Выбрать главу

– Jeżeli już musi pan wiedzieć, kapelusz zostawił Sebastian, zanim… – zaczęła, ale urwała, bo Naylor Massingham przerwał jej brutalnie.

– A zatem Travis, którego tak zdawałaś się kochać jeszcze wczoraj, nie jest twoim jedynym kochankiem!

– Kochankiem?! – wykrzyknęła zaskoczona.

– Boże, jacyśmy niewinni! – zakpił Massingham.

Nagle w jego oczach zapaliło się demoniczne światełko. Ponieważ wyglądał na człowieka, który chętnie udowadnia własne teorie, postąpił dwa kroki do przodu i wyciągnął w jej stronę ramiona.

Nikt nigdy nie całował Leith w ten sposób. Być może, z powodu ciężkiej pracy, która nie zostawiała jej wiele czasu – ani chęci – by zajmować się takimi rozrywkami, całowała się rzadko i nigdy aż tak! Walczyła jak oszalała, pojęła jego zamiary od pierwszej chwili. Oplatające ją ramiona były jednak silne jak żelazna obręcz. Nie było od nich ucieczki, podobnie jak nie było ucieczki od bliskości jego ciała. Wkrótce odkryła też, że nie można uciec od jego ust.

– Nie! – udało jej się krzyknąć, kiedy na moment uwolniła się spod władzy jego warg.

To było wszystko, co udało jej się powiedzieć, ponieważ znowu wziął w posiadanie jej wargi i całował ją jeszcze namiętniej. Czuła, jak mocniej przyciąga ją do siebie… i nagle, gdzieś wewnątrz jej ciała, odezwało się dziwne uczucie mrowienia. Usiłowała go odepchnąć, ale zaskoczona poczuła, że tak naprawdę wcale nie ma na to ochoty.

Dłonie Naylora pieściły jej plecy, zsunęły się do talii, potem dosięgły bioder.

– Och… – westchnęła, czując, jak rozpalają się w niej iskierki pożądania. Uniosła ramiona, oplotła nimi jego szyję i już z własnej woli oddała pocałunek.

Pogrążyła się w nieświadomości, zapomniała, po co do niej przyszedł, jeszcze pół godziny temu uznawała go za najohydniejsze z męskich stworzeń.

I wtedy nagle, niespodziewanie, znieruchomiał. W następnej chwili odepchnął ją od siebie.

Gapiła się na niego, powoli wracając do przytomności, nie wiedziała, co właściwie dzieje się wokół. Chwiała się jeszcze od niespodziewanej siły, z jaką działały na nią jego pocałunki, kiedy oznajmił drwiąco:

– Mów mi dalej, że nie należysz do każdego, kto tego zechce.

Słowa te podziałały na nią jak zimny prysznic. W jednej chwili odzyskała przytomność umysłu i, choć wciąż jeszcze miała na uwadze swoją posadę, zapragnęła nagle go udusić.

– Wiec dlaczego tu przyszedłeś?-syknęła gwałtownie. – Bo chyba nie po to, aby udowodnić niszczącą moc swego sex appealu?

Kipiała wściekłością i nie była pewna, czy nie rzuci się na niego z pazurami. I naraz jej świeżo nabyta skłonność do rękoczynów została skutecznie ostudzona: usta jej gościa wykrzywiły się leciutko, jakby jej sarkazm go rozbawił.

Wkrótce przekonała się, że była w błędzie. Naylor Massingham nie wyglądał na rozbawionego, wręcz przeciwnie.

– Chciałem powiedzieć pani, panno Everett, że jeśli pani stosunek do pracy nie ulegnie zmianie, zostanie pani wylana! – rzucił ostro, mierząc ją mrocznym spojrzeniem.

– Wylana? – poderwała się Leith, gotowa walczyć o swą opinię. Wiedziała, że pracuje bardzo dobrze, a on usiłował jej wmówić coś wręcz przeciwnego.

– Co jest nie w porządku z moją pracą? – rzuciła wyzywająco.

Nie odpowiedział od razu, niewzruszenie spoglądając w jej rozwścieczone, zielone oczy. A potem zapytał miękko:

– A co powiesz o kontrakcie Norwood & Chambers?

– To nieuczciwe! – wybuchnęła Leith. – Prace nad kontraktem Norwood & Chambers zostały rozpoczęte na długo przed moim przyjściem do firmy. Ja tylko…

– Dokończyłam go – wpadł jej w słowo i Leith wiedziała już, że przerzucił każdy papierek, aby tylko znaleźć jakiś błąd.

– Ale nie mogę brać odpowiedzialności za… – zaczęła i natychmiast dostała nauczkę.

– Jedną z zasad, jakie musi zaakceptować urzędnik, zajmujący tak eksponowane stanowisko – wycedził – jest ta, że kiedy sypią się gromy, bierzesz odpowiedzialność za wszystko, co opuszcza twoje biuro, czy podpisałaś to, czy nie!

