Kiedy rano, kompletnie osowiała, tkwiła skulona przy swoim drzewie, coś się w niej przełamało. Właśnie wstawało słońce. Słyszała szum wody w licznych strumykach i fontannach, świergot ptaków, ciche nawoływania służby. Bogowie! Jak pięknie! I jak strasznie groźnie wyglądało to wszystko. Nagle z przerażającą jasnością zdała sobie sprawę, że jest na świecie absolutnie sama. Że nikt jej nie pomoże, nie ma co liczyć na jakiegokolwiek drugiego człowieka. Może żyć, może też umrzeć. W jakieś niezmiernie małej cząstce zależało to od niej samej. Nie, nie zmieni wyroków Bogów, nie potrafi uchronić się przed cierpieniem, nie potrafi obronić się przed jakąkolwiek większą od niej samej siłą. Ale też… Zrozumiała, że nie ma najmniejszego sensu czekanie na szczęśliwy traf, na to, że ci którzy powinni jej cokolwiek dać, dadzą jej to, ochronią, ukierunkują. Jest sama. Maleńki, drżący byt w oceanie wrogiego wszechświata.
Gdyby tylko potrafiła się podnieść. Gdyby tylko nie bała się aż tak strasznie…
ROZDZIAŁ 16
Mur wokół pałacu Wielkiego Księcia mógł wydawać się onieśmielający, ale Zaan trząsł się z innego powodu. Podróż, którą odbył, zmierzając ciągle na południe, te wszystkie coraz większe miasta, coraz szersze gościńce, coraz bardziej ludne okolice, coraz bogatsze zajazdy, sprawiły, że jego płynąca z desperacji pewność siebie topniała z każdą chwilą. Zaczął się bać. Zaczął uzmysławiać sobie, na jakie szaleństwo się zdecydował i żadne powtarzanie, już prawie jak zaklęcia, „to tylko dla zwariowanych, to tylko dla ostatecznie szalonych”, nie pomagało w najmniejszym stopniu. Dotyk cywilizacji morza, tej wspaniałej w porównaniu ze wszystkim, co widział w górach, kultury, onieśmielał go, przypominając, że nie jest nikim innym niż synem chłopa. Może i wykształconym, może i czytającym wcześniej o tym wszystkim, na co patrzyły teraz jego oczy, ale… Co innego czytać, a co innego poczuć wokół namacalną potęgę ludzi, dla których cała jego świątynia, gdzie spędził życie, jej biblioteka i najwyżsi kapłani byli niczym więcej jak prowincjonalną, nieznaczną, niewartą jakiejkolwiek wzmianki rzeczą. Nawet nie prowincjonalną, przecież, to barbaria. To gnojówka, w której taplają się same chamy. To coś znacznie gorszego niż najbardziej zapadła wioska w najbardziej oddalonym od stolicy skrawku królestwa Troy. Jak można w ogóle porównywać oświecony ład z rządami ciemnych wieprzy ogarniętych przez tępotę, ogólne skretynienie i opilstwo. Maniery? Kultura? Rozsądek? Śmiechu warte. Na północy? Nieeeee… Wójt ze wsi, na którą składają się trzy chałupy, miał więcej tych cech niż książę z górskich krain. Zaan czytał to w oczach każdego, napotkanego człowieka. Ale nie to było najgorsze. Kiedy przyjechał do tego miasta, do jego rojnych ulic, placów, licznych targowisk, wspaniałych budowli, dostrzegł wśród nich publiczną bibliotekę. Tak! Było tu coś takiego jak biblioteka… publiczna. Dla wszystkich. Za śmieszną opłatą (a w jakiś tam wyznaczony dzień nawet zupełnie za darmo) każdy, dosłownie każdy, mógł nasycić oczy widokiem stron w księgach, których liczba wielosetkrotnie przekraczała to, co widział w swojej świątyni. Musiał czekać na Siriusa, który podążał za nim o dzień drogi więc zaszedł i… oniemiał. Te wszystkie księgi, które w świątyni opatrzono pieczęciami najwyższej tajności, które były dostępne tylko dla wtajemniczonych i tylko za wyjątkową zgodą najwyższego kapłana, tu… poniewierały się na półkach dostępne dla każdego chłopa, jeśli tylko chłop umiał czytać i chciałoby mu się z jakichś przyczyn zajść do biblioteki. Cała wiedza, wszystko, co przeczytał przez trzydzieści lat swojego życia, stawiało go tutaj najwyżej w rzędzie… No powiedzmy, na przykład, prowincjonalnego nauczyciela przygłupich dzieci. Oglądając zakurzone księgi, był załamany, roztrzęsiony, przerażony i rozbity. Gdzieś uszła jego nabyta dzięki Siriusowi wola i energia, gdzieś znikła świeżo nabyta pewność siebie, do kompletu brakowało mu tylko, żeby znudzony bibliotekarz klepnął go po ramieniu i powiedział: „Ach stary teraz ty będziesz udawał królewicza? Świetnie, już od trzech dni nie było publicznej kaźni”. A z drugiej strony…
A z drugiej strony, wtedy w publicznej bibliotece uderzyło go coś jeszcze. Tłum kłębił się, co prawda, wokół stołów czytelni, ale… Z tego, co zauważył, ludzie brali przede wszystkim różne wykładnie praw, spisy ceł i podatków, ktoś poezje, ktoś historię. Nikt nie zbliżał się do zakurzonych dzieł, które tak pilnie, przez lata studiował Zaan. Dlatego, że nudne? Czy bezwartościowe? Nudne? Czy bezwartościowe? Życie? Czy śmierć?
