Выбрать главу

Jak wiele potrafi zdziałać odrobina wściekłej determinacji, pomyślała Leith, po czym zapytała:

– A dlaczego zadzwonił akurat do moich drzwi? – przypomniała sobie, jak ten ohydny typ naciskał jej dzwonek przez dobrych parę chwil. – To nie jest przypadek, żeby w całym bloku trafić na to jedno, jedyne mieszkanie, w którym akurat byłeś.

– To nie przypadek, po prostu kolejny łut szczęścia. Nie wszystko pamiętam z przebiegu ostatniej nocy, ale wydaje mi się, że miałem wtedy odrobinę… hm… zachwianą równowagę. W takim stanie musiałem niechcący upuścić kluczyki od samochodu. Naylor wszedł do budynku i właśnie zaczął mnie szukać, kiedy zobaczył na wycieraczce, tuż pod twoimi drzwiami, komplet kluczy. Rozpoznał je po breloczku z alzackich winnic. – Wstał, zbierając się do wyjścia i dodał serdecznie: – Dziękuję, że zaopiekowałaś się mną ostatniej nocy, Leith.

– A od czego są przyjaciele? – uśmiechnęła się, odprowadzając go do drzwi.

– Wybaczyłaś mi zatem?

– Oczywiście – zapewniła go wesoło, ale, tknięta nagłą myślą, zapytała jeszcze: – Czy… wyjaśniłeś może kuzynowi, że nie jestem twoją przyjaciółką… to znaczy, dziewczyną?

– Nie mogłem. Bałem się, że powiem za dużo i wspomnę o Rosemary i… – Travis urwał, po czym zapytał szybko: – Czy Naylor… zachowywał się uprzejmie ostatniej nocy?

– Uprzejmie? – zdziwiła się Leith.

– Pomyślałem sobie… wiesz, on potrafi czasami być… gwałtowny. Jeżeli myślał, że ty… – zawiesił głos. Wydawał się w tej chwili tak znużony i wyczerpany, że Leith nie miała serca powiedzieć mu, jak brutalnym draniem okazał się jego kuzyn.

– Był czarujący – skłamała bez żalu. Widać było, że mu ulżyło.

Następnego dnia zdążyła już dojść do siebie po tych niezwykłych wydarzeniach. Kiedy jednak ubrana w plisowaną spódnicę i obszerny żakiet jechała do pracy, myśli o kuzynie Naylorze, bo tak go teraz nazywała, bez przerwy krążyły gdzieś na granicy świadomości.

Miała go przed oczami, kiedy skręcała na parking dla pracowników. „Gwałtowny" to było za słabe określenie jego zachowania! Oczywiście, jeśli ktoś spędził pół nocy na ulewnym deszczu w poszukiwaniu Travisa, na pewno nie mógł tryskać humorem. Zwłaszcza jeśli był to kuzyn Naylor.

W myślach cieszyła się – dobrze mu tak, szkoda, ze nie było oberwania chmury z huraganem – gdy nagle, po drugiej stronie parkingu, gdzie zwykle ustawiali swe wozy szefowie firmy, ujrzała nowy samochód. I to jaki! Jaguar był długi, smukły i jakby wprost z fabryki. Leith wysiadła z małej, wcale nie smukłej i pamiętającej lepsze czasy mini. Wtedy przypomniała sobie, ze dziś właśnie miały sprowadzić się tu wszystkie grube ryby od Massinghama.

Ruszyła w stronę biura. O ile Jimmy mówił prawdę- a jego źródła zwykle były pewne – pan Massingham również miał przyjechać. Leith miała dziwne przeczucie, że jaguar należy właśnie do niego.

Wchodząc powiedziała „dzień dobry" kilku pracownikom, po czym skierowała się do biura swego kierownika działu, Roberta Drewera. Po drodze doszła do budującego wniosku. Nic dziwnego, że firma Massingham jest tak potężna i sprawna. Nie każdy szef przybywa do pracy jeszcze przed swoimi pracownikami. Ten facet musi być pracoholikiem!

Po krótkiej dyskusji z Robertem Drewerem zabrała kilka dokumentacji i przeszła do swojego pokoju, do którego właśnie wszedł także jej asystent.

– Dzień dobry, Jimmy – przywitała go. – Wygląda na to, że będzie masa roboty!

– A co nowego poza tym? – zapytał wesoło.

– Możesz połączyć mnie z Greatrix? – poprosiła i poprawiając rogowe okulary na nosie dodała: – Masz ładny krawat!

– Na cześć nowych kolegów – wyszczerzył zęby.

– Kto wie, może przyjdą nas sobie obejrzeć?

