Выбрать главу

I, jakby ta wspaniałość poraziła go, przymknął oczy.

Nagle dźwięk otwieranych i zatrzaskiwanych drzwi ściągnął omdlewającą Leith z powrotem na ziemię. Później doszła do wniosku, że Naylor odtrąciłby ją tak czy owak. W tej jednak chwili, gdy Cicely i Guthrie Hepwood wrócili ze stajni, wiedziała tylko, że – choć pragnie Naylora całą swą istotą – nie może pozwolić, żeby kochał się z nią. A w każdym razie nie tu, w domu jego wujostwa.

Z całego serca pragnęła powiedzieć mu o swoich niepokojach, ale uznała, że to zbędne. Kiedy bowiem znów spojrzała na Naylora, jego twarz wyglądała jak lodowata maska. Usiadł gwałtownie na drugim końcu łóżka i Leith wiedziała już, że wszelka myśl o miłości wywietrzała mu z głowy.

Pochylił się, podniósł z podłogi sukienkę i okrył ją dbając, by jej piersi były dokładnie osłonięte. W tym momencie poczuła, że on też ma jej serdecznie dość. Potwierdził to w chwilę potem, kiedy w połowie drogi do drzwi obejrzał się, objął wzrokiem jej wciąż zaróżowioną twarz i rzucił pogardliwie:

– A co do tego twojego dziewictwa, kochanie, to założę się, że wmawiasz je wszystkim swoim kochankom!

Kiedy drzwi zamknęły się za nim, Leith ukryła twarz w poduszce. Nienawidziła go, a jednocześnie tak bardzo kochała. Nie wstydziła się wyznać, że w głębi serca pragnie, by stał się jej jedynym partnerem w miłości.

Wstyd jednak przyszedł ogromną falą, gdy leżąc z otwartymi oczami czekała, aż noc dobiegnie końca. Sposób, w jaki traktował ją Naylor i jego przekonanie, że wystarczy na nią kiwnąć palcem, ciągle podtrzymywały w niej uczucie buntu.

Zapadła wreszcie w niespokojny sen, zastanawiając się, czy może być coś gorszego niż niemądrze ulokowane uczucie?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Po okropnej nocy Leith wstała bardzo wcześnie. Była niedziela. Wykąpana i ubrana, marzyła tylko o tym, żeby znaleźć się w swoim mieszkaniu. Wychodząc z pokoju była pewna, że ma przed sobą jeszcze co najmniej sześć godzin pobytu w Parkwood.

Naylor siedział z wujem w salonie. Kiedy weszła, obrzucił ją szybkim, ostrym spojrzeniem, a ona spuściła oczy. Podszedł do niej i, oczywiście, nie przepuścił okazji, żeby zmylić ją znowu.

– Dzień dobry, kochanie – powitał ją i na wypadek, gdyby nie zorientowała się, że to czułe słowo padło wyłącznie na użytek publiczności, dodał: – Właśnie mówiłem wujowi, że wyjeżdżamy zaraz po śniadaniu.

Zacisnęła zęby. Wcale nie chciała się z nim rozstawać…

– Na pewno musicie wyjeżdżać tak wcześnie? – zatroskała się Cicely.

– Bardzo chcielibyśmy zostać, ciociu – odparł Naylor czarującym tonem i natychmiast postarał się o odwrócenie jej uwagi: – Czy Travis wrócił do domu wczoraj w nocy?

– O, tak – odparła i zwróciła się do Leith: – Travis nie zawsze pokazuje się na śniadaniu w niedzielę rano.

Leith uśmiechnęła się, ale odwracając głowę spojrzała wprost w oczy Naylora. Jego wzrok był zimny i wyniosły. Wiedziała, że myśli o tych niedzielnych porankach, kiedy Travis jadł śniadanie przy innym stole – i on dobrze wiedział, przy czyim!

Nie żywiła więc w stosunku do Naylora zbyt przyjaznych uczuć, kiedy wkrótce po śniadaniu opuszczali Parkwood. Sądząc po milczeniu, jakie panowało między nimi w czasie całej drogi powrotnej, on także nie czuł do niej cienia sympatii.

Wysiadła z samochodu bez słowa, kiedy tylko zatrzymał się przed jej domem… ale on zrobił to samo. Spojrzała na niego i przypomniała sobie, że zostawiła torbę w bagażniku. Przeszła na tył samochodu i czekała, aż Naylor poda jej bagaż.

– Leith – odezwał się, ale nie wyglądał ani trochę cieplej, ani mniej arogancko niż rano. – Chyba nie… – zaczął i wydawało się, że zabrakło mu słów.

Nie czekała, aż dokończy zdanie.

