Выбрать главу

Zielone oczy wpatrywały się w niego nieruchomo.

– Mówisz… – zaczęła, ale musiała przerwać. Spazmatycznie zaczerpnęła tchu i dokończyła ledwie słyszalnym głosem: – Mówisz… zagadkami.

– To mnie nie dziwi – zgodził się. – Odkąd cię poznałem, żyję jak na karuzeli.

– Mówisz… poważnie? – wykrztusiła. Już nie miała ochoty uciekać od niego.

– Nigdy nie mówiłem poważniej.

Nie odrywał czujnego spojrzenia od jej twarzy.

– Od chwili, kiedy cię ujrzałem – oznajmił bez ogródek – czuję do ciebie pociąg, nawet jeśli sam tego nie chcę.

Leith zamknęła oczy. Tak bardzo potrzebowała takich słów. Po tych wszystkich ciosach, jakie jej zadał, mogła spodziewać się wszystkiego, ale nie takich wyznań. Nieważne, jakie będą tego skutki.

– N-naprawdę? – wyjąkała i przeszedł ją dreszcz

– Od pierwszej n-nocy w moim mieszkaniu?

– O, tak – odparł łagodnie. – Wtedy, oczywiście, sam nie chciałem przyjąć tego do wiadomości. Byłem zaślepiony nienawiścią do kobiety, która, jak sądziłem, zmieniła mego beztroskiego kuzyna w zapijaczony, storturowany wrak ludzki.

– On… naprawdę bardzo cierpiał – współczująco wyjaśniła Leith.

– Ja też! – zawołał nagle. – Jeszcze o tobie nie zapomniałem, kiedy na drugi dzień, wracając do siebie po wizycie w dziale kontraktów, zobaczyłem twoją kasztanową głowę. Miałem przewodniczyć zebraniu, więc nie było czasu na zatrzymywanie się, żeby zawrzeć znajomość z jedynym pracownikiem, którego opuściłem. I cóż ja robię? Zapominam o spotkaniu i pędzę powiedzieć „Hallo" pannie Leith Everett!

– Z… hm… z powodu koloru moich włosów?

– Możesz mi wierzyć – odparł. – A potem, kiedy odwróciłaś się, byłem wstrząśnięty odkryciem, że tak wspaniałe włosy ma tylko jedna kobieta na świecie. Poszedłem na to zebranie, nie wierząc samemu sobie, że z miejsca cię nie zwolniłem, ba, nawet nie miałem tego zamiaru.

– Wydawało ci się… że powinieneś mnie zwolnić? – szybko zapytała Leith.

– To powinien być mój odruch – przyznał. – A ja ostrzegałem cię tylko, byś nigdy więcej nie widywała się z moim kuzynem… Jedynie po to, żeby przekonać się, że jeszcze tego samego wieczoru poszłaś z nim na kolację.

Miał bardzo żałosną minę, kiedy to mówił.

– Byłeś… zły?

– Wściekły – wyznał. -I coś jeszcze.

– O? – zdziwiła się. Nastrój, jaki zaczynał ich ogarniać, w niczym nie przypominał tych dwojga ludzi, którzy przed chwilą kłócili się do upadłego.

– Jeśli chcesz wiedzieć, co jeszcze, to… – urwał, jakby nagle potrzebował chwili przerwy -… to mogła być tylko zazdrość.

– Zazdrość! – wykrzyknęła Leith z niedowierzaniem.

– A cóż by innego? – potwierdził spokojnie. – To samo uczucie, które rozpętało się we mnie, kiedy następnego wieczoru przyszedłem i wydawało mi się, że w twojej sypialni jest mężczyzna…

– Wielkie nieba! – jęknęła słabym głosem. – Naprawdę byłeś zazdrosny. Pocałowałeś mnie! – przypomniała, bo chciała coś powiedzieć, aby potwierdzić tę nadzieję, która nagle ożyła. To był właściwie jedyny fakt, jaki zapamiętała z tamtej nocy.

– Tak… – odparł miękko – to miał być chłodny, wyrachowany gest. Chciałem cię pocałować bez emocji, na zimno. I nagle ty zaczęłaś poddawać mi się, a ja musiałem walczyć jak diabli, żeby nie zapomnieć, że jesteś w moich ramionach… i nie dlatego, że jesteś piękna, a mnie ogromnie się ten pocałunek spodobał…

– Ja też nie spodziewałam się… nie mogłam uwierzyć… że tak ci odpowiedziałam… – wyznała Leith.

Naylor wyciągnął rękę i ujął jej dłoń, spoczywającą na kolanach. A potem cicho zapytał:

– Leith, czy to coś znaczy?

