Выбрать главу

Zaan skinął głową i odwrócił się na pięcie. Nie miał ochoty sterczeć dalej wśród preparatów ludzkich organów. Nie rozumiał mody, która kazała możnowładcom utrzymywać gabinety anatomiczne i osobiście grzebać w cudzych wnętrznościach.

Matematyk wrócił do swojego gabinetu. Praca, którą miał wykonać, była uciążliwa, ale prosta. Nie mógł tu wpuścić Zaana, ponieważ na stole poniewierały się przechwycone na balkonie kartki z bzdurnymi obliczeniami dotyczącymi ruchu planet… Bzdurnymi? Przecież Zaan to geniusz! O Bogowie! Jeśli więc i te obliczenia są prawdziwe… Bogowie, Bogowie, Bogowie. Wolał nie myśleć, jaką rewolucję w nauce mogłyby spowodować. Spalić! Nie… Nie wolno! No ale, sam Zaan musiał się ich przestraszyć, skoro wyrzucił papier przez okno do morza! Co robić? Co robić? Bogowie! Co Zakon na taką herezję? Spalić! Nie, nie wolno, toż to czysty wytwór ludzkiego geniuszu. Dobrze! Matematyk postanowił zabezpieczyć papiery i schować tak, by dopiero przyszłe pokolenia mogły je odnaleźć. A wtedy… Aaaaa… Niech prawnuki same się martwią, co zrobić z tą straszliwą wiedzą.

Hara zatrzymał się w drzwiach niepewny, czy może przerwać zagłębionemu w papierach Zaanowi.

– No? Co tam?

Służący wszedł głębiej i przymknął drzwi.

– Panie! Zamach był!

– Co?!!! Sirius żyje?

– Żyje, panie. Nic mu nie jest!

Zaan, który zdążył się już poderwać na równe nogi, opadł z powrotem na zydel.

– Opowiadaj.

– Panie… Ci, co to zaplanowali, wiedzieli dobrze, że młodego księcia w obecności jego ojca obrazić się nie uda. Tam już wokół czekali tacy, co to byli nagotowani specjalnie na takie okazje.

Zaan skinął głową. On również przypuszczał, że przy Wielkim Księciu, chłopakowi nic nie grozi. Gdyby ktoś chciał go obrazić i zmusić do wyzwania na honorowy pojedynek, wokół czekali już wynajęci szermierze (oczywiście „najbliższa rodzina”, prawie, że rodzeni bracia… Nadworny heraldyk miał zawsze pełne ręce roboty, była to ciężka, ale świetnie płatna praca). Obowiązkiem szermierzy… tfu! „krewnych” było doskoczyć w trakcie obrażania i jeszcze szybciej obrazić obrażającego (o co na uczcie nietrudno, w krańcowym przypadku można było choćby napluć mu w twarz, choć to prymitywny chwyt, z reguły stosowano trochę bardziej wyrafinowane… „Nadepnąłeś mi na nogę, chamie!!!”, „Co??? Przecież stałeś trzy kroki dalej!” „Twierdzisz, że kłamię???” I sru w twarzyczkę. Pojedynek gotowy, ale taki, w którym nie brała udziału ochraniana osoba.).

– Panie… Wiedzieli, że księcia obrazić się nie da. Więc może książę sam obrazi kogoś, myśleli. Tym bardziej, że wszyscy wiedzą już, że z powodu porwania za młodu, wszystkich sekretów etykiety to on nie zna. No i podszedł jeden taki, bogato utytułowany, szermierze czekali w napięciu, co powie, żeby mu przerwać jakby co. A z drugiej strony podeszła do księcia młoda dama przecudnej urody, szermierze nie zwrócili uwagi, bo wszak kobieta nie może obrazić mężczyzny w sposób honorowy. No ale potem wyszło, że to był przebrany w sukienkę mężczyzna. Ach, psiekrwie, gdzieś takiego naszli! Nie odróżniłbyś, panie. Lico gładkie, w talii czymś ściśnięty tak, że nawet tyłeczek całkiem, całkiem.

– Toż miłość z chłopcami w Troy zakazana.

– Ale on wszak z nikim się nie kochał, panie. A włożyć na siebie, to przecież każdy może, co zechce, najwyżej na śmieszność się narazi.

– Dobra. Mów, co dalej.

– No i ten przebrany coś na ucho księciu szepcze. Mówi mu, znaczy, że młody książę to nie przymierzając impotent.

Zaan roześmiał się nagle.

– Toż on tego słowa nie zrozumiał pewnie.

– Było jak mówicie, panie. Książę pokraśniał z zadowolenia i powiedział, że tak, że owszem, impotentem to on jest znanym szeroko, a w przyszłym roku to go mają mianować starszym impotentem albo nawet komendantem garnizonu w jakimś mieście!

