Выбрать главу

Miała dość. Naprawdę serdecznie dość. Najwyższy czas, żeby skończyć z tym, zanim wpadnie na dobre.

– Właściwie… – bąknęła jedynie po to, by Naylor wpadł jej w słowo.

– Właściwie Leith miała zamiar robić karierę zawodową – i, zanim jeszcze zdążyła strawić tę perełkę, dodał z poufałym uśmiechem: – Nie spodziewała się, że zaakceptuję pracującą żonę, ale jeśli tego właśnie chce moje kochanie, nie mogę kwestionować jej wyboru.

Wyboru? Jakiego u diabła wyboru? Hepwoodowie pospieszyli z gratulacjami. Guthrie natychmiast zabrał Travisa do piwnicy, żeby wybrać odpowiedniego szampana, a Leith dyszała zemstą.

Posiłek toczył się dalej, szampan został otworzony, rozlany, toasty wzniesione, a Leith uśmiechała się z trudem. W tej sytuacji nie mogła postąpić inaczej, ale wewnętrznie kipiała furią. Świnia! Przebiegła, chytra świnia! A więc w taki sposób zamierzał uświadomić Travisowi, że nie ma już dziewczyny! Pewnie, Travis kpi sobie z tego, ale tylko on. Leith musi się martwić, bo Naylor Rób-co-mówię Massingham, właśnie jakby oznajmił jej, że albo zamknie buzię na kłódkę i będzie robiła to, co jej każe, nawet udawała jego narzeczoną, albo może pożegnać się z pracą! Znowu miała ochotę wstać i wyjść – ale oznaczałoby to, że jest bezrobotna. Wszechobecny wróg, nie zapłacona hipoteka, wisiał jak kłoda u szyi. Nie mogła pozwolić sobie na luksus uniesienia się honorem.

Sączyła więc szampana, uśmiechała się, jadła, a jej wściekłość na Naylora gotowała się na małym ogniu. Boże drogi, kilka minut temu czuła się niemal zawstydzona, że go uderzyła!

Klęła swego narzeczonego do samego końca kolacji.

Nagle jasno uświadomiła sobie, że nie jest tak źle. Przecież Travis jest dla niej jedynie dobrym kumplem, a ona, jak dotąd, nie straciła pracy. Zatem, kiedy przyjdzie koniec zabawy, to ona będzie się śmiała ostatnia. Ona – nie Jego Wysokość N. Massingham! Od tej chwili poczuła się znacznie lepiej.

– Może przejdziemy do salonu? – zaproponowała gospodyni. Leith zrobiła gest, żeby wstać i natychmiast Naylor znalazł się przy niej, odsuwając jej krzesło.

Podniosła na niego oczy. Ty świnio – pomyślała i uśmiechnęła się czule. A potem, absolutnie pewna, że Naylor nie znosi przylepnych kobietek-kotek ujęła go pod ramię. Co za refleks – pomyślała, kiedy zobaczyła jego zaskoczone spojrzenie. Jego dłoń spoczęła na jej palcach. Razem weszli do salonu.

Razem usiedli na jednej z długich i szerokich sof, a chociaż było na niej tyle miejsca, że oboje mogliby się nawet położyć, Leith nadal kurczowo trzymała ramię Naylora. Chcesz koteczki? Masz koteczkę. Jakiś diabeł podpowiedział jej, że to jedyny sposób, w jaki może wziąć odwet za to narzeczeństwo.

Ten sam diabeł zmusił ją do przysunięcia się jeszcze bliżej Naylora. Uśmiechnął się – ale w głębi jego oczu wyczytała, że nie dał się nabrać.

– Znowu kogoś udajesz? – mruknął.

– No jasne – tchnęła mu wprost w ucho.

– Jak cudownie widzieć cię tak szczęśliwym – wzruszyła się Cicely Hepwood i Leith poczuła wstręt do samej siebie, że ci mili ludzie tak cieszą się ze szczęścia, które w istocie jest jednym wielkim błazeństwem.

– Mieszkacie w cudownej okolicy – zauważyła.

– Tak, lubimy to miejsce – podjął Guthrie. – Przeprowadziliśmy się tu… Kiedy to było, Cicely?

– Dwadzieścia sześć lat temu – podsunęła, potrząsając głową pełną wspomnień. – Tuż przed tym, zanim Naylor zamieszkał z nami.

– Naylor miał wtedy dziesięć lat, prawda? – Leith sama była zaskoczona własnym pytaniem. Nie miała zamiaru pytać o nic podobnego, ale zrozumiała, że jej miłość do Naylora i wynikająca z niej chęć, by wiedzieć o nim jak najwięcej, stłumiła wściekłość wywołaną jego szalonym pomysłem.

