– Prawda – potwierdził karzeł. – No… I wyglądasz choć trochę jak „człowiek”.
– No chodźmy – Hekke schował kawałek ostrza. – Strażnicy pewnie już wyleźli z baraków.
– No! – karzeł wygramolił się pierwszy z ziemianki.
Achaja poszła w jego ślady, ciągle poruszała się z trudem, nie mogąc przyzwyczaić się do kajdan. Na zewnątrz usiłowała się zasłonić rękami – była przecież praktycznie naga, na domiar złego wysmarowana tym białym świństwem, z praktycznie ogoloną głową – ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Ludzie, którzy przedtem leżeli pokotem, unosili się właśnie powoli, popędzani przez nielicznych nadzorców. Jej towarzysze, niewolnicy, z którymi przyszła tutaj przedstawiali jeszcze bardziej opłakany widok. Wlekli się pokrwawieni, płaczący, właśnie skuci i to tak, że prawie nie mogli iść, budząc śmiech u kilku towarzyszących im strażników. Achaja po raz pierwszy od czasu, jak stała się niewolnicą, poczuła coś na kształt wyższości. Wiedziała, że większość z nich już jest skazana, że większość poddała się bez oporu. „Myśl dziewczyno” – powiedział w jej głowie Haran. „Miałeś rację” – odrzekła również w myślach. Nie było jej przez to raźniej, dalej czuła się kompletnie zagubiona, rzucona w wiry rzeki, której nie znała, i która niosła ją, Bogowie jedni wiedzieli gdzie, ale… Właśnie, wiedziała, że być może po raz pierwszy w życiu samodzielnie zrobiła swój pierwszy krok. Może zły, może upokarzający, ale taki, który przedłużył jej możliwość wyboru. Gdyby znalazła się wśród tych, którzy się poddali, nie miałaby tej możliwości.
Nieliczni nadzorcy rozdawali oskardy, grube drągi i prymitywne narzędzia z kamienia. Niewolnicy, w kompletnym milczeniu kierowali się w stronę skał, które okazały się źródłem budulca tworzącym nawierzchnię nowej drogi. Achaja miała wrażenie, że nie doniesie swoich narzędzi na miejsce pracy. Była głodna, spragniona, zmęczona do granic możliwości, oszołomiona zdarzeniami, które rozgrywały się wokół – ledwie szła, usiłując się nie przewrócić. Najgorsze było jednak przed nią. Zaczęli kuć skałę, jak wszyscy wokół. Tego… tego się nie dało zrobić. Achaja wytężała wszystkie siły, waliła w kamień, czując, że pot zalewa jej oczy, a tu nie pojawiała się nawet najmniejsza rysa. Po chwili nie mogła już zaczerpnąć głębszego oddechu. Potem zaczęło ją wszystko boleć. Tak, „wszystko” jest tu właściwym określeniem. Miała wrażenie, że w wojsku wykonywała już ciężkie prace, że jest choć trochę zahartowana. Nie. Tam była najedzona, przynajmniej trochę wyspana, miała wolną głowę (choć wtedy wydawało się jej inaczej). Teraz każde uderzenie oskardem wymagało użycia absolutnie wszystkich sił – tych sił, które zdawałoby się dawno ją opuściły. Jeszcze jeden cios i jeszcze… Nie, więcej nie można, nie uniesie już rąk, nie zdoła nawet podnieść głowy. Dlaczego nie widać żadnego efektu? Hekke przysunął się trochę.
– Odpocznij chwilę – szepnął. Uderzył dwa razy w kamień, z którym dziewczyna toczyła walkę i wyraźnie go wyszczerbił. – Najważniejsze są pierwsze dni. Jak dasz wyssać z siebie wszystkie siły, to po tobie.
Achaja dyszała jak po ciężkim biegu, kręciło jej się w głowie. Krótki nie dał jej jednak usiąść.
– Udawaj, że coś robisz – syknął. – Nadzorca patrzy.
Samo podniesienie oskarda, choćby tylko po to, żeby symulować uderzenia, wydawało się rzeczą ponad siły. Krew pulsowała jej w skroniach, oczy zachodziły mgłą, chwiała się na nogach.
– No już, odpoczęłaś? – ciche syknięcie. – To do roboty.
Jak?… Jak to odpoczęła? Nie zdążyła nawet wziąć głębszego oddechu. Z najwyższym trudem uniosła oskard i walnęła nim w kamień. Ostrze ześlizgnęło się, nie czyniąc choćby rysy. Gdzieś nad jej głową świsnął bat, drgnęła odruchowo, rozległ się okrzyk. To nie ona. Uderzono kogoś obok. Uniosła oskard raz jeszcze. Nowy świst, zerknęła, usiłując nie odwracać głowy. Nadzorca stał nad kimś z obojętną miną.
– No co? Wstaniesz? – nowe uderzenie. Krew niewolnika spływała po plecach. – Wstaniesz?
Jeszcze jeden świst. Leżący człowiek zdobył się na nadludzki wysiłek. Podniósł obie ręce, usiłując się oprzeć i… Nowy świst.
