– Ziemców?
– Taaaak. Wymyślił Ziemców, ale… Ziemcy okazali się potworami. To były istoty nieskończenie agresywne, pozbawione wiary i moralności, złe, okrutne, przebiegłe i bardziej mordercze niż najgorsza zaraza, ale… ale oni mieli szansę. Bóg, który nawiedził was wczoraj mówił: „nie ma na świecie zła, nie ma nienawiści, nie ma niesprawiedliwości. Jest pokój, dobro i harmonia”. Tak właśnie stworzono wszystkich ludzi na Wielkim Świecie. Bogowie nie zgodzili się z planem Sepha. Przestraszyli się jego potworów. A to tylko powtarzanie błędu. Powtarzanie błędu w nieskończoność. Seph nie mógł sam zmienić treści zarodników życia. I dlatego stworzył mnie – chłopak uśmiechnął się zimno. – Stworzył samo słowo. Kogoś bez ciała, bez życia, rzecz, która miała mu służyć. Bez ciała, bez życia, a więc coś, czego nie można zabić, nie można zniszczyć, coś co nie mogło przestać istnieć. Bogowie strzegli swojego nowego życia. Nikt nie mógł dotknąć zarodników życia, nikt nie miał dostępu do nowych ludzi, którzy mieli powstać na wszystkich światach. Seph nie mógł nic zrobić. Ale… Ale ja mogłem. Bogowie stworzyli największego wojownika wszechczasów. Kogoś, kto miał strzec ich dzieła. Strażnika doskonałego.
– Jak on się nazywał? – odważył się przerwać Meredith.
– Nazywał się 28-30. Ale to nieistotne. Był najgroźniejszym wojownikiem w całym ówczesnym Wielkim Świecie. Był Seph, który nie mógł nic zrobić, byli Bogowie i… byłem ja – chłopak rozmarzył się nagle. – Miliony lat temu. Tysiące milionów lat temu… Bogowie, jaka to niewyobrażalna liczba. Ja… ja, malutki Wirusik, przeciwko największej potędze ówczesnego Wielkiego Świata – Wirus uśmiechnął się nagle. – 28-30 był mistrzem mistrzów. Miał w sobie całą ówczesną wiedzę walki – chłopak nagle zbliżył twarz do twarzy czarownika. – Kiedy wyżerałem mu mózg – powiedział, a Meredith cofnął się odruchowo – okazało się, że nie jest aż tak wielki… Miał słabą stronę. A ja nie – palec chłopca prawie dotknął oczu czarownika. – Żeby istnieć, potrzebował choćby najmniejszej cząstki materii… A ja nie!
– Zabiłeś go?
– Zniszczyłem – chłopak zamyślił się nagle. – To też była rzecz. Jak ja.
– I co było dalej?
– Niestety. 28-30 nie był aż taki głupi i bezsilny jakby się wydawało. Zanim zginął, zapisał sobie wszystko, co zrobiłem. Ja stworzyłem Ziemców, a Bogowie dowiedzieli się, co zrobiłem.
– Uwięzili Sepha?
– Tak. Ja stworzyłem istoty perfekcyjne, idealnych agresorów, bez złudzeń, bez iluzji, potrafiących ginąć bez skargi, nie dostrzegających przeszkód przed nimi, nie znających magii, która by ich spętała, nie będących właściwie ludźmi… a oni… oni dowiedzieli się o wszystkim.
– Nie mogli zniszczyć Ziemców?
– Jak? – roześmiał się chłopak. – Posłańcy życia zostali wysłani. A ja zmieniłem treść tylko w jednym. Nieskończona liczba. Nieskończenie wiele możliwości. Jak ich znaleźć? Jak odszukać? Czy wiesz, jak wielki jest Wielki Świat?
– Powiedziałeś przedtem, że Ziemcy tu przyjdą, czy…
– Dobrze myślicie – wpadł mu w słowo chłopak. – Oni mają ten sam problem. Ale… Seph kazał mi umieścić wskazówkę. Trop zawarty w nich samych. I dążenie… Czy wiecie, panie, że oni śniąc i jedząc, i chodząc, i srając, i bijąc, i chędożąc, myślą tylko o tym, jak tu się dostać? Giną, nic z tego nie mają, ale przez całe swoje krótkie życie o niczym innym nie myślą, tylko o tym, jak przejść czarną pustkę!
– Dlaczego chcą dotrzeć właśnie tu?
– Bo tu była siedziba Bogów. Tu jest więzienie Sepha, a on ma prezent dla swoich dzieci.
– Wiedział, że zostanie uwięziony właśnie tutaj?
– Wiedział. To był wtedy jedyny świat. Ale… Bogowie dowiedzieli się o wszystkim. Zanim odeszli.
– Bogowie odeszli?
