Hekke skrzywił się lekko.
– Myślisz, że kuma, co gadasz? – spytał.
– Głupia nie jest. Tyle, że życia nie zna jeszcze – karzeł odwrócił się na pięcie. – My idziemy, a ty rób, co chcesz. Albo z nami, albo zostań tutaj.
Achaja zagryzła zęby, a więc to ją czeka? Upokarzająca rola nałożnicy dwóch niewolników? Nerwowo obejrzała się za siebie. Kilku oberwańców patrzyło na nią podchodząc coraz bliżej. „Myśl!” – powiedział Haran w jej głowie. – „Myśl dziecko!”. Zezwierzęcone mordy świdrowały ją oczami. Krąg zaciskał się coraz bardziej. Naprawdę miała wybór? „Myśl dziecko!”
– Idę! – krzyknęła i pobiegła za oddalającą się dwójką. – Idę z wami! – dogoniła ich bez trudu.
– Widzisz – mruknął karzeł. – Mówiłem, że niegłupia. Będą z niej ludzie.
– Akurat – Hekke wzruszył ramionami. – Jeszcze się postawi.
– Nie postawi – karzeł zwrócił się wprost do dziewczyny. – Ten drągal, tutaj, który w ciebie wątpi, to Hekke, szermierz natchniony. Jeden z dwóch, trzech, może pięciu najlepszych na świecie. Ale wiesz, pewnego dnia zdało mu się, że to on jest najlepszy, założył się z samym cesarskim synem i… no… I Nolaan go załatwił. A wiesz, co to gniew cesarskiego syna? No i Hekke od sześciu lat buduje cesarską drogę na pustyni.
– Taaaaa… Wysoko my postawieni. Ten tu – Hekke wskazał na karła – zwie się Krótki. Był z niego kiedyś wieeeeeeeelki magik. I medyk, i doradca, i Bogowie wiedzą, co jeszcze. Aż się wydało, że taki z niego czarownik jak z koziej dupy fanfara. Teraz kamienie czaruje, układając jeden za drugim wzdłuż drogi. No. A ty? Kto?
– Księżniczka Achaja, córka Wielkiego Księcia Archentara – dziewczyna nie widziała powodu, żeby zataić prawdę.
– Oooooooooooooooooo!!! Królewskie towarzystwo! – Hekke ujął jej dłoń do pocałunku, składając idealny, dworski ukłon. – Fajnie będzie dupczyć księżniczkę.
Achaja zagryzła wargi.
– Stare czasy ci się przypomną, co? – wtrącił Krótki. – No, dochodzimy.
Poprowadzili ją za wzgórze, między koślawe baraki, gdzie mieszkali strażnicy, nadzorcy i obsługa budowy. Stanęli dopiero przed prowizoryczną kuźnią.
– Hej, panie kowal! – krzyknął Krótki. – Interes mamy!
– Aaaaa… Jak interes macie, to połóżcie na kowadle – rozległo się z mrocznego wnętrza. – Raz młotem hukne i bydzie po interesie.
– Cha, cha – karzeł roześmiał się wymuszenie. Nie musiał jednak długo czekać. Po chwili, przy palenisku na zewnątrz, pojawił się umorusany kowal.
– No, co tam znowu niewolniki wymyśliły?
– Ano, panie kowal – Krótki wetknął mu malutkie zawiniątko do wielkiej, sękatej łapy. – My wedle tego, żeby tą tu, zakuć przed innymi i tak, żeby z niej skóra nie zlazła.
– Zakuć mogie, czemu niiiii… – schował prezent w fałdy swej brudnej szaty. – No, ładnąście dupe przygruchali – zerknął na dziewczynę. – Dajcie ją do mnie na noc, to za darmo zrobie, jak trza.
Krótki był najwyraźniej przygotowany na taką okoliczność. Drugie zawiniątko zniknęło w fałdach szaty, jeszcze szybciej niż pierwsze.
– Tylko, żeby z niej skóra nie zlazła – powtórzył.
– Słyszę, słyszę – kowal posadził Achaję na pieńku i położył obie nogi na kowadle. Obwiązał jej kostki kawałkami brudnych szmat. Z wielkiego kosza wyjął grube kajdany na krótkim łańcuchu, bez trudu wcisnął je na szczupłe kostki dziewczyny, a potem przygiął obie obręcze sprawnymi uderzeniami młota – ani razu nie trafił w nogę, nie sprawił żadnego bólu, poza koniecznym.
– A cycki ma fajne? – spytał.
– Eeeee tam… – Krótki usiłował zohydzić dziewczynę w oczach ewentualnego konkurenta. – Do niczego.