– C-cóż… – męczyła się okropnie, aż wreszcie przyznała nerwowo: – Ch-chyba tak.

– Na przykład? – ponaglił ją. Pochylił się i wyczekująco spojrzał jej w oczy. – Nie jesteś pewna, czy rozumiesz, co mówię, prawda?

Leith patrzyła na niego oszołomiona.

– Chyba powiedziałem dość? – zapytał.

Leith odzyskała wreszcie zdolność mówienia. -To czy to, co mówisz, nie jest przypadkiem… częścią kary za to, że nie powiedziałam ci o Rosemary i…

– Kary! – wykrzyknął przerażony – Och, nie! Dokonałaś fantastycznych rzeczy, żeby utrzymać Travisa przy zdrowych zmysłach… – urwał. Serce Leith tłukło się jak oszalałe.

– Czy naprawdę czułabyś się ukarana, gdyby to, co powiedziałem, nie było prawdą?

– Nigdy nie lubiłam być okłamywana – odparła po paru chwilach wewnętrznej walki… i musiała przyznać Naylorowi, ze i ona nie była w porządku pod tym względem. Umyślnie nie powiedziała mu przecież, że są z Travisem jedynie przyjaciółmi.

To, co powiedział, wystarczyło jednak, by mocno ścisnęła jego dłonie i spojrzała na niego z miłością.

– Nie okłamuję cię, Leith. Poznałem gorycz zazdrości i nie chciałbym, aby dotykał cię inny mężczyzna. Pragnę cię tylko dla siebie.

– Pragniesz mnie? – wyszeptała drżącym głosem. Nie chciała, aby brzmiał tak płaczliwie, ale ta nutka wzruszenia zdawała się rozczulać Naylora.

– Pragnę? Leith, jesteś moją miłością. Przecież to właśnie usiłuję ci powiedzieć – Naylor usiadł obok niej.

– Nie wierzę ci… – jednak jej oczy przeczyły słowom. Naylor dostrzegł ich prawdziwy wyraz i to dodało mu odwagi.

– A chcesz w to uwierzyć? – zapytał.

Leith w milczeniu wpatrywała się w niego, a kiedy głos znów odmówił jej posłuszeństwa, mogła zrobić tylko jedno. Skinęła głową.

– Więc sprawię, że uwierzysz! – wyszeptał miękko, a potem delikatnie, czule, objął ją ramionami.

Leith była bliska łez, tak cudowne to było uczucie, gdy Naylor przytulił ją i niemal z nabożeństwem dotknął ciepłymi, namiętnymi wargami jej ust.

– Och, Naylor – jęknęła, gdy przerwał pocałunek. Przyglądał się jej długo, pieszcząc wzrokiem jej twarz, a potem muśnięciami ust, lekkimi jak wietrzyk, zaczął okrywać jej oczy i czoło.

– Kochasz mnie, najdroższa? – zapytał. Delikatnie, pieszczotliwie odgarnął włosy z jej czoła. – Chciałbym w to uwierzyć, ale choć twoje oczy zdradzają, co czujesz, muszę to usłyszeć, proszę…

Uśmiechnął się zachęcająco. Leith uśmiechnęła się także.

– Tak, bardzo cię kocham, Naylor – powiedziała.

– Moje kochanie! – wyszeptał.

W letnim domku na długie minuty zapanowała cisza, kiedy oboje przylgnęli do siebie, spleceni ramionami, i całowali się i tulili, i znów całowali. Odsuwali się od siebie tylko po to, by za chwilę znów czerpać radość z bliskości. I znowu obejmowali się mocno, aż wreszcie niedowierzanie stopniowo zmieniło się w wiarę. W gorącym uścisku nagle zaczęło do nich docierać, że to, co uważali za nieosiągalne, nagle stało się rzeczywistością.

– Moja słodka, słodka, uwielbiana Leith -mrukął, układając jej głowę wygodnie na swym ramieniu.

– Wiem, że na to ani trochę nie zasłużyłem, ale… powiedz mi to jeszcze raz.

– Że… cię kocham?

– I jeszcze raz.

– Kocham cię – zaśmiała się Leith.

– Niewiarygodna kobieto! Należę do ciebie – rzekł gorąco.

– Jak to się stało, że mi to nigdy nie przyszło do głowy? – zażartowała, wciąż zawstydzona, choć wszystkie mury runęły już dawno.

– Nie powinno było – burknął z udanym gniewem. -I bez tego miałem dość problemów, żeby zrozumieć, co się ze mną dzieje. Nie chciałem, żebyś jeszcze ty – powód moich bezsennych nocy – znała moją słabość.

Leith nie mogła sobie wyobrazić słabego Naylora.