Выбрать главу

Do końca dnia nie mogła znaleźć sobie miejsca. Chyba nigdy dotąd nie pracowała tak nieudolnie. Ale jak mogła się skupić, gdy co chwila, zamiast rozłożonych przed sobą dokumentów, widziała twarz Naylora. Była taka zimna i obca…

Z zamyślenia wyrwał ją telefon.

– To chyba pan Massingham – oznajmił Jimmy scenicznym szeptem i podał jej słuchawkę.

Po chwili wahania wzięła ją do ręki.

– Halo – musiała mocno wziąć się w garść, kiedy okazało się, że Jimmy ma rację.

– Chciałbym się z tobą widzieć – powiedział Naylor beznamiętnie.

– Teraz? – zapytała, zastanawiając się jednocześnie, jak zajdzie gdziekolwiek na tych trzęsących się nogach.

– Dlaczego nie? – odparł i odłożył słuchawkę. Co za odmiana! – pomyślała, z lekka zaniepokojona. Czyżby znów coś knuł?

– Nie zabawię długo – powiedziała do Jimmy'ego. – Idę…

– Do nowego skrzydła?

– Za bystry jesteś na tę pracę – mruknęła wyniośle. Ruszyła korytarzem, czując, że zaczyna wpadać w panikę. Czy wezwał ją do swego gabinetu po to, żeby dać jej burę za spotkanie w korytarzu dziś rano, zastanawiała się, podchodząc do drzwi Moiry Russell. W końcu on też ją zignorował. Nie, nie mógłby być aż tak nieprzyjemny – doszła do wniosku i weszła.

– Pan Massingham jest wolny – oznajmiła z uśmiechem Moira Russell.

– Dzięki – odpowiedziała Leith, mając nadzieję, że uśmiechem pokryje zdenerwowanie. Zapukała, wzięła głęboki oddech i weszła.

Naylor stał przy biurku, przeglądając jakieś papiery. Serce Leith zabiło mocno – Boże drogi, jakże ona go kocha!

– Dzień dobry – jakaś aktorka głęboko w jej wnętrzu powitała go uprzejmie na użytek sekretarki. Kiedy wreszcie podniósł oczy, zamknęła drzwi. – Chciałeś widzieć się ze mną?

– Wejdź – zaprosił ją, a potem rzucił papiery na biurko i podszedł do okna. Milczał przez chwilę, jakby roztaczający się stamtąd widok był bardzo interesujący. Nagle otrząsnął się z zadumy i powiedział:

– Wygląda na to, że wujostwo chcą lepiej poznać kobietę, którą mam pojąć za żonę.

Leith odwróciła wzrok. Poczuła ukłucie bólu na myśl, że jeśli Naylor ożeni się, to na pewno nie z nią.

– Zapraszają nas na weekend do Parkwood- dodał. Nie! – pomyślała zrezygnowana Leith. Dość już tej całej farsy!

– Zacznijmy od tego-odezwała się-że nie wyjdę za ciebie i…

Urwała, kiedy dostrzegła pulsowanie żyłki na jego skroni i mimowolny ruch głowy w tył. Z ponurego błysku w jego oczach domyśliła się, że obraziła go.

– Mogłabyś przynajmniej poczekać, aż cię ktoś poprosi, zanim odmówisz – stwierdził lodowato.

Leith aż skurczyła się po tych brutalnych słowach. Pomyślała, że za żadne skarby nie pojedzie z nim do Parkwood. Chyba wyczytał z jej twarzy ból i bunt, bo dodał już o wiele spokojniejszym tonem:

– Ciotka i wujek byli dla mnie jak rodzice… wiele im zawdzięczam…

– Czy dlatego ich okłamujesz? – rzuciła ostro, bo Naylor pielęgnując swoje uczucia rodzinne zdawał się nie zwracać uwagi na to, że czyni to jej kosztem.

– Wiesz, dlaczego muszę to robić – odparł. Miękkie nuty znikły z jego głosu.

– Odśwież mi pamięć!

– Czy muszę ci przypominać, że zabrałem cię do domu tylko po to, aby pokazać Travisowi, że kochasz kogoś innego – zwrot ten, dotyczący go w większym stopniu, niż sądził, trafił zbyt blisko celu. Leith instynktownie odwróciła się, żeby wyjść.

– Mogę z miejsca cię zwolnić! – wybuchnął Naylor, zanim zdołała zrobić choćby krok.

Stanęła nieruchomo i dopiero kiedy poczuła, że może już zapanować nad sobą, odwróciła się powoli. Nie musiał nawet mówić, że gdyby oskarżyła go o niesprawiedliwe wyrzucenie z pracy, każdy sąd stanąłby po jego stronie. Stąd w jej oczach pojawiła się spora doza nienawiści.

