Выбрать главу

Telefon, zaopatrzony w siedmiometrowy sznur, stał na dywanie. Gun wybrała numer. Rozmawiając, przekręciła się na plecy i podciągnęła nogi. Góra od piżamy lekko się przesunęła.

Kollberg wnikliwie patrzył na jej gęste kruczoczarne włosy na podbrzuszu, które przerzedzały się w kroczu. Słuchając, wbiła wzrok w sufit. Po chwili uniosła lewą nogę i podrapała się po kostce.

– Okej – powiedziała, odkładając słuchawkę. – Będzie tu za jakąś godzinę. Słyszałeś najnowsze wieści?

– Nie, jakie?

– Åsa zapisała się do szkoły policyjnej.

– Coś takiego – odrzekł, rozkojarzony. – Gun?

– Uhm?

– Przyszedł mi do głowy jeszcze lepszy pomysł. Najpierw będziemy się kochać, potem pójdziemy na pięć głębszych, a potem znowu będziemy się kochać.

– Jesteś genialny. Tutaj, na dywanie?

– Tak. Zadzwoń do baru Opera i zamów stolik.

– Znajdź mi numer.

Kollberg wertował książkę telefoniczną, rozpinając koszulę i pasek. Odszukał numer. Gun zarezerwowała stolik, po czym usiadła, ściągnęła górę od piżamy przez głowę i rzuciła na podłogę.

– Na co dybiesz? Na moją niecnotę?

– Uhm.

– Na plecach?

– Jak chcesz.

Zachichotała i powolutku zaczęła się odwracać. Stanęła na czworakach, rozsunęła nogi, pochyliła czarnowłosą głowę i oparła czoło na przedramionach.

Trzy godziny później, przy imbirowym sorbecie, przypomniała Kollbergowi o czymś, co wyrzucił z pamięci, kiedy patrzył za Martinem Beckiem zmierzającym do stacji metra.

– Czy myślisz, że ten makabryczny pożar to było podpalenie? – spytała.

– Nie. Nie wyobrażam sobie. Są jakieś granice.

Pracował w policji od ponad dwudziestu lat i powinien mieć lepsze rozeznanie.

Rozdział 6

Sobota przyniosła słońce i odwilż.

Martin Beck obudził się z niezwykłym uczuciem zadowolenia. Leżąc z twarzą w poduszce, próbował zgadnąć, czy jest późny, czy wczesny ranek. Za oknem w zagajniku usłyszał śpiew kosa i odgłos ciężkich kropli spadających z pluskiem na oblodzony balkon. Ulicą przemykały samochody, nieco dalej piszczały hamulce zwalniającego metra. Trzasnęły drzwi u sąsiada. Szumiała woda w rurach. Nagły huk za ścianą, w kuchni, zmusił go do otwarcia oczu.

– Cholera! – powiedział Rolf.

– Okropna z ciebie fajtłapa – powiedziała Ingrid.

– Pst! – powiedziała Inga.

Sięgnął po papierosy i zapałki, po czym dźwignął się na łokciu, żeby wyciągnąć popielniczkę spod stery książek. Do czwartej rano czytał o bitwie pod Cuszimą. W popielniczce było pełno petów i wypalonych zapałek. Zwykle kiedy przed zaśnięciem nie chciało mu się wstawać i ich wyrzucać, wsuwał popielniczkę pod książkę, żeby nie słyszeć proroctw Ingi, jak to pewnego pięknego dnia świt zastanie ich zwęglone ciała.

Zegarek pokazywał wpół do dziesiątej, ale w tę sobotę miał wolne i był wolny. Myślał o tym z radością i wyrzutami sumienia. Czekały go dwa dni błogiej samotności, bo Inga wybierała się z dziećmi do swojego brata, do Roslagen. Oczywiście Martin Beck też był zaproszony, ale wymówił się pracą. Weekendy bez rodziny zdarzały się wyjątkowo rzadko i nie chciał zmarnować takiej okazji.

Wypalił papierosa, wstał z łóżka i opróżnił popielniczkę w toalecie. Darował sobie golenie. Ubrał się w spodnie khaki i manczesterową koszulę. Ustawił na półce książki o Cuszimie, szybko złożył wersalkę i poszedł do kuchni.

Rodzina siedziała przy stole i jadła śniadanie. Ingrid wyjęła z szafki filiżankę i nalała mu herbaty.

– Tato, jedź z nami. Zobacz, jaka fantastyczna pogoda. Bez ciebie będzie mniej fajnie.

