Выбрать главу

Achaja zwolniła, słysząc daleki jeszcze szum. Rzeka? Podbiegła jeszcze kawałek, a potem znowu wpełzła do rowu. Jeśli w pobliżu jest rzeka, na pewno będzie most, a na nim znowu straże. Nie myliła się. Skręciła w bok, opuszczając rów. Czołgając się na skos przez dziką łąkę, dotarła do brzegu i wpełzła do zimnej wody… Bogowie! Woda. Po raz pierwszy od wielu lat miała możliwość zanurzenia się w zimnym nurcie. Gdzieś w głowie odżyły nagle dawno, zdawało się, wyparte wspomnienia. Jakaś nagła ulga, jak mocne wino, rozlała się w jej wnętrzu, oczy zwilgotniały nagle. O mało się nie rozpłakała. Nie! Dość! Jeżeli nie zdoła się skoncentrować, będzie po niej. Sunęła na kolanach wzdłuż brzegu, a kiedy straciła z oczu most, zaczęła płynąć. Zacisnęła szczęki, żeby nie myśleć, jakie to uczucie, żeby znowu się nie rozkleić.

Po dłuższym czasie dobiła do brzegu. Zrzuciła z siebie ubranie i zaczęła nacierać się piaskiem, zmywając glinkę ze skóry i z włosów. Pierwsza kąpiel, od ilu już lat? Nie! Nie! Nie myśleć o tym! Gdzie można bezpiecznie spać? Co zrobić jutro? Tak. To są bezpieczne myśli. Tylko to można mieć w głowie. Szybko, ale starannie, wyprała swoje rzeczy. Żeby mieć choć trochę oliwy, skóra tak swędzi… Tfu! Wdrapała się na najbliższe drzewo i przywiązała do konara ukrytego w największej gęstwinie liści. Zasnęła od razu, właściwie zemdlała. Po raz pierwszy jednak, od czasu, kiedy znalazła się wśród niewolników budujących cesarską drogę, miała sen. Śniło jej się, że stoi w swoim pałacu w Troy i czyta opowieść o zagubionej w lesie dziewczynce. Jakoś tak dziwnie się stało, jak to we śnie bywa, że nagle sama znalazła się w lesie, dziewczynka stała obok niej, drżała ze strachu, potwory zbliżały się powoli.

– Obronię cię – chciała powiedzieć Achaja, ale z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. – Nie bój się. Obronię cię, mała.

Wyjęła miecz, ale nie mogła się ruszać tak szybko, jak na jawie. Powoli, hamowana przez jakąś siłę składała się do ciosu. Dziewczynka umierała ze strachu, potwory były coraz bliżej. Ciach! Opuściła miecz, ale klinga nie zmierzała wcale tam, dokąd kierowały ją dłonie. Ugodzona dziewczynka padła bez życia. Potwory odwróciły się i odeszły.

Achaja obudziła się, dławiąc krzyk. O mało nie spadła z drzewa.

ROZDZIAŁ 29

Miasto początkowo tak rozedrgane w przerażeniu zamarło potem. Na ulicach krążyli już tylko biedacy zwerbowani karnie do od działów wywożących zwłoki, beczkowozy z wodą i najbardziej upiorne postacie z możliwych – urzędnicy spisowi zwani „ścierwnikami”.

– Ilu? – ryczał urzędnik, zatrzymując się przed każdym domem.

– Dwunastu! – odkrzykiwał ojciec rodziny.

– W imieniu majestatu: Okazać się!

Wszyscy członkowie rodziny musieli ukazać się w oknach i zostawali, imię po imieniu, wprowadzeni do rejestru.

Ale tak było tylko za pierwszym razem. Następnego dnia „ścierwnik” krzyczał tylko „Okazać się!”. Jeśli lustracja wypadła dobrze szedł dalej. Jeśli zauważył u kogoś najmniejszy objaw choroby albo choćby tak mu się wydawało, postępujący za nim majstrowie zamurowywali wszystkie okna i drzwi danego domu, pozostawiając tylko mały otwór, przez który można było podać żywność i wodę w naczyniu umieszczonym na długiej tyczce.

Kolejna wizyta „ścierwnika” to już tylko wyczytywanie imion. Jeśli któryś z zamurowanych domowników nie zdołał krzyknąć „jestem”, rację żywności podawanej w naczyniu na tyczce zmniejszano odpowiednio.

Ulice napełniały się suchym stukiem grzechotek wodziarzy, przenikliwym piskiem świstawek medyków postępujących za wozami z ziołami, werblami żołnierzy i przekleństwami cieśli podtrzymujących ogień na stosach płonących przy każdym skrzyżowaniu.

Na dziedzińcu i wokół pałacu Wielkiego Księcia Oriona ogromne ogniska również płonęły dzień i noc, żeby odegnać morowe powietrze. Żołnierze na murach obronnych nosili maski wyobrażające ptasie głowy, bo wiadomo, ptak, szybujący wysoko, mógł się nie obawiać obłoków skażonego gazu poniżej.

Przez całą noc słychać było głuche nawoływania heroldów zza murów. Nie było żadnej innej drogi dla przekazania wiadomości, nie można było przekazać żadnego listu, wpuścić za mury jakiegokolwiek posłańca. Jedyną łączność stanowili teraz suto opłacani posłańcy biegający między zamkniętymi dla wszystkich z zewnątrz pałacami i wykrzykujący po nocy to, co mieli przekazać. Posłańcy umierali szybko, zastępowali ich coraz głupsi, coraz mniej wyszkoleni ludzie zwabieni już tylko złotem zrzucanym im z murów i dlatego trzeba było ograniczyć się do najprostszych słów.

„Pałac do Oriona. Padła Wielka Świątynia. Tłum żałobników przedarł się przez mury.”

„Orion do Archentara. Masz wodę?”

„Archentar do Oriona. Pijemy tylko wino. Całą wodę z octem przeznaczyłem dla wojska.”

„Orion do Rady. Co z mennicą?”

„Pałac do Oriona. Mennica padła. Nie przyjmuj pieczęci.”

„Orion do wszystkich. Nie przyjmujcie pieczęci. Mennica padła.”

„Archentar do Oriona. Masz coś z Niskiego Miasta?”

„Orion do Archentara. Kontakt z Niskiem Miastem tylko przez Pałac. Pamiętaj o pieczęciach.”

„Archentar do Oriona. O mennicy wiem od wczoraj. Dahren z Wysokiego ma córkę w Niskim.”

„Orion do Archentara. Przekazałem. Na razie pałac milczy.”

„Pałac do Oriona. Rozkaz dla wszystkich z Wysokiego Miasta. Racjonować żywność.”

„Archentar do Oriona. Lud wykopuje zwłoki bliskich z cmentarza. Niech Pałac każe palić zwłoki.”

„Dahren do Oriona przez Archentara. Co z córką? Pogoń ich. Dziś po raz pierwszy strzelałem z murów.”

„Orion do Archentara. Do kogo strzelał Dahren? Głód? I Bunt?”

„Archentar do Oriona. Nie mam gońców. Padła miejska rada Wysokiego.”