Leith zabrała się do roboty, szczerze powątpiewając, czy obejrzą nowych kolegów choćby z daleka, uśmiechnęła się jednak na to niedbałe określenie wyższych rang.

Pomyliła się jednak, sądząc, że nie spotkają nikogo z nowego skrzydła. Około jedenastej wróciła do biura po krótkiej konsultacji z Dave'em Smithem i wtedy Jimmy oznajmił tryumfalnie:

– Wiedziałem, że nie na próżno wkładam krawat! Mieliśmy gościa!

– Kogoś z Massingham? – zapytała zaskoczona Leith.

– Samego szefa we własnej osobie! – odparł.

– Pana Massinghama? – dopytywała się, nie kryjąc zdumienia.

– Jak Bozię kocham! Przyszedł z kimś z kadr i panem Cathamem – ciągnął Jimmy, wspominając nazwisko szefa Vasey. – Pan Massingham chciał nie tylko spotkać się z wszystkimi kierownikami, ale także obejrzeć sobie każde biuro!

Leith żałowała trochę, że nie udało jej się zobaczyć szefa, ale wróciła do pracy. Była jedynie małym kółeczkiem w ogromnej machinie i pan Massingham na pewno nie przyjdzie po raz drugi, a nawet jeśli ma dobrą pamięć do twarzy i tak nie będzie pamiętał, z kim się spotkał, a z kim nie.

Wkrótce potem tak zajęła się swoją pracą, że posłała Jimmy'ego po jakieś papierzyska i zapomniała zupełnie o panu Massinghamie.

Stała zwrócona plecami do drzwi, szukając w szafie potrzebnych papierów, kiedy usłyszała, że ktoś wchodzi do pokoju.

– Dobra, Jimmy – powiedziała, nie odrywając wzroku od trzymanych w dłoni dokumentów. Miała zamiar dodać jeszcze, że zaraz zabiorą się do rozpracowywania materiałów, które przyniósł, kiedy odezwał się jakiś głos, ale zdecydowanie nie był to głos Jimmy'ego.

– Leith Everett? – zapytał. Był wybitnie męski i na pewno nie należał do żadnego z pracowników biura… choć chyba go gdzieś słyszała i to zupełnie niedawno.

Powoli odwróciła się i podniosła głowę. I po raz drugi, od chwili poznania tego człowieka, otworzyła usta ze zdumienia. Szok zamurował ją kompletnie, patrzyła nieruchomo na ciemnowłosego, ciemnookiego mężczyznę, który także zdawał się nie wierzyć własnym oczom.

– Bogowie – mruknął. – To nie możesz być ty!

– C-co pan tu robi? – wykrztusiła.

Już przedtem zorientowała się, że mężczyzna, którego przezwała Kuzynem Naylorem, odpowiada tylko na te pytania, które sam uzna za stosowne. Teraz także pozwolił, by jej pytanie zawisło w próżni. Podszedł bliżej, objął uważnym wzrokiem jej gładko ściągnięte do tyłu włosy i bez słowa zerwał jej z nosa okulary. Wyglądało na to, że chce sprawdzić, czy jej zielone oczy mają ten sam kolor, jaki miały we wczesnych godzinach niedzielnego poranka.

– Niech mnie piorun strzeli, ale wszystkich nabrałaś! -rzucił bezczelnie, wtykając jej okulary do ręki.

– A to co ma znaczyć? – zapytała wyzywająco.

– Nie mogę pojąć, jakim szatańskim cudem przez ten krótki czas, od kiedy tu pracujesz, zarobiłaś sobie na przezwisko Panny Lodowatej – raczył odpowiedzieć wreszcie na jedno z jej pytań, choć nie była to miła odpowiedź.

Leith już chciała odpowiedzieć ozięble, że jest tu wyłącznie po to, by pracować, a nie flirtować z każdym, kto ma na to ochotę, kiedy nagle dotarł do niej prosty fakt, że skoro Naylor wie, jak długo tu pracuje, to znaczy, że ktoś z kadr lub pan Catham przedstawił mu w skrócie każdego pracownika.

– Czy ty… – zaczęła, ale wciąż nie chciała uwierzyć w to, co stawało się coraz bardziej oczywiste. – Ty nie możesz być… – spróbowała jeszcze raz. Znowu nabrała ochoty, żeby mu przyłożyć, kiedy na jego twarzy pojawił się drwiący wyraz.

– O, sądzę, że raczej jestem – wycedził i przedstawił się na wypadek, gdyby jeszcze to do niej nie dotarło:

– Jestem Naylor Massingham.

Żadne z nich nie wyciągnęło dłoni, więc dodał jeszcze:

– Możesz mówić do mnie: „proszę pana". Niedoczekanie!