– To piękny czas dla was obojga – promieniała Cicely. – Na pewno bez końca opowiadaliście sobie, czym było wasze życie, zanim się spotkaliście.

– Było coś takiego – wtrącił Naylor z uśmiechem i czule spojrzał na Leith. – Jestem pewien, że jeszcze długo będę musiał uczyć się Leith.

– Nie tak wiele – zaśmiała się w odpowiedzi i nagle zorientowała się, że Cicely, z całą pewnością zupełnie bez złej myśli, zaczęła zadawać pytania, na które Naylor dawno już powinien znać odpowiedź.

– Czy mieszkasz w Londynie z rodzicami, Leith? – zapytała ciotka z zainteresowaniem.

Leith pochwyciła ostrzegawcze spojrzenie Travisa, ale nie miała najmniejszego zamiaru wymieniać imienia Rosemary, a tym bardziej miejsca, skąd pochodzi.

– Rodzice mieszkają w Dorset – tyle na pewno mogła powiedzieć bezpiecznie.

– Czy nie wspominałaś, że masz brata? – wtrącił Travis, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej o swych powiązaniach z Dorset.

O, Boże, on panikuje – pomyślała. Ale do licha, prędzej odgryzie sobie język, niż pozwoli, żeby wyszło na jaw, iż Sebastian od kapelusza to jej brat. Nie, jego imię też pozostawi w tajemnicy.

– Tak, ale nie widziałam go już całe wieki – spojrzała na panią Hepwood i dodała: – Mieszka w Indiach.

Szybko, zanim ktokolwiek inny zdołał się odezwać, położyła rękę na dłoni Naylora i zapytała słodko:

– Czy nigdy nie myślałeś o tym, by zająć się importem win, kochany?

Och, słowo daję – pomyślała, kiedy zaszczycił ją ciepłym spojrzeniem, na którego dnie czaił się błysk świadczący o tym, że jej miłość nie robi na nim żadnego wrażenia.

– Chciałem, żeby Naylor przeszedł do mojej firmy – odpowiedział za niego Guthrie. – Naprawdę, zaoferowałem mu nawet miejsce w spółce. Ale nie przyjął tej propozycji. Jak ci to już zresztą na pewno powiedział.

– Naylor na pewno nie powiedział zbyt wiele – ciepło wtrąciła Cicely. – To taki skromny chłopiec.

– Ciociu, zaraz się zarumienię! – rzucił wesoło Naylor.

– To by było święto – mruknęła Leith wyłącznie do jego wiadomości i dodała: – Rzeczywiście, znam tylko najogólniejsze zarysy tej historii, jak…

Urwała zakłopotana. Na ten temat naprawdę nie miała nic do powiedzenia. Guthrie Hepwood przyszedł jej jednak z pomocą.

– Zainteresowania Naylora są zupełnie inne niż moje – oznajmił dobrodusznie. – To urodzony inżynier. Oczywiście, bardzo szybko zorientowałem się, że zaraz po studiach powinien założyć własną firmę. Ojciec zostawił mu trochę pieniędzy i Naylor szedł od sukcesu do sukcesu. Naturalnie pracował od rana do nocy.

– I dalej tak robi – wtrąciła Leith, przypominając sobie, że za każdym razem, kiedy opuszczała biuro, jaguar wciąż stał na parkingu.

– To się zmieni po ślubie – zapewnił Naylor, a jej serce zabiło wściekłą synkopą na samą myśl o małżeństwie z nim.

Niestety, świadomość lodowatej rzeczywistości przeważyła i Leith bardzo szybko z romantycznego rozmarzenia powróciła do wściekłości, spowodowanej przymusowym udziałem w jego farsie.

– Obiecanki-cacanki – zaśmiała się czule, utrzymując się w roli słodkiej narzeczonej.

W ciągu następnej godziny nie przepuściła żadnej okazji, by z przyzwoitą dozą nieśmiałości miłośnie zaglądać mu w oczy. Znosił wszystko bardzo mężnie, musiała mu to przyznać.

Około jedenastej towarzystwo zaczęło przebąkiwać o udaniu się na spoczynek. Travis jednak, ku zaskoczeniu Leith (ale wyłącznie jej) oznajmił, że nie jest śpiący i wychodzi.

– Wychodzisz? O tej porze! – zatroskała się matka.

– Nie smuć się, to miłość. Wrócę niedługo i spędzę noc we własnym łóżku.

Leith ujrzała, jak usta Naylora zaciskają się. Widocznie nie spodobała mu się ta wymiana zdań. Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że być może Naylor wspomina zupełnie inną sobotnią noc, kiedy Travis nie spał we własnym łóżku.