– Że niby ciachnę go sztyletem?
– Że niby zrobisz z nim, co zechcesz – karzeł przedrzeźniał jej głos. – Słuchaj, na dworze cesarza Luan udawałem czarownika. Wielkiego czarownika! Żyłem jak Wieeeeeeeelki Pan prawie osiem lat. I nie mając zielonego pojęcia o magii, byłem lepszy od prawdziwych czarowników!
– Wiele mnie nauczyłeś – Achaja podniosła swoją miskę i sprawiła, że naczynie nagle wyparowało z jej rąk. – Fajna sztuczka – wyjęła miskę zza pleców. – Naprawdę jestem pojętna.
Krótki załamał ręce.
– Gównaś się nauczyła! Nie o to chodzi, żeby sztylet pojawiał się i znikał w twojej dłoni. Chodzi o to, żebyś nie ty zabijała twojego przeciwnika. Żeby robił to kto inny.
– Kurza twarz! Niby kto?
– Oj ty – karzeł wzniósł oczy ku górze. – Ale przeciwnik ma widzieć w tobie kogoś innego.
– Niby kogo?
Krótki westchnął ciężko. Podrapał się w brodę.
– Dobra. Nauczę się czegoś. Zrób minę niewinnego dziewczęcia.
Achaja wzruszyła ramionami. Nie bardzo wiedziała, jak to zrobić. Opuściła głowę i zamrugała powiekami.
– Nieźle, ale nie o to chodzi. Patrz wprost na mnie. Ooooo taaaak… Otwórz szerzej oczy! Jeszcze… Jeszcze. Mhm. Lekko otwórz usta, za szeroko, nie… O taaaak. I patrz takim cielęcym wzrokiem. Świetnie. A teraz obliż się lekko. Nieeeee! Nie tak, jakbyś była głodna. Wiesz, co mam na myśli. O! O! O właśnie! Ślicznie! Jak myślisz, co zrobi facet, który będzie stał naprzeciw ciebie, kiedy zrobisz coś takiego? Będzie myślał o walce? Wątpię. A teraz zrób minę doświadczonej dziwki. Głowa lekko na bok, uśmiechnij się. Wiesz jak. Nieeee. Uśmiechnij się… – Krótki długo szukał odpowiedniego słowa. – Uśmiechnij się… jebliwie! O! Odchyl głowę na prawe ramię, mrugnij do mnie, szerszy uśmiech, oboje wiemy, o co chodzi. A teraz nagła zmiana, mina świętoszki w stylu „jak możesz tak na mnie patrzeć”. O właśnie! – roześmiał się. – Jak sądzisz, o czym będzie myślał mężczyzna z najdłuższym nawet mieczem, widząc cię taką. O walce? Nieeeee… Zapewniam cię, że nie o walce. Szkoda, że kobiety nie mogą zostać aktorami, zrobiłabyś na scenie amfiteatru wielką karierę.
– Przecież aktorzy mają na twarzach maski.
– Gesty też masz niezłe. Uwierz mi. A teraz zrób… – karzeł odchrząknął nagle i zmienił temat. – Wiesz, nie… Od strojenia tych twoich min, chuć we mnie wezbrała. Chodź tu, a później będę cię uczył dalej.
Achaja przysunęła się bliżej, mamrocząc.
– Ach ci mężczyźni z tą swoją nauką. Albo zabiorą ci twoją porcję strawy, albo dadzą w mordę, albo dobiorą się do twojego tyłka. Na tym zawsze kończy się męska „nauka”!
Krótki nie protestował. Zgodnie z tym co sam przedtem mówił, nie miał w tej chwili ochoty ani na dyskusję, ani na żaden inny rodzaj walki.
Kiedy dłuższy czas potem leżeli na klepisku ziemianki, Krótki spojrzał w bok i powiedział.
– Wiesz, że nawet leżąc możesz się uczyć?
– Taaaa… Wiem nawet czego!
Roześmiał się chrapliwie, kręcąc głową.
– Wiesz, że ja nigdy nie marznę?
– To akurat wiem. Pustynna noc zimna, kiedy ja i Hekke drżymy nad ranem, ty leżysz jak pod pierzyną.