– Gadanie – kowal wyjął z paleniska dwa rozpalone do białości trzpienie i precyzyjnie wbił w otwory obu obręczy wokół kostek. Dziewczyna po raz pierwszy w życiu widziała prawdziwe kajdany. Nie znała się na kowalstwie, ale wiedziała, że metal połączony taką metodą nie da się rozerwać żadną ludzką siłą. Potrzebny byłby drugi kowal ze swoimi narzędziami… Bogowie! Czy będzie już skuta do końca życia? Coś załamało się w niej, teraz dopiero rozejrzała się, jakby szukając drogi rozpaczliwej ucieczki, ale i tak było już za późno.
– No! Bydzie – wielka sękata łapa przetarła usmolone czoło. – A cycki ma, że ho, ho. To i w ubraniu widać.
Krótki pomógł jej wstać, usiłując nie przedłużać niezbyt bezpiecznej rozmowy. Pożegnali się z kowalem i ruszyli w stronę budowanej drogi. Dziewczyna o mało nie przewróciła się od razu. Bogowie! Jak można chodzić robiąc tak małe kroki?! Obręcze obcierały jej skórę, potknęła się raz i drugi.
– No i widzisz mała – mruknął Hekke. – Gdyby nie my, to już po kilku krokach nie miałabyś skóry na nogach.
– Prawda – uśmiechnął się karzeł. – A oto twój nowy dom, śliczna dupko – wskazał jej parów wśród skał, z których niewolnicy czerpali budulec, wypełniony zdawało się w całości, leżącymi pokotem ludźmi.
– C… Co? – zaskoczona dziewczyna potknęła się znowu. – Czemu oni tak leżą?
– To „nawóz” – wyjaśnił Hekke. – Leżą, bo dziś święto. Nowy transport żywego mięsa.
– Taaaa… – dodał Krótki. – Strażnicy piją, bo przyszły nowe zapasy wina dla nich i kłócą się o to, co kto ukradnie z transportu. A „psy” i „ludzie”, czyli ci niewolnicy, którzy jeszcze żyją jako tako – wyjaśnił – sprawdzają swój nowy towar, znaczy „towarzyszy niedoli” – zakpił. – Widziałaś jak.
Hekke podprowadził ją do wykopanej w twardym piasku dziury przykrytej jakąś matą.
– Tu mieszkamy. Właź.
Achaja z trudem, z powodu skutych nóg, wślizgnęła się do małej ziemianki. W środku nie było żadnych sprzętów.
– I pamiętaj o jednym – kontynuował Hekke. – Jesteś z nami, więc jesteś „człowiekiem”. Nikt cię nie tknie, bo się nas boją. Jest kilka grup „ludzi” i raczej ze sobą wzajemnie nie zadzieramy. Ale nikt nie gwarantuje, że jakiś pacan nie rzuci się na ciebie, nawet gdyby miał potem zginąć – więc nigdzie nie chodź sama, póki cię nie nauczymy, co i jak. Nigdzie! Rozumiesz? Tu się nawet sra w towarzystwie.
– Słuchaj go uważnie – dodał Krótki, sadowiąc się pod ścianą ziemianki. – My jesteśmy „ludzie”, pamiętaj, żebyś nigdy nie dotknęła żadnego „nieczłowieka”, chyba, żeby go zatłuc. To wolno. Niżej nas są „psy”, to ci oberwańcy, już ich widziałaś. Jeszcze niżej „nawóz” czy „gnój” – to ci co leżą, co im odebrali wolę. Są niczym. Każdy może z nimi zrobić co chce. Pamiętaj, żebyś się nigdy nie odezwała do nikogo z nich. Możesz bić, możesz kazać im robić, co chcesz, ale tylko gestami i gwizdem. Ani słowa do nich bo sama staniesz się „gnojem”. Taaaa… Tu kodeks bardziej sztywny niż na dworze samego cesarza Luan. Pamiętaj dobrze. Do „psów” możesz mówić, ale tylko rozkazy. Jeszcze cię nie posłuchają, chyba, że w naszej obecności, ale zaraz ci powiemy, co i jak. Pamiętaj, nie słuchaj co ci „pies” gada, jak się będzie naprzykrzał, to sru go w mordę! Z innymi „ludźmi” możesz gadać. Hm, tak… Tylko po co?
Dziewczyna oszołomiona słuchała z coraz większym zdziwieniem. Niewiele mogła zrozumieć z chaotycznej przemowy.
– Na ten przykład, jakbyś chciała, żeby „gnój” coś dla ciebie zrobił, czego nie da się wyrazić gwizdem ani gestami, musisz zawołać „psa” i kazać mu, żeby on kazał to zrobić „gnojowi”. Tylko tak! Zrobisz inaczej… Po tobie! Inni „ludzie” zrobią z ciebie „nawóz”. Musimy się szanować – dodał wyjaśniająco.
Hekke tymczasem przygotował kawałek, dosłownie szczątek, jakiegoś metalowego ostrza.