Teraz, stojąc przed murem pałacu Wielkiego Księcia, czuł jak miękną mu nogi. Spojrzał na Siriusa, ale twarz chłopca była szczelnie osłonięta ogromnym kapturem, nie mógł czerpać pociechy ani oczekiwać wsparcia od jego spokojnych oczu. Pokonując opór zdrętwiałych mięśni, zastukał w bramę. Miało być energicznie, wyszły mu ledwie trzy ciche uderzenia. Okiennica w małym zakratowanym okienku otworzyła się jednak natychmiast. Czyjś wzrok omiótł dwie niepozorne postacie, taksując je szybko.
– Czego? – właściciel oczu potraktował ich odpowiednio do wyglądu.
– Z kimś znaczniejszym niż ty – Zaan bezskutecznie usiłował nadać swojemu głosowi rozkazujący ton. Słowa były ciche, zbyt ciche jak na kogoś nawykłego do wydawania rozkazów, właściwie ledwie słyszalne, bo zagłuszał je szum morza, którego brzeg był opodal. A jednak taki właśnie ton musiał się różnić od wszystkiego, co żołnierz słyszał do tej pory, bo okiennica zamknęła się na dłuższą chwilę. Kiedy otworzyła się znowu, para zupełnie innych oczu taksowała dwóch obcych.
– No? – przegląd wypadł równie źle jak poprzednio.
– Z kimś znaczniejszym niż ty – powtórzył Zaan, domyślając się, że ma przed sobą dowódcę warty. – Na jednej nodze.
– Już lecę. Bogowie! Żebym tylko miecza nie uronił z pośpiechu – zakpił żołnierz.
– Chcę mówić z księciem – powiedział Zaan, ciągle nie mogąc zdobyć się na to, by mówić głośniej. Jego słowa ledwie przebijały się ponad odgłosy bijących o brzeg fal.
– Oj, joj, joj… Zaprowadzę cię od razu do króla – żołnierz uśmiechnął się szeroko. – Wszak tak ważnych spraw nie może roztrząsać jakiś tam byle Wielki Książę.
– A jest tu król? – spytał cicho Zaan.
W jego cichych słowach było jednak coś, co sprawiło, że dowódca warty przestał się uśmiechać.
– Żwawiej, bo wasze głowy potoczą się po tej drodze.
Żołnierz spojrzał na przybysza, jakby widział go po raz pierwszy. Potem zerknął na drogę za jego plecami. Rzeczywiście jej spadek był znaczy. Głowy mogłyby się toczyć aż do… Tfu! Okiennica zatrzasnęła się z głuchym hukiem. Tym razem musieli czekać dłużej. Dużo dłużej. Cierpliwość jednak została nagrodzona otworzeniem się już nie okiennicy, ale jednego skrzydła bramy. Weszli do środka, by znaleźć się w otoczeniu żołnierzy, ale tuż obok stał jednak ktoś znaczny, przynajmniej można tak było sądzić po stroju.
– Jeżeli nadaremno…
– Chcę mówić z księciem – przerwał mu Zaan.
Usta tamtego zamknęły się, a potem otworzyły znowu w towarzystwie takiego wyrazu twarzy, który zwykle zwiastuje rychłą śmierć.
Zaan wyjął spod płaszcza list i pokazał pieczęć Zakonu. Usta dworzanina zamknęły się znowu, nie wydając żadnego dźwięku. Żołnierze, jakoś tak sami z siebie, bez żadnej komendy, stanęli na baczność. Cisza przedłużała się nieznośnie. Nareszcie dworzanin zdecydował się jednak.
– Dowódco – powiedział, starając się ubrać słowa w jak najbardziej oficjalny ton. – Sprawdźcie ich.
– Stać – mruknął Zaan, zanim ktokolwiek zdążył się poruszyć. – Mnie możecie macać. Od niego – wskazał na zakapturzonego Siriusa – wara!