– No – powiedział – musimy coś z tobą zrobić, żebyś przynajmniej z wyglądu przypominała „człowieka”. Nachyl się.
Posłusznie pochyliła głowę, ale szarpnęła, kiedy chwycił ją za włosy i zaczął ścinać przy samej skórze, a właściwie golić.
– Spokojnie, mała – przytrzymał ją rękę. – Muszę cię ogolić, bo inaczej nie pozbędziesz się wszy i innego robactwa.
– Wbrew pozorom – kontynuował Krótki – nie jesteśmy najwyższą grupą tutaj. Nad nami są jeszcze „fagasy” zwani też „sługusami”. To ci, co wysługują się strażnikom, bo mają różne funkcje, jak ten kowal, co go widziałaś, na przykład. Z nimi musisz uważać. Nie rzucą się na „człowieka”, bo się boją, ale mogą tak namotać u strażników, że będzie gorzej, niżby cię zgwałcili. Najlepiej nie rozmawiaj z nimi, a jeśli już musisz, staraj się jak najszybciej skończyć. No, ale z drugiej strony oni mogą nam coś rozkazać. Z tym, że nam nie wolno spełniać ich rozkazów zbyt gorliwie. Najlepiej, żeby musieli powtórzyć raz czy dwa. Tylko wiesz, z drugiej strony lepiej ich nie rozgniewać – trzeba postępować sprytnie.
– Już – Hekke uciął przy samej nasadzie, a właściwie częściowo wyrwał resztkę włosów dziewczyny. Zaczął wcierać jej w głowę jakiś rdzawy pył. – To taki rodzaj sproszkowanej gliny – wyjaśnił – chroni przed insektami.
– No – potwierdził Krótki, przerywając swój wykład. – A teraz się rozbieraj.
Achaja wciągnęła gwałtownie powietrze. Bogowie! No ale… przecież po to tu przyszła. Tylko… Tak od razu?… Pociemniało jej w oczach z przerażenia. Przecież była dziewicą. Nigdy tego nie robiła. Nikt jej dotąd nawet nie dotknął z jakimkolwiek podtekstem.
– Nic się nie bój – uspokoił ją Hekke. – Na razie czeka nas robota. Bawić będziemy się później.
Zagryzając wargi, posłusznie zdjęła tunikę i zasłoniła się dłońmi. Obaj patrzyli na jej ciało z dużą ciekawością, ale widać też było, że nie zamierzają jej wykorzystać od razu. Hekke rozdarł jej tunikę jednym pociągnięciem, zupełnie bez wysiłku, jakby rozdzierał źdźbło trawy. Związał dwie części i skręcił z nich rodzaj liny, którą owinął dziewczynę w pasie. Zwisający koniec przywiązał do łańcucha, który krępował jej nogi. Teraz, kiedy stała wyprostowana, łańcuch unosił się trochę nad ziemią.
– No i dobrze. Krok będziesz miała jeszcze trochę krótszy, ale za to mniej będziesz się potykać o kamienie.
Karzeł podał mu garść białego proszku. Hekke, z wyraźną przyjemnością, zaczął wcierać go w skórę dziewczyny, jakby chciał przemalować na kredowobiały kolor całe jej ciało.
– To przeciw słońcu. Trochę swędzi i piecze. Ale to dobrze. Niech się wgryzie w skórę, niech ją wygarbuje. Inaczej słońce zabije cię szybko.
– Prawda – potwierdził karzeł. – No… I wyglądasz choć trochę jak „człowiek”.
– No chodźmy – Hekke schował kawałek ostrza. – Strażnicy pewnie już wyleźli z baraków.
– No! – karzeł wygramolił się pierwszy z ziemianki.
Achaja poszła w jego ślady, ciągle poruszała się z trudem, nie mogąc przyzwyczaić się do kajdan. Na zewnątrz usiłowała się zasłonić rękami – była przecież praktycznie naga, na domiar złego wysmarowana tym białym świństwem, z praktycznie ogoloną głową – ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Ludzie, którzy przedtem leżeli pokotem, unosili się właśnie powoli, popędzani przez nielicznych nadzorców. Jej towarzysze, niewolnicy, z którymi przyszła tutaj przedstawiali jeszcze bardziej opłakany widok. Wlekli się pokrwawieni, płaczący, właśnie skuci i to tak, że prawie nie mogli iść, budząc śmiech u kilku towarzyszących im strażników. Achaja po raz pierwszy od czasu, jak stała się niewolnicą, poczuła coś na kształt wyższości. Wiedziała, że większość z nich już jest skazana, że większość poddała się bez oporu. „Myśl dziewczyno” – powiedział w jej głowie Haran. „Miałeś rację” – odrzekła również w myślach. Nie było jej przez to raźniej, dalej czuła się kompletnie zagubiona, rzucona w wiry rzeki, której nie znała, i która niosła ją, Bogowie jedni wiedzieli gdzie, ale… Właśnie, wiedziała, że być może po raz pierwszy w życiu samodzielnie zrobiła swój pierwszy krok. Może zły, może upokarzający, ale taki, który przedłużył jej możliwość wyboru. Gdyby znalazła się wśród tych, którzy się poddali, nie miałaby tej możliwości.
