Uczniowie zaczęli usuwać igiełki, jedna po drugiej. Byli sprawni i szybcy. Ktoś wyjął jej knebel. Achaja nie wrzeszczała wbrew pozorom. Dyszała ciężko, czując, jak znowu sika sobie po nogach, tym razem z powodu ulgi. Miała wrażenie, że deski polano wodą, ale nie, to był jej własny pot.
Wieczór już zapadł. Gdzieś wokół rozbrzmiewały cykady, z najbliższej drogi dochodził zgłuszony turkot kół jakiegoś wozu, gdzieś szczekał pies… Gwiazdy… Tuż nad nią, na niebie świeciły gwiazdy! Jak długo to trwało? Bogowie, pić! Pić!!!
Uczniowie byli przygotowani. Kiedy tylko spojrzała przytomniej, przytknęli do jej ust naczynie z wodą. O mało się nie zakrztusiła, przytrzymali jej głowę. Gdyby mogła mówić, zażądałaby wiadra, a nie jakiejś małej miseczki, ale oprawcy i tym razem mieli rację. Po chwili osłabła i opadła na śliskie deski, dysząc ciężko.
Mistrz podniósł się z ławki.
– No co, córko? Jesteś gotowa?
– Przecież… – głos wiązł w zaciśniętym od płaczu gardle. – Przecież krzyczałabym i bez tego – szepnęła.
– Nie zrozumiałaś mnie, dziecko.
Mistrz podszedł bliżej, przyjął z rąk uczniów dwie miseczki, jedną z kolcami, drugą z trucizną i stanął pomiędzy jej rozkraczonymi nogami.
– Masz krzyczeć: „Oddajcie port Yach”. W mocy Archentara jest to uczynić, on odpowiada za dyplomację Troy. Zrozumiałaś mnie?
– T… tak… – właśnie miała spytać, czy już ma zacząć krzyczeć kiedy Mistrz, stojąc dokładnie pomiędzy jej rozkraczonymi nogami, wbił pierwszą igiełkę.
– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – szarpnęła się, o mało nie zrywając więzów. Tym razem była już bardziej podatna na truciznę niż poprzednio. – Nie… Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – wbił drugą igiełkę. – Ja… Nie, ja… Ach… – przypomniała sobie. – Oddajcie port Yach!!! – krzyknęła czując jak zdziera gardło. – Oddajcie… aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! port w Yach!!! Nie, nie, nie… Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Wystarczy, proszę! Aaaaaaaaaaaaa!!! Oddajcie port w Yach!!! Oddajcie port, ratunku, kurwa, oddajcie ten pieprzony port, psia wasza mać, port oddajcie psy! Nie!!! Aaaaaaaaaaa… nie, nie, nie… Proszę! No proszę! Oddajcie im ten zasrany port!!! Aaaa… – zaczęła płakać. – Wiecie, co oni ze mną robią?… Oddajcie im port… oddajcie port w… w… no zapomniałam, gdzie…
– W Yach – podpowiedział jeden z uczniów.
Książę Archentar, obecny w komnacie odległej może o dwadzieścia, może o trzydzieści kroków, poderwał się z łoża już na pierwszy krzyk.
– A cóż to takiego?
Dwóch służących zgięło się w ukłonach.
– Krzyk, panie!
– Pasy z was drzeć każę! Kretyni!
– Tak, panie!
– Dowiedzieć się… – przerwał, bo otworzyły się drzwi i wbiegli jego towarzysze z poselstwa.
– Wielki Książę!
– Co tam?
– To… – mówiący, choć szlachcic bał się powiedzieć prawdę. Nikt nie lubi posłańców przynoszących złe wieści. Ale rozległ się drugi krzyk i Archentar zrozumiał, że zna ten głos.
– Panie! To wasza córka! – odezwał się ktoś bardziej odważny, a może bardziej głupi niż pozostali.
– Achaja? Żyje? – zza okien dobiegło wołanie, żeby oddać port w Yach, kończące się wrzaskiem pełnym bólu.
Większość osób w komnacie przymknęło oczy. Niektórzy z przerażenia, niektórzy w strachu wobec perfidii władcy Luan, a niektórzy w obawie przed gniewem własnego Wielkiego Księcia. Ten jednak popatrzył na nich zupełnie przytomnie.