– Masz rację, chyba nie! – stwierdziła. Wyrwała mu z ręki torbę i pomaszerowała w stronę domu.

Niedziela wydawała się wlec w nieskończoność. Leith, opanowana na przemian miłością i nienawiścią, nie mogła przestać myśleć o Naylorze.

Wreszcie zdecydowała się iść spać. Drepcząc przez przedpokój wiedziała już, że to będzie kolejna okropna noc. Nagle podskoczyła jak oparzona. Gdzie podział się kapelusz Sebastiana? Zaczęła go szukać, sądząc, że mógł gdzieś upaść, ale przepadł bez śladu!

I pozbądź się tego! – przypomniała sobie słowa Naylora… właściwie ryknął wtedy tak głośno, że pewnie słyszała go cała ulica.

Wsunęła się do łóżka. Nie, nie mogło być innego wytłumaczenia. Powiesiła kapelusz Sebastiana na swoim miejscu i wisiał tam jeszcze wczoraj rano, kiedy Naylor po nią przyszedł. Więc jeśli nie było to włamanie – a poza kapeluszem nic nie zginęło – to znaczy, że Naylor po prostu go zabrał.

Przez jedną, szaloną chwilę pomyślała, że może Naylor pozbył się kapelusza Sebastiana z powodu zazdrości. Ta myśl jednak miała bardzo krótki żywot i natychmiast zastąpiła ją inna: Naylor usunął kapelusz tylko dlatego, że go nie posłuchała, więc uczynił to osobiście… bez jednego słowa!

Całe wieki upłynęły, zanim udało jej się zasnąć. Kiedy wreszcie zapadła w sen, była to raczej lekka, niespokojna drzemka. W ten sposób obudziła się po raz pierwszy długo po dzwonku budzika. Przespała go. W godzinę później ocknęła się ze świadomością, że w żaden sposób nie zdąży do biura na czas.

Szybko wzięła prysznic, ubrała się, wypiła pospiesznie kubek kawy i wsiadła do samochodu.

Wpadła do budynku gratulując sobie, że nadrobiła trochę czasu i teraz była spóźniona tylko pół godziny. Weszła do biura i speszyła się ogromnie: oczy wszystkich zdawały się być zwrócone na nią!

O, nie – pomyślała. – Spóźniłam się pół godziny i zaraz dostaję manii prześladowczej. Oczywiście, że nikt na mnie nie patrzy!

– O-la-la! – zawołał Paul Fisher, kiedy go szybko mijała, ale dla niej to o-la-la miało tylko jedno znaczenie: najwidoczniej bura, jaką dostał w zeszłym tygodniu, wcale go nie poruszyła.

– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła Jimmy'emu, kiedy wpadła do pokoju. – Czy nikt…

Urwała. Jimmy także gapił się na nią.

– Co…?

– Kiedy nie było cię o dziewiątej, myślałem, że już nie przyjdziesz.

Nim zdołała zapytać, co to ma znaczyć, dodał:

– Podoba mi się ta fryzura.

Podniosła dłoń do włosów. Dopiero teraz dotarło do niej, że rano, robiąc wszystko całkiem automatycznie, zapomniała zwinąć je w kok, który zresztą nosiła dopiero od niedawna. No i zapomniała okularów.

– Dzięki-mruknęła. Już zaczęła się zastanawiać, co zrobić ze swoim wyglądem, gdy następna uwaga Jimmy'ego doprowadziła ją do szału.

– Miałaś gościa – zauważył wesoło. – Nie podał nazwiska, ale powiedział, że się odezwie.

Leith zaczęła gorączkowo myśleć, kto mógłby do niej dzwonić z innego działu, a kogo nie znałby Jimmy. Chłopiec tymczasem zwrócił ku niej roześmianą twarz:

– Mam gratulować tobie czy twojemu narzeczonemu?

Wybałuszyła na niego osłupiałe oczy.

– Nigdy nie wiem, komu się gratuluje, kobiecie czy mężczyźnie, ale bardzo się cieszę z twoich zaręczyn.

Leith jeszcze nie odzyskała mowy.

– Wszyscy się cieszymy! – dobił ją Jimmy.

– Wszyscy? – wykrztusiła.

– Chyba nie sądziłaś, że twoje zaręczyny z panem Massinghamem przejdą niezauważone! – puszył się Jimmy. – Wszyscy wiedzą. Ja…

Przerwał mu dzwonek telefonu. Zanim podniósł słuchawkę, Leith częściowo opanowała zdumienie i właśnie zaczynała być wściekła.

– To do ciebie – oznajmił, a kiedy potrząsnęła głową, wyszeptał: – Pan Massingham.

Leith wzięła słuchawkę.