Выбрать главу

– Ja też piłem… nie mogę go odwieźć – stwierdził Sebastian. – A poza tym, on mieszka gdzieś na peryferiach Essex i Bóg jeden wie, kiedy wróciłbym do własnego łóżka… nawet, jeśli przypadkiem pamiętałby swój adres. Niech się prześpi na tej kanapie – zaproponował najprostsze wyjście.

– A jego rodzice? Będą się martwić – zaprotestowała Leith, pamiętając, że kiedy Sebastian nie wracał do domu na noc, matka szalała z niepokoju.

– Do diabła, Leith, on dobiega trzydziestki! Na pewno nie pierwszą noc spędza na bańce!

Travis przespał zatem noc na kozetce i skorzystał na tym tylko tyle, że nazajutrz, z błędnym wzrokiem i skacowany jak diabli, mógł przed wyjściem zamienić kilka słów z Rosemary. Jego samopoczucie pogorszyło się jeszcze na wieść, że Derek Talbot znowu żądał rozwodu, a ona znowu odpowiedziała mu stanowczym nie. W bladym świetle poranka Rosemary oznajmiła Travisowi, że nie zamierza również nigdy więcej przyjmować zaproszenia na kolację u sąsiadów.

Powtórzyła to zresztą Leith, używając niemal tych samych słów. Leith poczuła, że nie ma prawa się wtrącać, powinna jednak pozostać przy Rosemary, kiedy ta będzie potrzebowała bratniej duszy.

Wciąż spotykała się ze swoją przyjaciółką. Travis także wpadał od czasu do czasu – Leith wiedziała, że liczy jedynie na szansę ujrzenia ukochanej. Wyglądał coraz bardziej mizernie, a kiedy znów się pojawił, Leith miała ogromną ochotę zawołać Rosemary. Pohamowała się jednak. Jeżeli nikt jej o to nie poprosił – nie będzie się wtrącać. Zwłaszcza że Rosemary powtórzyłaby Travisowi jedynie to, co już raz słyszał.

Potem Sebastian zaczął przebąkiwać o opuszczeniu pracy i Leith miała się czym martwić. Jeśli jej brat nie będzie pracował, to jak spłaci swoją część długu hipotecznego? I wówczas, jakby na dowód, że nieszczęścia zawsze chodzą parami, wydarzyła się katastrofa: Leith straciła pracę, choć nie ze swej winy.

Nie mogła w to uwierzyć. Była pracowita i pełna inicjatywy, a posada dawała jej dużo satysfakcji. Pracowała niemal wyłącznie z mężczyznami, całkiem nieźle dogadując się z większością z nich. Nie ucieszyła się jednak, kiedy Alec Ardis, żonaty syn właściciela firmy, pewnego dnia zjawił się w biurze i bez żadnej zachęty z jej strony zaczął ją napastować. Nie pomogło stanowcze nie. Walcząc z uściskiem, który oplótł ją jak ośmiornica, wrzała gniewem. Kiedy wreszcie udało jej się uwolnić, była wściekła i upokorzona – tylko dlatego, że jest kobietą, syn szefa uważa, że może sobie pozwalać na wszystko – i dosłownie rzuciła się na niego z pazurami.

Była wstrząśnięta atakiem, ale nigdy nie opuściłaby pracy z własnej woli. Nie miała jednak wyboru. Pan Ardis senior przechodził właśnie, gdy dotarły do niego słowa: lubieżny, skretyniały, zboczony wieprz. Kiedy wszedł do pokoju, Leith wyrzucała z siebie kolejne epitety.

Zrobiło jej się niedobrze, kiedy pan Ardis – nie wierząc, że synalek mógł zaatakować bez żadnej zachęty z jej strony, a może jedynie kryjąc jego niechlubne słabości – dał jej odprawę w wysokości miesięcznej pensji i z miejsca wyrzucił z pracy.

Wieczorem zadzwoniła do drzwi Rosemary. Wciąż jeszcze nie mogła otrząsnąć się z szoku, jaki wywołała w niej napaść i to, co potem nastąpiło.

– Nie robisz przypadkiem kawy? – zapytała.

– Wchodź – szybko zaprosiła ją Rosemary. – Wyglądasz fatalnie. Co się dzieje?

– Wylali mnie – oznajmiła Leith roztrzęsionym głosem i przy kawie zdała jej dokładną relację.

„Lubieżny, skretyniały, zboczony wieprz", zdaniem Rosemary, to bardzo delikatne określenie faceta, który myśli, że każda kobieta pracująca dla jego ojca jest potencjalną zdobyczą.

– Powinnaś była strzelić go w pysk – stwierdziła, oburzona niemal tak, jak Leith.