Nieliczni nadzorcy rozdawali oskardy, grube drągi i prymitywne narzędzia z kamienia. Niewolnicy, w kompletnym milczeniu kierowali się w stronę skał, które okazały się źródłem budulca tworzącym nawierzchnię nowej drogi. Achaja miała wrażenie, że nie doniesie swoich narzędzi na miejsce pracy. Była głodna, spragniona, zmęczona do granic możliwości, oszołomiona zdarzeniami, które rozgrywały się wokół – ledwie szła, usiłując się nie przewrócić. Najgorsze było jednak przed nią. Zaczęli kuć skałę, jak wszyscy wokół. Tego… tego się nie dało zrobić. Achaja wytężała wszystkie siły, waliła w kamień, czując, że pot zalewa jej oczy, a tu nie pojawiała się nawet najmniejsza rysa. Po chwili nie mogła już zaczerpnąć głębszego oddechu. Potem zaczęło ją wszystko boleć. Tak, „wszystko” jest tu właściwym określeniem. Miała wrażenie, że w wojsku wykonywała już ciężkie prace, że jest choć trochę zahartowana. Nie. Tam była najedzona, przynajmniej trochę wyspana, miała wolną głowę (choć wtedy wydawało się jej inaczej). Teraz każde uderzenie oskardem wymagało użycia absolutnie wszystkich sił – tych sił, które zdawałoby się dawno ją opuściły. Jeszcze jeden cios i jeszcze… Nie, więcej nie można, nie uniesie już rąk, nie zdoła nawet podnieść głowy. Dlaczego nie widać żadnego efektu? Hekke przysunął się trochę.
– Odpocznij chwilę – szepnął. Uderzył dwa razy w kamień, z którym dziewczyna toczyła walkę i wyraźnie go wyszczerbił. – Najważniejsze są pierwsze dni. Jak dasz wyssać z siebie wszystkie siły, to po tobie.
Achaja dyszała jak po ciężkim biegu, kręciło jej się w głowie. Krótki nie dał jej jednak usiąść.
– Udawaj, że coś robisz – syknął. – Nadzorca patrzy.
Samo podniesienie oskarda, choćby tylko po to, żeby symulować uderzenia, wydawało się rzeczą ponad siły. Krew pulsowała jej w skroniach, oczy zachodziły mgłą, chwiała się na nogach.
– No już, odpoczęłaś? – ciche syknięcie. – To do roboty.
Jak?… Jak to odpoczęła? Nie zdążyła nawet wziąć głębszego oddechu. Z najwyższym trudem uniosła oskard i walnęła nim w kamień. Ostrze ześlizgnęło się, nie czyniąc choćby rysy. Gdzieś nad jej głową świsnął bat, drgnęła odruchowo, rozległ się okrzyk. To nie ona. Uderzono kogoś obok. Uniosła oskard raz jeszcze. Nowy świst, zerknęła, usiłując nie odwracać głowy. Nadzorca stał nad kimś z obojętną miną.
– No co? Wstaniesz? – nowe uderzenie. Krew niewolnika spływała po plecach. – Wstaniesz?
Jeszcze jeden świst. Leżący człowiek zdobył się na nadludzki wysiłek. Podniósł obie ręce, usiłując się oprzeć i… Nowy świst.
– Nie gap się! – syknął Krótki. – Pracuj, bo do ciebie przyjdzie!
Uniosła oskard. Nie bardzo mogła utrzymać go w dłoniach. Świst. Zacisnęła zęby, usiłując nie patrzeć w bok. Tego się nie da zrobić! Tego się nie da zrobić!!! Chciało jej się wymiotować, przed oczami latały jakieś czarne płatki. Hekke uderzył z boku, rozłupując jej kamień.
– Teraz do kosza – wskazał jej ludzi wygładzających poszczególne bloki. – Zanieś tam.
Nie mogła się schylić, właściwie opadła na kolana. Nieporadnie zaczęła zagarniać odłamki do dużego kosza.
– Szybciej, psiamać – warknął Krótki. – Ale już!
Zdobyła się na ostatni, desperacki wysiłek. Zagarnęła cały urobek i wstała, chwytając za gruby sznur przywiązany do kosza. W ostatniej chwili. Nadzorca, który już szedł do niej z uniesionym batem zmienił kierunek i walnął kogoś, kto się przewrócił.