Wokół był mur. Dostrzegł zaokrąglone blanki ciągnące się o jakieś sto kroków wokół zwieńczenia obronnego amfiteatru. Jeśli nawet ktoś cudem wedrze się tutaj, napotka jeszcze mur. Zakon chciał mieć pewność. Czuł, że traci przytomność. Ostatkiem sił odwrócił głowę. Od strony muru zbliżało się dwóch ludzi – rycerz i jakiś znaczniejszy sługa. Podeszli do niego, nawet nie zachowując ostrożności.
– Ale ptaszek – sługa spojrzał w dół ponad granią. – Nikt jeszcze nie doleciał tak wysoko.
Rycerz trącił Mereditha czubkiem buta.
– Odmóżdżył się? – spytał sługa patrząc na nieruchome ciało.
– Kto go tam wie? Załadujcie na wóz.
Meredith stracił przytomność.
ROZDZIAŁ 14
Ulewa dopadła ich na samym środku gościńca. Nie, to jeszcze nie była wiosna, Sirius i Zaan po prostu zmierzali na południe. Deszcz zmoczył ich szaty, ale nie czuli zimna. W porównaniu z mrozem poprzedniej nocy, przenikające wszędzie duże krople były prawie ciepłe. Wokół całe połacie śniegu ciemniały coraz bardziej, ustępując miejsca barwom skrytej dotąd podściółki. Po raz pierwszy też poczuli zapach mokrej ziemi.
– Patrz tam! – Zaan wyciągnął rękę.
– Co?
– Zaraz dojedziemy.
W ogarniającej, zda się, niebo a ziemię szarudze majaczył jaśniejszy kształt. Konie szły szybko, już po chwili ich kopyta, zamiast miękkich plaśnięć o rozmoknięte podłoże, zaczęły stukać o równy kamień.
– A co to takiego? – Sirius przyglądał się idealnie zespojonym płytom, po obu stronach flankowanych niskimi murkami.
– Królewska droga – odparł Zaan. – Pewnie ma swoją nazwę albo numer.
– A na jakie licho z kamienia drogę układać? Roboty nie szkoda?
– Przecież byłeś już w… – Zaan uśmiechnął się – w cywilizowanych krajach.
– Aaaaa… lasami uciekałem – chłopak wolał nie wracać do wspomnień. – Głodny jestem.
– Zaraz karczma pewnie będzie. Przecież to dla nich koniec świata.
– Dla kogo?
Zaan popędził wierzchowca.
– Dla ludzi, którzy sami o sobie mówią, że żyją w… – sam Zaan zawahał się chwilę – w świecie cywilizowanym. Dalej, czyli tam skąd jedziemy, już tylko barbaria.
– Co?
– Barbarzyńcy.
– Znaczy… My barbarzyńcy?
– No.
Zgodnie z przewidywaniami za najbliższym, łagodnym zakrętem ukazał się zalewany strugami deszczu, ogromny budynek karczmy. Zaan nie widział jeszcze czegoś takiego. Niski, przysadzisty, ale rozległy tak, że mógł pomieścić pięć karczm, które widywał dotąd. Przed szerokim okapem, przy którym można było przywiązać konie, znajdował się podjazd, wybrukowany kamieniem tak równo, że pozazdrościć mu mogła podłoga w niejednym pałacu na północy.
Sirius i Zaan prostowali znużone jazdą kości. Jakoś nie pojawiał się nikt, kto mógłby koniom zadać obroku. Wreszcie „szlachetny rycerz” pchnął szerokie drzwi i kiwając na „giermka” wkroczył do środka.
– Drzwi!!! – ryknął ktoś zza szerokiej lady. – Przeciąg taki, że mnie zara wywieje przez komin!
– O żesz ty – dodał ktoś inny, z długą szmatą przewieszoną przez ramę. – Śmierdziele przyszli. Dalejże w kąt! Albo hajda do łaźni! A nie po gospodzie smród roznosić.
Sirius sięgnął do głowni miecza, ale Zaan powstrzymał go, chwytając za ramię i ciągnąc do stojącego w narożniku ogromnej izby stołu. W środku było jasno, choć nie paliło się żadne łuczywo. Oszklone jak u Księcia Pana, ogromne okna wpuszczały dość światła nawet w dżdżystą pogodę. Nieliczni goście patrzyli na nich z niesmakiem. Ktoś nawet mruknął: „barbarzyńcy chędożeni!”, ale Sirius nie mógł się zorientować kto.
– No, czego? – rosły mężczyzna ze szmatą w dłoni zbliżył się do ich stołu.
– Karczmarzu… – zaczął Zaan, ale tamten nie dał mu dokończyć.
