Amber przerywa gderanie kota, radośnie klaszcząc w dłonie.
— No to co to jest? — pyta. — Jakiś nowy wynalazek? Wykręcona zabawka erotyczna z Amsterdamu? Pistolet, żebym mogła zastrzelić pastora Wallace’a?
— Eee. — Kot jeszcze raz ziewa i zwija się w kłębek na podłodze, obok drukarki 3D. — To jakiś podejrzany model biznesowy, który ma cię wyciągnąć spod władzy matki. Ale ostrożnie z nim. Mówił, że jest legalny tylko w nielicznych jurysdykcjach. Mama będzie w stanie go podważyć, jeśli pozna zasadę jego działania.
— Rany. Zajebiste.
Tak naprawdę, Amber jest zadowolona, bo ma urodziny, mama jest w pracy, a ona sama w domu, do towarzystwa mając tylko telewizor w trybie moralnej większości. Odkąd matka postanowiła, że niezbędnym elementem jej wychowania jest średnia modalna dawka staromodnej religii, sprawy poszły tak daleko, że teraz najlepszym prezentem od tante Annette byłby właśnie jakiś zaprogramowany przez tatę przekręt, mający ją stąd wyrwać. Jeśli to nie zadziała, matka wieczorem znów zabierze ją do kościoła — Amber jest pewna, że i tym razem nie wytrzyma i urządzi scenę. Jej tolerancja na rozmyślną głupotę maleje bardzo szybko, i choć prawdziwym powodem, dla którego matka zmusza ją do łykania tego gówna, jest być może ćwiczenie jej memetycznej odporności — z mamą nigdy nie wiadomo — sytuacja jest napięta, odkąd wyrzucono ją ze szkółki niedzielnej za żywiołową dyskusję w obronie teorii ewolucji.
Kot obwąchuje drukarkę.
— Odpal ją może?
Amber otwiera pokrywę drukarki, wyjmuje ochronne kawałki styropianowego popcornu i wkłada wtyczkę do gniazdka. Warkot, z tyłu dobiega fala odpadowego ciepła, gdy głowice kształtujące studzą się do temperatury roboczej; drukarka rejestruje dane właściciela.
— Co mam teraz zrobić? — pyta.
— Weź kartkę oznaczoną README i postępuj według instrukcji — melorecytuje znudzonym głosem kot. Mruga do niej i zaczyna udawać karykaturalny francuski akcent: — Le README zawieha wskazówki pour uhuchomienie załączonego kohpohacyjnego insthumentu. W hazie wątpliwości, phoszę zwhócić się do załączonego Aineko. — Marszczy nos, jakby miał zamiar złapać niewidocznego owada. — Uwaga: nie polegaj na zdaniu kota, to przewrotne zwierzę, nie możesz mu ufać. W inicjacji jego bazy memetycznej brała udział twoja matka, kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem. Koniec. — Przez chwilę mruczy coś pod nosem. — Pieprzona, nadęta paryska kurwa, naszczam jej do szuflady z bielizną, nawrzucam sierści do bidetu…
— Nie bądź wredny.
Amber szybko przegląda README. Według taty instrumenty korporacyjne to potężne czary, a ten jest wyjątkowy pod każdym względem — zarejestrowana w Jemenie spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, tak wykręcona, by wpasować się w część wspólną szariatu i globalnego legislatozaura. Niełatwo to zrozumieć, nawet z pomocą osobistej sieci pełnej podrozumnych agentów, mających pełen dostęp do całych bibliotek międzynarodowego prawa handlowego — wąskim gardłem jest tu zdolność pojmowania samego mózgu. Dokumenty wydają jej się bardzo zagadkowe — i nie chodzi o fakt, że połowa jest po arabsku, w końcu po to ma agentów gramatycznych, czy nawet to, że pełno w nich wyrażeń symbolicznych i niestrawnych kawałków kodu w LISP-ie — wydaje się jednak, że firma twierdzi, że jedynym celem jej istnienia jest nabywanie praw majątkowych do niewolników.
— Co to ma być? — pyta kota. — O co tu chodzi?
Kot kicha, potem robi zniesmaczoną minę.
