducha.
– Hm. To byłoby tyle. Na razie. Załatwiliście mi jakiś pokój? Duszno tu jak diabli. Przepraszam na chwilę.
Månsson wyszedł na korytarz.
Rönn wstał i ruszył za nim. Większość czasu przesiedział, nie myśląc o Olofssonie i gangsterskiej bandzie, tylko o wybitnych talentach Månssona do przeszukiwania mieszkań.
Podszedł do niego.
– Słuchaj, chciałbyś do mnie wpaść na kolację?
– Jasne – odparł mile zaskoczony Månsson. – Chętnie.
– No to fajnie.
Choć od zniknięcia wozu strażackiego, który Mats dostał na swoje czwarte urodziny, minęły już cztery miesiące i malec chyba o nim zapomniał, Rönn nie przestał się zastanawiać, jak to się stało. Wciąż go czasem szukał, milimetr po milimetrze przepatrując całe mieszkanie.
Kiedy po raz enty podniósł pokrywę spłuczki klozetowej, przypomniał sobie słowa Månssona. Blisko pół roku temu szukali ważnej strony raportu i Martin Beck spytał, kto jest dobry w rewizjach. Zgłosił się Månsson, dokooptowany ze Skånii do udziału w tropieniu masowego mordercy. „Ja – powiedział. – Umiem szukać. Jeśli coś gdzieś jest, na pewno znajdę”. I rzeczywiście znalazł brakującą stronę.
Dzięki tej umiejętności Månsson nie był skazany na samotną kolację w taniej jadłodajni i mógł się rozkoszować specjałami kuchni Undy Rönn. Lubił dobrze zjeść, był wybredny i potrafił docenić smacznie przyrządzone danie.
Już po jajecznicy na chrupiących, dobrze wysmażonych słupkach mięsa renifera, o kremowej konsystencji, którą sam zwykł przyrządzać, westchnął rozanielony, a kiedy na stole pojawił się półmisek złotawobrązowych pardw, pochylił się i głęboko wciągnął powietrze. Co za zapach!
– Hm! Skąd to wytrzasnęliście o tej porze roku?
– Dostaliśmy od mojego brata z Karesuando – odrzekła Unda. – Często poluje. I między innymi zaopatruje nas w mięso renifera.
Rönn podał mu galaretkę z jarzębiny.
– W zamrażarce mamy całego rena. Z jesiennych odłowów.
– Chyba bez rogów – powiedział Månsson.
Mats, który wyżebrał miejsce przy stole, parsknął śmiechem.
– Hi, hi! Logów się nie je. Logi się odcina.
Månsson zmierzwił mu czuprynę.
– Bystry z ciebie smyk. Kim będziesz, kiedy dorośniesz?
– Strażakiem.
Mats zeskoczył z krzesła i wybiegł, wyjąc jak wóz strażacki.
Rönn skorzystał z okazji, żeby o wszystkim opowiedzieć.
– Zaglądałeś pod renifera? – spytał Månsson.
– Wszędzie zaglądałem. Jak kamień w wodę.
Månsson otarł usta serwetką.
– Spokojnie, na pewno się znajdzie.
Po kolacji Unda wyprosiła ich z kuchni i podała kawę w dużym pokoju. Rönn wyjął butelkę koniaku.
Mats leżał w piżamie przed telewizorem i patrzył z zainteresowaniem na poważne persony, które siedziały na półokrągłej kanapie i o czymś dyskutowały. Zabrał głos młody człowiek z mądrą miną.
– Uważam, że społeczeństwo na wszelkie możliwe sposoby powinno przeciwdziałać rozwodom par małżeńskich, które posiadają dzieci, lub powinno je utrudniać, ponieważ dzieci samotnych rodziców mają mniejsze poczucie bezpieczeństwa od swoich rówieśników, skutkiem czego są bardziej podatne na uzależnienie od alkoholu bądź narkotyków – powiedział i zniknął w postaci jasnego punktu z ekranu telewizora, który wyłączył Rönn.
– Brednie – skomentował Månsson. – Sam jestem najlepszym przykładem. Poznałem ojca, kiedy miałem przeszło czterdziestkę. Od pierwszego roku życia wychowywała mnie tylko matka i żadna krzywda mi się nie stała. W każdym razie żadna większa krzywda.
