Выбрать главу

Siwy człowiek z buławą nie zamierzał jednak choćby rzucić okiem na wyprężone oddziały. Skinął na swoją świtę i wraz z wyższymi oficerami obozu skrył się w budynku dowództwa. Coś jakby wiatr powiał ponad szeregami. Ale nie był to zefirek zesłany przez Bogów dla ulżenia spalonej słońcem ziemi. To tylko tysiąc osób zebranych na placu wypuściło powietrze z płuc.

– Noooo… możecie się rozejść – powiedział ich dziesiętnik, ciągle jednak zadziwiająco łagodnym tonem. – No już, już – dodał widząc, że nikt nie spieszy, by spełnić ten niecodzienny rozkaz.

– Co teraz będzie? – spytał jeden z nowych. Zarobił od razu dwa ciosy od najbliżej stojących, ale jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Dziesiętnik, o dziwo, nie zamierzał się rozedrzeć.

– Będzie wymarsz – mruknął. – Dostaniecie nowego podoficera. A mnie już nie spotkacie.

I odszedł bez dalszych komentarzy. Było to tak niecodzienne, że dopiero po dłuższej chwili odważyli się usiąść. Kilka osób poluzowało nawet paski oporządzenia. Nikt się nimi nie interesował. Czekali… Po raz pierwszy od początku służby mieli choć chwilę dla siebie – chwilę, która nie była wyrwana z nawału bezsensownych obowiązków. I nagle okazało się, że nie bardzo mają o czym mówić. Że właściwie się nie znają. Siedzieli w milczeniu, okazało się, że słońce tak okrutne, jak się stoi na placu w pełnym oporządzeniu, jest nawet przyjemne, kiedy się siedzi w cieniu namiotu. Że plecak, który stanowił dotąd narzędzie tortur, jest całkiem fajną poduszką, jeśli położyć go pod głowę, że, wreszcie, w pełnym umundurowaniu wyglądają całkiem nieźle, jak starzy żołnierze po bitwie, zdobywcy świata, o których mówi się w balladach. Pojawiły się pierwsze, nieśmiałe jeszcze, uśmiechy, ktoś zaczął opowiadać o domu i nie dostał za to w mordę, jakaś dziewczyna zaczęła nucić piosenkę i szło jej bardzo dobrze… Po raz pierwszy wszyscy czuli się… jakoś inaczej. Wymarsz? A kogo to obchodzi? Już nie są idiotami, nie są wyjątkowo głupimi rekrutami. Są żołnierzami Królestwa Troy. Są zdobywcami. Są niesamowicie dobrze wyszkoleni. Że jest kolejna wojna pomiędzy Luan i Troy? Co z tego? Pokażą tym rozlazłym gnojom, gdzie ich miejsce!

Spokój przerwało dopiero przyjście ich nowego dziesiętnika. Stary, doświadczony żołnierz, już z daleka jednak krzyczał:

– Siedzieć, siedzieć, spokojnie…

Podnieśli się jednak kiedy podszedł bliżej.

– Żołnierz Durban melduje…

– Ciiiiii – ich nowy dowódca zgasił zapał chłopca. – Przecież mówiłem, spokojnie.

– My…

– Ciiii. Nazywam się Haran i jestem waszym dziesiętnikiem – stary żołnierz zawahał się patrząc na Reenę. – A co to jest? – spytał, otrzepując mąkę z jej poplamionej tuniki.

– Ja wyczyszczę, proszę pana!!! – dziewczyna wyprężyła się, za wszelką cenę chcąc uzyskać najmniejszą z możliwych kar.

– No, co tak krzyczysz, dziecko? – skrzywił się Haran. – Należy ci się nowa tunika. Idź, pobierz w magazynie.

Dziewczyna skamieniała ze zdumienia.

– A ty co masz na nogach? – dziesiętnik nie ustawał w indagacjach.

– Panie dziesiętniku, melduję, że na nogach mam sandały!!! – wykrzyczał Durban.