– Zrobiłabym to, gdybym miała wolne ręce – odparła Leith i pociągnęła jeszcze jeden łyk kawy.

Rosemary serdecznie współczuła przyjaciółce.

– Oczywiście, to musiało się zdarzyć, prędzej czy później – stwierdziła.

Leith wytrzeszczyła oczy.

– Nie kojarzę – wyznała.

– Jesteś za… – Rosemary szukała odpowiedniego słowa, aż, ku całkowitemu zaskoczeniu przyjaciółki, oznajmiła: -… olśniewająca.

– Olśniewająca! – wykrzyknęła Leith, otwierając zielone oczy jeszcze szerzej.

– Nie miałaś o tym pojęcia, co? – miękko zapytała Rosemary i, jakby chcąc jeszcze mocniej wstrząsnąć Leith, ciągnęła: – A co powiesz o tych fantastycznych, kasztanowych włosach, wspaniałych oczach i cerze, nie wspominając o figurze, która jest wypukła dokładnie tam, gdzie należy? To było do przewidzenia, że prędzej czy później jakaś egoistyczna męska gadzina zechce wyciągnąć po ciebie łapy.

– Wielkie nieba! – jęknęła Leith słabym głosem. Ze słów Rosemary wynikało, iż powinna uważać się za szczęściarę, gdyż dobiegając dwudziestu dwóch wiosen nie zaznała jeszcze wątpliwych awansów jakiegoś domorosłego supermana.

– Musisz po prostu trochę się przygasić – uśmiechnęła się Rosemary i rozmowa potoczyła się dalej, dopóki Leith nie wspomniała o konieczności znalezienia nowej pracy.

– Nie mogę nie pracować, zwłaszcza z tą morderczą hipoteką, którą z Sebastianem musimy spłacać co miesiąc – wyznała.

– No pewnie! – zgodziła się Rosemary i dodała:

– Gdyby nie to, że czynsz za to mieszkanie został zapłacony do końca roku, sama byłabym w kłopocie. Teraz oszczędzam, jak szalona, żeby mieć trochę grosza w zanadrzu, kiedy przyjdzie pora płacenia. Wracając jednak do ciebie… chyba nie powinnaś mieć kłopotów ze znalezieniem innej pracy.

– Moje kwalifikacje jeszcze ujdą – odparła Leith.

– Ale co z referencjami? Nie wyobrażam sobie, żeby pan Ardis wyrażał się o mnie w samych superlatywach.

– Nie ma innego wyjścia, jak tylko uczciwie ocenić twoją pracę… o ile nie chce ci się narazić – oznajmiła Rosemary stanowczo.

W tydzień później, po zgłoszeniu swej kandydatury w trzech firmach, Leith dowiedziała się, że dwa ze stanowisk są już zajęte. W trzecim miała więcej szczęścia: zaproszono ją na rozmowę. Został jej jednak cały tydzień na przemyślenie paru spraw. Wciąż jeszcze nie otrząsnęła się z szoku wywołanego karesami Aleca Ardisa, a jawnie niesprawiedliwe zwolnienie z pracy zraniło ją bardzo. Mimo to, nawet jeśli uważała, że Rosemary przesadza, jej uwagi na temat wyglądu prześladowały ją nieprzerwanie. Za żadne skarby nie chciałaby znowu stać się obiektem obleśnych zalotów Ardisa juniora. Samo wspomnienie wywoływało koszmarne sny.

– Sebastianie – zwróciła się do brata w przeddzień rozmów w G Vasey Ltd. – Nie przypuszczam, żebyś miał jeszcze te okularki, w których udawałeś profesora w…

– Mówisz o moim ostatnim publicznym występie – z wyższością poprawił ją Sebastian, mając na myśli bezdialogową rólkę w ostatniej sztuce kółka dramatycznego. – Cóż, właściwie…

Nazajutrz Leith ledwo rozpoznała się w lustrze, kiedy zwinęła bujne kędziory w surowy kok z tyłu głowy i włożyła okulary-atrapy w rogowej oprawie.

Rozmowy w G Vasey Ltd potoczyły się gładko. Nikt nie nabrał podejrzeń i nie zadawał pytań na temat jej okularów. Zdjęła je zresztą natychmiast po wejściu do mieszkania, nagle zdając sobie sprawę z tego, że nikt od Vaseya nie widział jej bez nich.

Miała teraz przed sobą trudne dwa tygodnie wyczekiwania na odpowiedź. W G Vasey Ltd płacili lepiej, niż można to sobie wyobrazić, a praca wydawała się naprawdę ciekawa. Wszystko wskazywało na to, że o ile dostanie tę posadę, będzie musiała harować ciężej niż kiedykolwiek w życiu i jeszcze potrzebny jej będzie pomocnik.