Zadowolony z udzielonej lekcji dodał:

– Ponieśliśmy straty w transakcji Norwood & Chambers – wyjaśnił, po czym uprzejmie, zbyt uprzejmie, uzupełnił: – Zakończ znajomość z Travisem, a postaram się o tym zapomnieć.

– To szantaż! – oskarżyła go gniewnie i od razu stwierdziła, że nie przyjął tego najlepiej.

– Nazwij to jak chcesz, do diabła! – prychnął. Leith stoczyła krótką, wewnętrzną walkę. Była już bliska wyjawienia, że Travis nie jest i nigdy nie był jej kochankiem, ale rzuciła przelotne spojrzenie w stronę Massinghama. Z jego twardej, wojowniczej postawy wywnioskowała, że jej nie uwierzy. Przynajmniej dopóki nie opowie mu wszystkiego o Rosemary.

Po chwili wzięła się w garść. Do licha, przecież lubiła Rosemary i Travisa, uważała ich za swych przyjaciół, a jednak znalazła się o krok od zdrady.

Po drugim spojrzeniu na pracodawcę zdołała się opanować i znalazła dość sił, by wyjaśnić chłodno:

– Rozumiem, że chce mi pan dać do wyboru: albo zostawię Travisa, albo, o ile nie zdoła mnie pan dosięgnąć kontraktem Norwood & Chambers, będzie pan tak długo grzebał w umowach, w których miałam choćby minimalny udział, aż udowodni mi pan zaniedbania w pracy!

Nienawidziła kąśliwości, która znowu pojawiła się w jego głosie, gdy stwierdził:

– Równie zmyślna, jak śliczna! – po czym pochylił się i wziął do ręki aktówkę.

Przez chwilę z ulgą sądziła, że zabierze manatki i wyjdzie. Ale nie, on jedynie otworzył teczkę i wydobył z niej opasłą dokumentację. Podał ją Leith bez słowa wyjaśnienia.

Otworzyła skoroszyt, obejrzała uważnie pierwszą stronę i podniosła na niego pytające spojrzenie:

– Palmer & Pearson? Zazwyczaj nie…

– Teraz tak – odparł stanowczo i polecił: – Popracuj sobie nad tym. Może swawole wywietrzeją ci z głowy.

Z tymi słowy, jakby uznał, że poświęcił jej wystarczająco dużo cennego czasu, odwrócił się i wyszedł. Gapiła się w ślad za nim z buntem w oczach. Miała dość roboty i bez tego, a w dodatku ta praca wyglądała na bardzo odpowiedzialną.

Nie mogła przyjść do siebie po tej wizycie. Zanim położyła się spać, w duchu przeklinała go razem z jego ostrzeżeniami. W normalnej sytuacji, gdyby takie ostrzeżenie było niezbędne, Naylor Massingham nie zawracałby sobie głowy wizytami, zlecając je jednemu ze swoich pracowników. Miała jednak dość ludzkich uczuć, by w całej tej nieprzyjemnej historii dopatrzyć się paru pozytywnych zjawisk. Po pierwsze, wprawdzie udzielił jej ustnej nagany, ale jednocześnie dał do opracowania poważną dokumentację (nawet, jeżeli to uczynił wyłącznie dlatego, żeby nie miała czasu na inne zajęcia), co oznaczało, że słyszał pochlebne opinie na temat jej pracy. Po drugie – nawet, jeśli z jego punktu widzenia nie miał to być komplement – powiedział o niej: Równie zmyślna, jak śliczna.

Czy właśnie te słowa złagodziły choć trochę jego brutalność? Leith, zasypiając, nie myślała jednak o słowach, jakie padły między nimi. Prześladował ją tamten pocałunek… i to, że nie zdołała mu się oprzeć.

Około piątku wspomnienie pocałunku z Naylorem Massinghamem zupełnie wywietrzało z głowy Leith. Zaprzątały ją inne, o wiele ważniejsze sprawy. Czuła, że wpadła jak śliwka w kompot. I to w bardzo gorący. Rosemary nie wróciła od rodziców, Travis albo był jeszcze za granicą, albo czuł się lepiej, bo więcej się nie odezwał. O ile jednak z tej strony sprawy układały się po jej myśli, o tyle doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w nowym skrzydle siedzi sobie facet, który dokładnie śledzi jej najmniejsze potknięcia.

Dlatego też po dwa i trzy razy sprawdzała wszystko, co lądowało na jej biurku. Oprócz normalnych zajęć musiała poświęcić sporo czasu i wysiłku sprawie Palmer & Pearson, którą Naylor powierzył jej. Do tej pory pracowała od rana do wieczora, a teraz zostawała w biurze długo po godzinach i jeszcze zabierała do domu pękatą teczkę.