— To nie był mój pomysł, pani ważna. Twój ojciec to dziwny gość, a matka go strasznie nienawidzi, bo nadal go kocha. I stąd ma odpały. A jeśli serio traktuje całe to gówno z kościołami, to może je w ten sposób sublimuje. Według niego ma świra na punkcie władzy — i coś w tym jest. W każdym razie, gdy twój ojciec uciekł poszukać sobie nowej dominy, załatwiła mu zakaz kontaktów. Ale zapomniała objąć nim jego partnerkę, więc to ona kupiła tę puszkę Pandory i wysłała ją do ciebie, jasne? Annie to niezła cholera, ale on owinął ją sobie wokół palca, albo coś w tym stylu. W każdym razie, potworzył wszystkie te spółki i zbudował drukarkę, która nie jest, jak ta u mamy, podpięta na sztywno do filtrującego proxy, właśnie po to, abyś mogła prawnie się od niej uniezależnić. O ile chcesz właśnie to zrobić.
Amber przewija dynamiczne fragmenty README — przeważnie nudne prawnicze diagramy UML-owe — chłonąc istotę planu. Jemen należy do nielicznych krajów, gdzie obowiązuje jednocześnie tradycyjny sunnicki szariat i jest możliwość zarejestrowania takiego przekrętu, jak spółka z o.o. Legalne jest posiadanie niewolników — fikcja polega na tym, że ich właściciel posiada opcję zabezpieczoną przyszłą produktywnością swego niewolnika, a raty odsetkowe rosną szybciej, niż nieszczęsna ofiara jest w stanie je spłacać — a firmy są przecież osobami prawnymi. Jeśli Amber sprzeda się tej firmie w niewolę, stanie się niewolnikiem, i to firma będzie legalnie odpowiedzialna za jej działania i jej utrzymanie. Reszta prawnego instrumentu — właściwie prawie dziewięćdziesiąt procent — to zbiór samomodyfikujących się korporacyjnych mechanizmów, napisanych pod różne systemy prawne, pozwalające na istnienie firm o kompletnych w sensie Turinga korporacyjnych konstytucjach. Stanowią one wydmuszkową konstrukcję — właściciela niewolniczego kontraktu. Na drugim końcu tej wydmuszkowej łamigłówki jest fundusz powierniczy, którego głównym beneficjentem i udziałowcem jest Amber. Kiedy osiągnie pełnoletność, przejmie całkowitą kontrolę nad wszystkimi spółkami w tej sieci i będzie mogła anulować swój niewolniczy kontrakt; do tego czasu fundusz powierniczy (praktycznie należący do niej) nadzoruje spółkę, która jest jej właścicielką (i chroni ją przed próbami ewentualnego wrogiego przejęcia). Aha, cała sieć została poinstruowana przez nadzwyczajne walne zgromadzenia akcjonariuszy, że ma natychmiast przetransferować swoje aktywa do Paryża. W załączeniu bilet lotniczy w jedną stronę.
— Jak myślisz, powinnam to kupić? — pyta.
Trudno powiedzieć, jak inteligentny jest ten kot — odpowiednio pogrzebawszy, pod tymi sieciami semantycznymi znajdzie się pewnie ziejącą pustkę — ale ta historia brzmi całkiem przekonująco.
Kot siada i owija łapy ogonem.
— Ja nic ci nie powiem, rozumiesz? Kupisz to i możesz sobie mieszkać z tatą. Ale twoja matka i tak rzuci się na niego z biczem, a na ciebie z bandą prawników i kajdankami. Ja ci radzę: zadzwoń do Franklinów i wyjedź na ten ich wydobywczy przekręt w kosmosie. W kosmosie nikt ci nie doręczy żadnego nakazu. Poza tym, ich długoterminowy plan przewiduje wejście na rynek CETI, żeby łamać pakiety sieciowe obcych. Moim zdaniem, skoro pytasz, w Paryżu ani trochę ci się nie spodoba. Twój tata i ta dziwka-żabojadka są swingerami, wiesz? W ich życiu nie ma miejsca na dziecko. Albo, tak teraz sobie pomyślałem, na kota. Cały dzień pracują dla Senatora, a całą noc wciągają narkotyki, chodzą na fetyszowe imprezy, technoparty, do opery, różne takie rozrywki dla dorosłych. Ojciec chodzi w sukienkach częściej niż twoja mama, a kiedy się nie kochają hałaśliwie na balkonie, twoja tante Nette prowadza go po mieszkaniu na łańcuchu. Skrzywią ci styl, dzieciaku. Nie powinnaś męczyć się z rodzicami, którzy mają więcej życia niż ty.
— Hm.
Amber marszczy nos, na wpół zdegustowana, że knowania kota są szyte tak grubymi nićmi, na wpół zaś zgadzając się z jego przekazem. Muszę się nad tym porządnie zastanowić, postanawia.