– Nie gap się! – syknął Krótki. – Pracuj, bo do ciebie przyjdzie!
Uniosła oskard. Nie bardzo mogła utrzymać go w dłoniach. Świst. Zacisnęła zęby, usiłując nie patrzeć w bok. Tego się nie da zrobić! Tego się nie da zrobić!!! Chciało jej się wymiotować, przed oczami latały jakieś czarne płatki. Hekke uderzył z boku, rozłupując jej kamień.
– Teraz do kosza – wskazał jej ludzi wygładzających poszczególne bloki. – Zanieś tam.
Nie mogła się schylić, właściwie opadła na kolana. Nieporadnie zaczęła zagarniać odłamki do dużego kosza.
– Szybciej, psiamać – warknął Krótki. – Ale już!
Zdobyła się na ostatni, desperacki wysiłek. Zagarnęła cały urobek i wstała, chwytając za gruby sznur przywiązany do kosza. W ostatniej chwili. Nadzorca, który już szedł do niej z uniesionym batem zmienił kierunek i walnął kogoś, kto się przewrócił.
– Nooooo… O włos – szepnął Hekke. – Jak cię zdzieli w ciągu pierwszych kilkunastu dni, to już nie odzyskasz sił.
– No… – Krótki potwierdził ruchem głowy. Mimo tego, że był karłem pracował na równi z innymi. Nie widać było po nim śladów większego zmęczenia. – Z tych, co dzisiaj przyszli z tobą, nocy nie dożyje ze trzech, czterech. Dwudziestu dni – połowa.
Achaja chwyciła sznur, chcąc ciągnąć kosz po ziemi.
– No co ty?!!! – podskoczyli obaj na raz. – Ładuj na plecy!
Hekke pokiwał głową, rozglądając się jednocześnie wokół. Nadzorca był dość daleko i nie patrzył na nich. Pomógł więc dziewczynie zarzucić kosz na ramiona, o mało jej nie przewracając.
– Jak zniszczysz – po tobie.
Ruszyła, czując, jak świat wiruje wokół niej. Krok w bok i złamie nogę w jakimś wykrocie, ruszy zbyt szybko i przewróci się przez te kajdany. Coś piekło, bolało, łamało… Coś ciemnego zakrywało jej oczy. Żeby tylko widzieć, żeby tylko widzieć… usiłowała zamrugać oczami, ale przy pierwszym mrugnięciu o mało jej nie zamroczyło. Zatoczyła się i prawie padając, wysypała zawartość kosza, na szczęście, w miejscu jego przeznaczenia.
Nie wiedziała, jak wróciła na swoje stanowisko. Nie wiedziała, jak długo już pracuje – dzień zdawał się nie mieć końca. Krótkie chwile odpoczynku, które dawali jej „opiekunowie” sprawiały, że ocierała się o sen na jawie, a właściwie utratę świadomości. Nie bardzo wiedziała już, czy podnosi swój oskard, czy tylko go się trzyma. Hekke pomagał jej rozbijać kamienie, we dwóch z Krótkim nosili za nią urobek. Nadzorca, który przechodził obok, zdążył pobić (zabić?) dwóch ludzi z nowego transportu i kogoś ze „starych”. Ktoś rozwalił kosz do dźwigania kamieni i za włosy został pociągnięty do „gorszej pracy”. Czy mogła być gorsza? Pewnie tak, skoro aż kilka osób szepnęło wokół „Nooo… już po nim”.
– Masz szczęście – szepnął Krótki, szturchając niezbyt przytomną Achaję. – Zaraz koniec dnia.
Otrząsnęła się na chwilę. Zmierzch? Słońce już zachodziło? Jak mogła to przeoczyć? Rozległ się przenikliwy gwizd i ludzie zaczęli zbierać narzędzia.
– Ach… – Hekke rześki jakby dopiero zaczynał pracę (a przynajmniej tak się dziewczynie wydawało) zapakował wszystko do kosza na kamienie. – To się nam udało. Tylko pół dnia pracy.
– Taaaaa… Szkoda, że nie co dzień przychodzi nowy transport.
Ruszyli w stronę baraków za wzgórzem.
– Jutro przepracujemy cały. Od świtu do zachodu. Nic się nie bój.
– Nie strasz dziewczyny. Ledwie żyje.
Achaja nie mogła się przestraszyć. Niewiele do niej docierało. Widziała właściwie pojedyncze obrazy. Coś szumiało jej w głowie, oczy prawie nie nadawały się do niczego. Ktoś, chyba karzeł, wetknął jej do ręki kubek z czymś, co śmierdziało. Wypiła wszystko, czując jak płyn szarpie wnętrzności, na dnie była jakaś substancja, Hekke kazał jej jeść, a ponieważ nie mogła, sam wkładał jej do ust i przytrzymywał, żeby nie wypluła.
– Widzisz mała – słyszała jak przez mgłę. – Żeby zaoszczędzić czas rozdzielania, masz picie i jedzenie w jednym naczyniu.
– A próbowałaś już tego wina niewolników? Śladowe ilości wina, ocet, trochę wody, zioła i końskie szczyny.