– Odszukałeś ojca po tylu latach?
– Nic podobnego. Po co? Poznaliśmy się przez przypadek w monopolowym przy Davidshallstorg. Byłem wtedy aspirantem.
– Jakie to uczucie spotkać ojca w takich okolicznościach?
– Praktycznie mało mnie to obeszło. Stałem do kasy, a w kolejce obok stał duży gość, siwowłosy, mojego wzrostu. Miał co najmniej siedemdziesiąt lat, ale świetnie się trzymał. Podszedł do mnie i powiedział: „Dzień dobry, to ja jestem ojcem aspiranta. Dużo razy myślałem, żeby się przywitać, kiedy widziałem aspiranta w mieście, ale się nie złożyło. Słyszałem, że aspirant dobrze sobie radzi”.
– I co ty na to?
– Nie bardzo wiedziałem, jak się zachować. W końcu staruszek wyciągnął rękę i się przedstawił: „Jönsson”. Powiedziałem: „Månsson” i uścisnęliśmy sobie dłonie.
– Widujecie się od tamtej pory?
– Czasami na siebie wpadamy. Zawsze uprzejmie się ze mną wita.
Unda przyszła po Matsa, który przysypiał na kolanach Rönna. Wyniosła go i po chwili wróciła.
– Chce, żebyście mu powiedzieli „Dobranoc”.
Kiedy weszli do pokoju, chłopiec już spał. Månsson fachowo zlustrował pomieszczenie, zanim po cichu się wycofali i zamknęli drzwi.
– Zakładam, że tam szukałeś – odezwał się Månsson.
– Ba! Przewróciłem jego pokój do góry nogami. I całe mieszkanie. Ale rozejrzyj się. Może coś przeoczyłem.
Rönn niczego nie przeoczył. Wszystko wspólnie przepatrzyli i Månsson nie znalazł takiego zakamarka, którego Rönn co najmniej kilka razy by nie przeszukał. Znów usiedli przy kawie i koniaku w towarzystwie Undy.
– To naprawdę dziwne – przyznała. – Był przecież całkiem spory.
– No, miał około trzydziestu centymetrów długości – uściślił Rönn.
– Mówiłeś, że Mats nie wychodził z domu przez kilka dni, kiedy go dostał – powiedział Månsson. – A nie mógł go wyrzucić przez okno?
– Nie – odparła Unda. – Jak widzisz, wszystkie okna zabezpieczyliśmy łańcuszkami, żeby ich nie otworzył. I sami ich nie otwieramy, kiedy kręci się w pobliżu.
– A jak się otworzy na łańcuszku, szpara jest za mała, żeby mógł przez nią przecisnąć wóz strażacki – dodał Rönn.
Månsson obracał koniakówkę w dłoniach.
– Torba na śmieci? Może tam go włożył?
Unda przecząco pokręciła głową.
– Nie. Stoi w szafce razem z proszkami do prania, drzwiczki mają coś w rodzaju blokady.
– Aha. – Månsson w zamyśleniu sączył koniak. – Macie tu jakieś pomieszczenie na strychu?
– Nie, w piwnicy – powiedział Rönn.
– Znosiliście tam jakieś rzeczy, kiedy zniknął wóz strażacki?
Rönn spojrzał na żonę, która pokręciła głową.
– Nie.
– Czy coś w tym czasie wynieśliście z mieszkania? Na przykład do naprawy? Albo do pralni?
– Wszystko piorę sama. Mamy pralnię w piwnicy.
– Może odwiedzili go koledzy i któryś zabrał zabawkę?
– Nie. Dość długo był przeziębiony i nikt go nie odwiedzał.
– Czy był tutaj ktoś inny, kto mógłby zabrać wóz strażacki Matsa? – spytał Månsson po chwili milczenia.
– Parę razy wpadły do mnie przyjaciółki – powiedziała Unda. – Ale one nie kradną zabawek. Poza tym były tu przed jego urodzinami. Einar zaczął szukać jak szalony jeszcze tego samego dnia wieczorem, jak tylko wrócił z pracy.