– Cały Sirius – mruknął Zaan. – Żywy dowód na to, że głupi naprawdę ma szczęście.

– Nie do końca, panie… Wielki Książę Orion, jak usłyszał odpowiedź syna, śmiać się zaczął i szermierzy wstrzymał, a to był błąd. Jeszcze nie wiedzieli, że to nie baba tylko przebieraniec. A on znowu się nachylił do księcia i coś powiedział. Pewnie się przyznał, kim jest naprawdę, bo Jaśnie Pan Sirius oczy szeroko rozwarł ze zdumienia i powiedział: „Chłop? To na co ci te szmaty nakładać, zgłupiałeś?”. Wielki Książę zdrętwiał. Toż ten przebieraniec pewnie sam wielki szlachcic, jeśli nawet nieprawdziwy, to na pewno przez dobrych heraldyków przerobiony. A obraza uczyniona właśnie została! Ten w babskiej kiecce zaczął się ciskać, że teraz na pojedynek wyzywa, no ale… To on wyzywa! A w takim razie, to Sirius broń wybiera, termin oznacza i miejsce. Już Wielki Książę Orion chciał się nachylić do ucha syna, pewnie by poradzić mu, żeby postąpił, biorąc za wzór Quijasa z kronik znanego i wyznaczył termin za sto lat, na końcu świata. W międzyczasie wszak wiele sztyletów się znajdzie, by przebierańca uciszyć, jeśliby szydzić zamiarował. I to za tani piniądz, boż przebieraniec znaczną osobą być nie mógł. Ale nie zdążył! Sirius krzyknął, że dobra, że tu i teraz będą się bić! A tamten: „Jaka broń?”. I tu się młody pan skrzywił okrutnie, zda się błyskawice z jego oczu szły! „Skoroś chłop, nie baba – powiedział – to się za jaja ściśniemy naraz. Kto ustoi na nogach, ten wygra!”. Słysząc to, damy z wielkich rodów o mało pod stoły ze sromu nie powpadały. Ale Radzie Królewskiej to się nawet spodobało.

– Bogowie! – Zaan potrząsnął głową. – Toż Sirius wiele lat na galerach robił przy wiośle. Chwyt ma jak kowal! Jak stu kowali!!!

– Było jako rzeczesz, panie – przytaknął Hara. – Stanęli i ścisnęli się obaj… A właściwie to Młody Książę ścisnął… Do suchego! Aż tamtemu kobiece pomalowanie z twarzy spłynęło! A wrzask zrobił taki, że dwa kandelabry się utłukły! No… A potem to już go słudzy wynieśli.

Zaan zaczął się śmiać. Nalał sobie kolejny puchar wina i golnął do dna.

– A tamten co? – spytał, ocierając usta rękawem. – Żyw?

– Ja nie wiem… Ale nawet jak żyw – Hara rozłożył ręce – to i co z tego?

Przerwało im ciche pukanie. Uczta dogorywała właśnie. Wynoszono ostatnich gości, ci, którzy mogli się jeszcze ruszać, wychodzili sami, wynosząc jadło i wino na zapas, do domu. Znaczniejsi, ci naprawdę znaczniejsi z głównej sali, opuszczali pałac z fanfarami, przez główną bramę, na dziedzińcu służba czyniła tumult, podstawiając wozy i lektyki. Szary świt wstawał nad morzem, rodząc lekki wiatr, który zaczynał właśnie szumieć na blankach i w załomach murów.

– Wejść!

Hara otworzył drzwi i wymknął się, przepuszczając pałacowego matematyka. Ten stanął pod ścianą, zagryzając wargi. Trzymał w ręku listy, ale tak jakby nie chciał ich ani podać, ani położyć na stole.

– I jak? – Zaan zerknął na niego zdziwiony. – Rozszyfrowałeś?

Tamten skinął głową. Nie wykonał żadnego innego ruchu. Dziwna cisza, przerywana tylko coraz głośniejszym świstem wiatru i turkotem kół na dziedzińcu przedłużała się nieznośnie. Matematyk wyjął z sakiewki przy pasie małą buteleczkę. Potrząsnął nią lekko.

– Mam prośbę – powiedział cicho, właściwie szepnął.

– Tak?

– Chciałbym, żebyście… po przeczytaniu tych listów pozwolili mi coś powiedzieć.

– Hm… dziwne życzenie. Przecież powiesz, co chcesz.

Matematyk przymknął oczy.

– Chcę, żebyś panie, poprzysiągł na wszystko, co ci najświętsze, że po przeczytaniu listów będę mógł coś powiedzieć.

Zaan przestraszył się nie na żarty. Domyślił się też, co było w małej buteleczce.