– Ty co? Nie umiesz odpowiedzieć jednym słowem? – podoficer nachylił się, żeby lepiej widzieć. – Sandały? Chyba ćwiczebne. Przecież w czymś takim nie zrobisz nawet stu kroków. Słuchaj – zwrócił się dobrotliwie do Reeny. – Idź do magazynu i przynieś porządne sandały dla wszystkich. Co oni tu, zaraza, z wami zrobili? Oddział patrzył na niego z niedowierzaniem.

– A ty – dziesiętnik zwrócił się do Achai. – Co masz w plecaku?

– Melduję, że buławę stratega!!! – wywrzeszczała dziewczyna, prężąc się jak struna.

– Coooo? – Haran wytrzeszczył oczy. – Dziecko… W rozumie masz pomieszane?

– Melduję, że mam kubek, miskę, łyżkę, koc, drewniany, zaostrzony palik, krzesiwo, rzemień…

– Ciiiiiii… – zgasił ją podoficer. – Wyrzuć natychmiast ten palik, kubek i parę innych rzeczy. Wszyscy wyrzućcie. Nie będziecie przecież tego tachać na plecach.

Oddział osłupiał. A kiedy Reena wróciła w nowej tunice i z workiem pełnym sandałów osłupienie zamieniło się w coś znacznie gorszego. Wojsko miało porządne sandały! Psiamać, wojsko naprawdę miało porządne, miękkie, dostosowane do rozmiaru nogi sandały!!! Wśród niepewnych jeszcze śmiechów zaczęło się przymierzanie. Nowy dziesiętnik przyglądał się temu, gryząc jakąś słomkę. Kiedy skończyli, niespiesznie zaczął ich ustawiać do wymarszu. Pozwolił zdjąć skórzane pancerze i nagolennice, pozwolił poluzować paski hełmów. Niedługo potem w luźnym szyku opuścili obóz, który u nikogo nie pozostawił przyjemnych wspomnień. Maszerowanie bez zbytniego obciążenia było nawet przyjemne. W żaden sposób nie można było tego porównać z forsownymi marszami, które odbywali podczas szkolenia. Teraz ich ciężkie piki podróżowały osobno, ułożone na specjalnych wozach. Nawiasem mówiąc, już na początku podróży piki (razem z wozami) gdzieś się zgubiły i nie musieli nawet dostosowywać kroku do tempa pociągowych koni. Ludzie z mijanych wiosek wychodzili na drogę, żeby popatrzeć na wojsko. Chłopcy z oddziału uśmiechali się do wiejskich dziewczyn, po raz pierwszy od rozpoczęcia służby byli dla kogoś obiektem zachwytów. Stare chłopki dawały dziewczętom w mundurach mleko, czasem nawet łyk cierpkiego wina. Mówiły: „oj, biedne wy córeczki, wam dziecka rodzić, a nie na wojnę się wybierać…”.

Pierwszy popas zarządzono w późne południe, na specjalnym placyku wybrukowanym równymi kamieniami, tuż obok królewskiej drogi. Rozdano placki i wodę, ale chłopcy z oddziału skombinowali gdzieś kurę. Reena, która urodziła się na wsi, zabiła ją, oskubała i wypatroszyła błyskawicznie. Piekli ją ukradkiem na małym ognisku, ukrytym za otaczającymi placyk drzewami. Ta stara, chuda i łykowata kura, przypalona z jednej strony, a prawie surowa z drugiej, smakowała im lepiej niż wszystko, co do tej pory jedli.

Kiedy po dłuższej przerwie ruszyli dalej, można było sądzić, że są grupą przyjaciół, którzy wybrali się na spacer. Dziesiętnik nie wtrącał się do niczego, przymknął oko nie tylko na kurę, ale nawet na wino, które ktoś kupił w miasteczku leżącym na drodze ich marszu. Miasteczko utkwiło im w pamięci z jeszcze jednego powodu. Otoczyła ich tam zgraja kilkuletnich chłopców, którzy długo biegli za nimi. Pytali o wszystko, dokąd idą, z kim będą walczyć i co należy zrobić, żeby zostać żołnierzem. Gdyby cesarz Luan słyszał choć część rzucanych przez członków oddziału odpowiedzi, już dawno powinien ze strachu odebrać sobie życie. W każdym razie dzieci były chyba jedynymi istotami na świecie, które zazdrościły żołnierzom ich losu.