– Ja nie karczmarz, a to nie karczma. Ja dzierżawca.
Zaan czytał o tym zwyczaju. Bogaty właściciel miał często kilka karczm, czy gospód, zajazdów, aaaa… wszystko jedno jak im tam. Każdą z nich dzierżawił innemu gospodarzowi, mając jeno zysk liczony od sta obrotu albo cały minus pensja dzierżawcy. Tak i tu musiało być – gospodarz na pensji, bo mężczyźnie ze szmatą najwyraźniej nie zależało na obrocie.
– Daj jeść i gorzałki – powiedział Sirius.
– Gorzałki! Widzieliście? – roześmiał się dzierżawca. – Zaraz mi tu ognisko rozpalą na środku i lelenia upieką.
– Co to leleń? – dał się zaskoczyć Sirius.
– Pewnie „jeleń” – mruknął Zaan. – Ciiiiiii…
– Ja ci tu zaraz lilka upiekę – szarpnął się chłopak.
– A co to „lilk”? – tym razem zaskoczony był dzierżawca.
– Wilk, co od wrażenia miecza, w dupę wchodzi!
Zaan pobladł, ale mężczyzna ze szmatą jakoś tym razem nie ciskał się ostro. Spojrzał na pozostałych gości, jakby tam oczekiwał pomocy, ale nikt z nich nie kwapił się do trzymania dyskusji z młodym barbarzyńcą, który miał przytroczony do boku dłuuuuugi miecz. Wielka szmata wylądowała na stole, nawet rozprostowana nieco i wygładzona, a jej właściciel powlókł się w stronę lady, by po chwili przynieść na tacy dwa garńce, kubki i talerze.
Sirius podejrzliwie taksował naczynia. Dopiero Zaan, choć też niepewnie, nalał zupę do przeraźliwie płaskich talerzy.
– A to co? – chłopak, ku zgorszeniu obecnych, zaczerpnął kubkiem ciemnej cieczy z mniejszego garńca. – Woda? – posmakował i splunął na podłogę, wywołując nieprzychylne, aczkolwiek ciche komentarze.
– To wino – szepnął Zaan.
– No nieeeee… No co ja jestem, koń, żeby wodę chłeptać?
– To wino. Miesza się je z wodą w proporcjach…
– No niech zdechnę jak to…
– Ciiiii… uczciwie jak dwa do jednego, ale bywa, że i pięć do jednego.
Sirius nie rozumiał i nie był zadowolony.
– Co oni tu? Wszystko w płynie? Chleb też rozwodniony pięć do jednego?
Zaan wzniósł oczy ku powale.
– Ciiii… Chleba w ogóle nie jedzą.
– O żesz psiamać! A ja myślałem, że to tylko na galerach, żeby nas…
– Ciiiiii!!! – powtórzył po raz kolejny Zaan. – Zamknij wreszcie gębę!
Mógł oszczędzić słów, bo Sirius i tak nie mógł więcej mówić. Wielką łychą zagarniał do ust cienką zupę, krzywiąc się i wzdrygając. A kiedy po chwili okazało się, że łyżką nie da się więcej zebrać z cienkiego talerza, przyłożył go do ust i zaczął pić, nie przejmując się, że strużki ciemnej cieczy spływają mu po brodzie i kaftanie. Szepty wokół wzmogły się, ale chłopak nie zwracał na nie najmniejszej uwagi.
– Hej, ty, jak ci tam – skinął na dzierżawcę. – Chodź tu!
Tamten ani myślał ruszyć się na takie wezwanie, jednak ruch ręki obejmującej sakiewkę powiedział mu, że może jednak warto oderwać się od szerokiej lady, która służyła mu za oparcie przez większą część dnia.
– No czego tam? – mruknął.
– Wina – Sirius wyjął z sakiewki całego srebrnego. – Wina pomieszanego z winem, jak jeden do jednego. Rozumiesz?
Dzierżawca wzruszył ramionami. Przyjął monetę i niespiesznie ruszył do izby, która kryła się za przepierzeniem.
– A żwawo! – krzyknął za nim chłopak.
– Ciiiii – powtórzył Zaan kolejny raz. Jednak widok srebra sprawił, że współbiesiadnicy jakoś nie kwapili się do kąśliwych komentarzy tym razem. Nawet dzierżawca, o dziwo, nie marudził zanadto w swojej izbie. Już po dłużej chwili na stole wylądował kolejny garniec z cieczą, która o niebo lepiej przypominała wino niż to, co dostali na początku.
– Co „ciii”, co „ciii” – chłopak znowu zaczerpnął kubkiem wprost z garnka. – Albo to, kto uważa…