– Umarli, jak wolicie. Przestali istnieć.
– Przecież wczoraj widziałem…
– Widzieliście tylko obraz.
– Ale…
– Nie przerywajcie mi, rzecz nie w szczegółach. Bogowie byli cwani. Mieli wszystko to, co zapisał im 28-30, więc wiedzieli, z grubsza, jak będą wyglądać Ziemcy. Nie z wyglądu oczywiście, z wyglądu niczym się od was nie różnią, choć ludźmi w pełnym tego słowa znaczeniu nie są. Wiedzieli, że to pół-ludzie, pół-zwierzęta i, że mają tu… – chłopak wskazał na swoją głowę – Mają tu zdrowo pomieszane.
Wirus roześmiał się głośno.
– Oj zdrowo. Zapamiętajcie dobrze moje słowa, powtarzał nie będę – zwrócił się do czarownika. – Ziemcy to takie istoty, które… uważaj – chłopak znowu poniósł palec – dobra chcąc, zło czynią! – roześmiał się jeszcze głośniej, szczególnie ukontentowany. – To bardzo ważne… Prawdziwe dzieci Sepha. One przejdą barierę.
– Ile zła przedtem uczyniwszy?
– Oj, zła i zła… Świat byłby bardziej piękny, gdyby wykreślono to słowo. Albo przynajmniej, gdyby ludzie mniej się go bali – chłopak podparł brodę na zwiniętej w kułak dłoni. – Mniejsza z tym. Bogowie wiedzieli, kim lub raczej czym są Ziemcy. Nie mogli ich znaleźć i zniszczyć. Wiedzieli, że prędzej czy później dotrą aż tutaj. Rozwiązanie nasuwało się samo. Tu właśnie urządzili pułapkę na Ziemców. Pamiętacie, co mówił wam Bóg? „Nie ma na świecie zła, nie ma nienawiści, nie ma niesprawiedliwości. Jest pokój, dobro i harmonia”. A tutaj? Zło, nienawiść i niesprawiedliwość. Czyż nie tak? Bóg powiedział wam prawdę. Tu jest inaczej niż gdzie indziej. To pułapka! – Wirus roześmiał się znowu, ale tym razem nie był to miły śmiech. – A dlaczego? Dlaczego tak jest? Bo to wy macie zmierzyć się z Ziemcami. „Tu jest inaczej niż gdzie indziej” – znowu zacytował słowa Boga. – O taaaak. Tu wszystko dzieje się inaczej. Wy zostaliście stworzeni, żeby zmierzyć się z Ziemcami – chłopak machnął ręką – Próżny trud. Ziemców stworzyłem ja. A was tylko jacyś tam Bogowie… No, niemniej przygotowali się nieźle. Wasz świat jest inny, nie tylko z powodu innych prawideł. Jest kulą. Ale nie taką, jak inne. Na obwodzie kuli istnieje pierścień stworzony z gór tak wysokich, że przejść ich nie sposób.
– Wiem, klątwa…
– Nie ma żadnej klątwy. Po prostu, jak człowiek zacznie się za wysoko wspinać, najpierw zrobi się strasznie zimno, a potem zabraknie powietrza. Góry sięgają aż do czarnej pustki – chłopak zwiesił nogi przez burtę łodzi i choć zanurzył je woda, nie została zmącona, nie pojawił się żaden ślad. – Po drugiej stronie gór żyją wasi cisi bracia.
– Nie może być – Meredith czuł, że opowieść Wirusa wciąga go coraz bardziej. – Gdyby tam był ktokolwiek, czarownicy musieliby ich czuć. Magia…
– Tam nie ma żadnej magii. Cichy brat to człowiek, którego nie zobaczycie tą swoją magią. Oni… oni są bardzo podobni do Ziemców. Bardzo. Ale to nie Ziemcy! Plan Bogów był taki: wy jesteście prawie tacy, jak inne światy – chłopak uśmiechnął się złośliwie – plus oczywiście zło, nienawiść i niesprawiedliwość – rozłożył ręce w geście: „to naprawdę nie moja wina”. – Cisi bracia są prawie tacy sami jak Ziemcy, che, che, jak oni mało wiedzą o Ziemcach… będą się uczyć jak opanowywać przedmioty… a potem… połączycie się i stawicie czoła – chłopak tylko kręcił głową. – To tylko świadczy, że Bogowie nie pojęli do końca, kim są Ziemcy. Ich siłą nie jest ani brak magii, to raczej słabość, ani to jak opanowują przedmioty.
– A co jest ich siłą?
– Już zapomnieliście? – chłopak dotknął palcem swojego czoła. – To, że dobra chcąc, zło czynią – znowu ten przewrotny wyraz twarzy, ni to uśmiech, ni grymas – Na takie potwory nie jesteście przygotowani.