– A wiesz, co daje ciału ciepło?
– Niby co?
– Krew.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Trudno było wymyślić coś głupszego.
– Jeśli leżąc spokojnie, zaczniesz sobie powtarzać, że twoja lewa ręka jest ciężka, to po pewnym czasie stanie się ciężka. Tak, że trudno będzie ją podnieść. Jeśli zaczniesz powtarzać, że lewa ręka jest ciepła, to będzie ciepła bez względu czy wokół zimno, czy upał. Tylko powtarzać trzeba nienachalnie, nie trzeba tego bardzo chcieć, przepowiadać sobie w myślach słowa obojętnie, monotonnie, byle jak. Twoim najgorszym wrogiem jest twój własny umysł. On cię wiąże, on cię krępuje. Po pewnym czasie rozgrzejesz tak całe swoje ciało. Będziesz to mogła robić w każdej chwili. Będziesz mogła wstrzymać bicie serca, pozbyć się lęku, powstrzymać krew cieknącą z rany.
– Pokażesz mi? – dziewczyna zainteresowała się nagle.
– Przecież ci mówię. Zacznij dzisiaj, przed snem.
– I jak się zatnę, to będę mogła powstrzymać krew?
Krótki machnął ręką.
– Może… Po roku ćwiczeń. Ja to potrafię.
Chciał dodać coś jeszcze, ale w wejściu do ziemianki pojawił się Hekke.
– A ty co? – warknął na dziewczynę. – Zapomniałaś o codziennych ćwiczeniach?! Wylegujesz się jak baba w połogu?!!!
Achaja wyskoczyła na zewnątrz, dosłownie w locie chwytając swoje dwa kije, „normalny” i ten, który służył do ćwiczeń. Nie byłoby rozsądną rzeczą dyskutowanie z Hekkem. A on, jak każdy mistrz, czy nawet więcej niż mistrz, uwielbiał popisywać się swoimi umiejętnościami.
– No stawaj! – krzyknął. A kiedy chwyciła oba „miecze” w trzy palce każdej dłoni, natarł na nią brutalnie. – Szybciej! Szybciej!!!
Sparowała jego cios i zrobiła przewrót do przodu, czując na plecach wściekłe uderzenia jego kija.
– Mówiłem, nie tańcz, jak walczysz z jednym! Zabij!
Walnął ją w głowę, ale nie upadła. Kiedy chciał powtórzyć cios, sparowała go, uderzając lekko w bok jego „miecza” i odskakując.
– Inicjatywa, dupo!!! – ryknął. – Na co czekasz? Na przybycie samego cesarza Luan?!!!
Skoczyła do przodu, ale nadział ją (prawie dosłownie) na swój kij i sam odskoczył w bok. Dziewczynie zbierało się na wymioty. Czuła jak coś pulsuje w jej głowie. Miała już dwa skurcze mięśni, na prawym barku i gdzieś w okolicach miednicy. Nie mogła się bardziej skoncentrować. Tymczasem Hekke natarł, jak to zwykle on, lekko, zwinnie, jakby patrząc gdzieś w bok. Mierzył w jej nogi, uchyliła się nagłym skokiem, sparowała, lewa ręka zmieniła chwyt, z „góry” na „dół”, prawa wykonała zwód „góra, dół, góra”, mięciutki cios w szyję. Uniknął! Właściwie tylko szarpnął własną szyją, o mało nie łamiąc sam sobie karku. Zaatakował od dołu, Achaja zmieniła położenie kijów: lewy – góra, prawy – dół, skrzyżowała je, poczuła, że ma nowy skurcz, lewe przedramię, zablokowała jego kij, z całej siły kopnęła go w nogę i prawą ręką wymierzyła mocny, precyzyjny cios – znowu w szyję. Liczyła, że nie będzie się spodziewał powtórki. Spodziewał się! W czasie krótszym niż ćwierć oddechu leżała już na ziemi, mając jakieś pięć, sześć skurczów mięśni, w tym prawa łydka. Nie mogła już walczyć.
Hekke, dysząc, nachylił się nad nią.
– Dupa! Dupa! Dupa! – krzyknął. – Jesteś mistrzem! I wyżej już nie dojdziesz!