– Niestety, nie mogę. Byłoby bardzo fajnie, ale…

– Tata musi pracować – kąśliwie zauważyła Inga. – Jak zwykle.

Znów naszły go wyrzuty sumienia. Po chwili uznał, że bez niego na pewno przyjemniej spędzą czas, bo ilekroć im towarzyszył, brat Ingi zawsze miał pretekst, żeby sięgnąć po alkohol i zalać się w trupa. W stanie niewskazującym na spożycie był średnio zabawny, a jak się upił, nikt nie mógł z nim wytrzymać. Na szczęście nie zaglądał do butelki, kiedy nie miał kompanów. Martin Beck doszedł do wniosku, że nie ruszając się z domu, robi dobry uczynek, ponieważ jego nieobecność zmusi szwagra do abstynencji.

Ledwie dokończył tę myśl, szwagier zadzwonił do drzwi. Pięć minut później Martin Beck zaczął świętować upragniony weekend.

Udał się wybornie, zgodnie z jego oczekiwaniami. Inga zostawiła mu wprawdzie jedzenie w lodówce, ale mimo to zrobił zakupy na kolację. Między innymi nabył butelkę koniaku Grönstedts Monopol i sześć piw. Resztę soboty poświęcił na ułożenie pokładu w modelu „Cutty Sark”, na co nie miał czasu od kilku tygodni. Na kolację zjadł zimne klopsiki, kawior z sielawy i camembert na pumperniklu. Wypił dwa piwa. Potem przy kawie i koniaku obejrzał w telewizji stary amerykański film gangsterski. Potem przygotował sobie kąpiel i czytał w wannie „Topielicę” Chandlera, sącząc koniak, który postawił w zasięgu ręki, na desce sedesowej.

Czuł się świetnie. Nie myślał ani o pracy, ani o rodzinie.

Po kąpieli włożył piżamę, pogasił wszystkie światła z wyjątkiem lampki na biurku, czytał i popijał koniak, dopóki nie zmorzył go sen.

W niedzielę długo się wylegiwał, później pracował w piżamie nad modelem żaglowca. Ubrał się dopiero po południu. Wieczorem, kiedy wróciła rodzina, poszedł z Rolfem i Ingrid na film o wampirach.

To był wspaniały weekend. W poniedziałek rano czuł się wypoczęty i natychmiast, tryskając energią, zajął się sprawą Malma. Godziny przedpołudniowe spędził w różnych pokojach w komendzie, po czym złożył krótką wizytę w sądzie. Kiedy wrócił, żeby zdać relację z wyników dochodzenia, nie miał komu o tym powiedzieć, bo wszyscy byli na lunchu.

Zadzwonił do komendy południowej i, o dziwo, natychmiast połączył się z Kollbergiem, niezrównanym miłośnikiem lunchów, zwłaszcza w poniedziałki.

– Dlaczego nie poszedłeś coś zjeść?

– Właśnie idę. Gdzie jesteś?

– Siedzę w pokoju Melandera. Przyjedź tutaj i zjedz u nas, żebym nie musiał cię szukać. Kiedy pojawi się Melander i Rönn, przyjrzymy się bliżej Göranowi Malmowi. Jeśli Melander będzie mógł się urwać z pogorzeliska. W każdym razie czegoś tam się dowiedziałem o Malmie.

– Okej. Tylko złapię Benny’ego i, że tak powiem, wydam mu instrukcje. Jeśli to w ogóle możliwe.

Benny Skacke, świeżo upieczony policjant śledczy, pracował w głównym wydziale zabójstw od dwóch miesięcy. Zastąpił Åkego Stenströma, który zginął w wieku dwudziestu dziewięciu lat i był traktowany przez innych, przede wszystkim przez Kollberga, jak dzieciuch. Benny Skacke był dwa lata młodszy.

Martin Beck wyjął magnetofon Melandera i czekając na kolegów, odsłuchał taśmę, którą wypożyczył z sądu, i zrobił notatki.

Rönn stawił się z wybiciem pierwszej.

Kwadrans później przyszedł Kollberg.

– Zamieniam się w słuch.

Martin Beck odstąpił krzesło Kollbergowi i stanął przy szafce z archiwaliami.

– Chodziło o handel kradzionymi samochodami. W zeszłym roku liczba niewykrytych kradzieży wzrosła do tego stopnia, że przypuszczalnie mamy do czynienia z dobrze zorganizowaną szajką albo szajkami, które się wyspecjalizowały w sprzedaży kradzionych samochodów. Niewykluczone, że szmuglują je za granicę. Podobno Malm był trybem w tej maszynie.