– Bez zapłaty, oczywiście? – zapytała wrogo.

– Masz rację! – odparł zimno.

– Niech cię szlag trafi! – rzuciła mu w twarz. Wzruszył ramionami ignorując jej zranione uczucia.

– W każdym razie, dopóki nie zdecyduję inaczej, jesteś moją narzeczoną – warknął. – Przyjadę po ciebie jutro o jedenastej.

Leith przez chwilę spoglądała na niego z buntem w oczach. Los wyśmiał bezlitośnie żałosne zaklęcia, że nigdy więcej noga jej nie postanie w Parkwood.

Odwróciła się i uciekła.

Po powrocie do domu długo rozpamiętywała władczy sposób, w jaki ją potraktował. Nie mogła pojąć, dlaczego nie kazała, aby ją zwolnił, zostawił w spokoju i poszedł do wszystkich diabłów.

W sobotę rano nadal myślała, jaki sens ma wyjazd do Parkwood. Tydzień temu pojechała tam, żeby Travis nie myślał już o niej jako o swej dziewczynie, było to zresztą ultimatum Naylora. Tym razem jedzie już nie jako dziewczyna, lecz jako jego narzeczona. Gdzie tu logika? Naylor zabiera ją, żeby wujostwo lepiej poznali jego przyszłą żonę, podczas gdy wie doskonale, że na pewno się nie pobiorą. O jedenastej zadźwięczał dzwonek u drzwi.

– Jestem gotowa – powiedziała chłodno. Nie czuła potrzeby zapraszania go do środka, więc tylko odwróciła się i poszła po torbę.

Naylor jednak wszedł bez zaproszenia.

– Jedna sprawa, zanim wyjdziemy – powstrzymał ją-

Przystanęła i spojrzała na niego pytająco. Nie rozumiała, o co chodzi, i czekała na wyjaśnienia do chwili, kiedy wyjął z kieszeni pierścionek i spróbował włożyć jej na palec.

Z zachwytem spoglądała na cacko z brylantów i szmaragdów. Nagle dotarło do niej, co oznacza ten gest i poczuła, że wzbiera w niej piekielna złość.

– O, nie! Na pewno nie będę tego nosić! – krzyknęła gwałtownie.

– Co, nie dość dobry dla ciebie? – warknął. Była to kropla, która przepełniła miarę.

Wszystkie stresy, napięcia i cierpienia, jakie przeżyła w ciągu ostatnich tygodni, skumulowały się. Upuściła torbę na podłogę i ręką zakreśliła łuk. Naylor zareagował błyskawicznie i chwycił ją za przegub, zanim zdążyła dosięgnąć celu. Pozbawiona możliwości fizycznego wyładowania zawyła:

– Skoro nie możesz zrozumieć, że nie interesuje mnie zawartość męskiego portfela ani ile z tego będę miała, to ty potrzebujesz okularów! Jeśli… – nie zdołała dokończyć, bo uświadomiła sobie, że Naylor uspokaja ją, tuli w kojącym uścisku.

– Ciii – wyszeptał w jej włosy i Leith nagle poczuła się bezsilna.

Wkrótce jednak złapała drugi oddech i choć cudownie było czuć jego ramiona wokół siebie, nadludzkim wysiłkiem woli zdołała odsunąć się od niego.

Puścił ją, ale wciąż trzymał w palcach klejnot.

– Przede wszystkim ciocia zwróci uwagę, czy nosisz pierścionek zaręczynowy – mruknął kusząco.

Leith trwała w swoim uporze.

– Ona mnie zna, Leith, wie, że włożę pierścionek na palec mojej narzeczonej w pierwszej dogodnej chwili.

Przeniosła spojrzenie z pierścionka na Naylora, dostrzegła wyczekiwanie w jego twarzy i znów spojrzała na klejnot. Czuła, że coś się na niej wymusza, ale nie miało to wielkiego znaczenia. Jednak jeśli ciotka ma zadawać niepotrzebne pytania, lepiej aby wzięła pierścionek. Wyciągnęła rękę.

– Czy one są prawdziwe… to znaczy, kamienie? -zapytała, z oczami wlepionymi w ogromny szmaragd pośrodku i dwa mniejsze brylanty po obu stronach.

– Czy ofiarowałbym mej miłości atrapę? – zażartował i Leith podziękowała mu za to mrożącym spojrzeniem. Nie był dusigroszem, więc pierścionek musi być prawdziwy. Zadrżała na myśl o tym, ile mógł kosztować!

Wsunęła go na serdeczny palec – pasował świetnie. Sam fakt włożenia go sprawił, że nogi się pod nią ugięły. Potrzebowała czegoś na otrzeźwienie.