– Co za dzicz – syknął. – Co za chamstwo!!! – był z siebie dumny, że tak szybko zdołał się opanować i to w obecności swoich ludzi. Niech opowiedzą o tym, niech mówią wszem i wobec, jakie ma mężne serce. – I z tą dziczą się układamy?
– Tak panie, tak – większość osób bała się jednak podnieść głowę.
Archentar wiedział, że jeśli ma przejść do historii, musi teraz coś powiedzieć. Musi wymyślić jakąś maksymę, która zapadnie ludziom w pamięć, która będzie ozdobą kronik i kanwą ludowych przysłów. Krzyk torturowanej dziewczyny za oknami nie pozwalał jednak mu się skupić. „Zostawcie mnie, będę rozpaczał w samotności”… Nie, banalne. „Zostawcie mnie!” I już. Nie… To nic nie znaczy. „Zostawcie mnie, będę rozważał sprawy własne i królestwa…”. Nie, za bardzo nadęte. A poza tym, lepiej powiedzieć „sprawy własne i królestwa” czy „sprawy królestwa i własne”? Nie, całość do niczego. „Zostawcie mnie z moim honorem i moim dzieckiem”? Eeeeee…
– Zostawcie mnie – powiedział wreszcie. – Z królestwem Troy i moim bólem na szalach wagi.
Ujdzie. Patrzył, jak towarzysze i służący w milczeniu opuszczają jego sypialnię. Bogowie! Ktoś włożył rękę w ogień i już pamiętają go przez wieki. Ktoś rozdarł szaty, własną piersią broniąc dostępu do króla i jego imię jest w każdej kronice! Nawet Cheelos, choć cham z gminu, podpalił własny gród i pamięta się go po dzień dzisiejszy! A on sam? Oczami wyobraźni widział już siebie na obrazach zdobiących salę tronową w Troy. Czyż jakikolwiek bard mógł wymyślić wspanialszą intrygę. Oto Wielki Książę samotny w swojej sypialni… tfu!, jakiej sypialni! Jak to brzmi? Siedzący przy stole z ważnymi pismami! Albo jeszcze lepiej. Na balkonie! Z widokiem na kaźń. Rozdarty, słyszący krzyk torturowanego dziecka i… wybierający miłość do Troy! Już widział siebie na jednym z najwspanialszych obrazów. Tak, jeśli chodzi o obraz, to najlepiej będzie przedstawić siebie na balkonie, bo jak inaczej ktoś, kto oglądałby obraz, mógłby zobaczyć kaźń? A rzeźba? Hm… Rzeźba powinna przedstawiać samego Wielkiego Księcia. Tytuł dopowie resztę. Ale lepiej dodać trochę ekspresji. On sam, hm… najlepiej ze sztyletem w ręku, niby to godzący w siebie… „Miłość czy honor?” Świetny tytuł, trzeba zapisać. Nowy krzyk rozdarł ciszę. Bogowie! Żeby ktoś widział, jak on pięknie cierpi. Miłość czy honor? Oczywiście honor. Przez tysiąclecia będzie się mówić: „poświęcił wszystko dla Królestwa jak Archentar”. Przecież cierpiał autentycznie. O mało nie rozpłakał się, przywodząc sobie samemu na myśl własne poświęcenie. Czyż można kogoś bardziej doświadczyć?
Uczniowie przecięli więzy, podnieśli Achaję i posadzili obok ławki pod drzewem. Skuliła się naga, obejmując nogi rękami. Najpierw dyszała ciężko, potem zamarła, starając się nie ruszać byle tylko nie zwrócić niczyjej uwagi. Mistrz sam sprawdzał jej gardło, długo i uważnie. Dali jej pić soku z wyciśniętych winogron z dodatkiem oliwy i niewielkiej ilości wina. Drżała przez cały czas i, mimo nocy, było jej strasznie gorąco. W głowie kręciło się, ale usiłowała to przemóc, usiłowała być czujna i obserwować wszystko z boku. Serce waliło jak młotem, bo… nie wiedziała czy to koniec!