– Eeeee, końskich szczyn chyba nie dodają? – Krótki wzruszył ramionami. – Raz widziałem jak nadzorca lał do gara, ale cokolwiek by o nim nie mówić, koniem nie jest.
Achaja ocknęła się na dobre dopiero w ziemiance. Chciało jej się spać, ale docierało do niej coś więcej niż poszczególne obrazy. Tylko głowa pochylała się coraz bardziej. Kiedy jednak nieludzkie zmęczenie sprawiało, że odpływała, karzeł potrząsał ją za ramię.
– Jeszcze jedna operacja, złotko – wyjaśnił. – Wiesz, tego, co dają do jedzenia, nie starczy na zachowanie sił.
– Mhm – Hekke potarł brodę. – Musimy się dokarmiać sami.
– A wiesz, każdy człowiek wzdraga się przed jedzeniem świństw, zresztą, Bogowie jedni wiedzą dlaczego. Wydaje mi się, że to z powodu zapachu. Wiesz jak taki robak śmierdzi w ustach?
Achaja niezbyt przytomnie popatrzyła na trzymaną przez niego wijącą się larwę. Po co on to mówi?
– Ale wiesz… Wymyśliłem takie coś, co pozbawia człowieka zdolności rozróżniania zapachów. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
– Nic nie rozumie – mruknął Hekke. – Maślane oczy.
– Rozumie. Zmęczona, zahukana i tyle – Krótki przechylił jej głowę do tyłu. – Trochę zaboli – wsunął do każdej dziurki jej nosa palec namaszczony jakąś śmierdzącą maścią.
Obaj patrzyli na nią uważnie, potem obaj jak na komendę wstali i wyszli z ziemianki. Hekke zajrzał raz czy drugi, nawet on jednak wolał trzymać się w bezpiecznej odległości.
– Czemu tak uciekacie? – spytała Achaja. Strasznie chciało jej się spać.
– Zaraz zobaczysz.
– Co? Ja przecież… – poczuła coś dziwnego. Maść wyraźnie rozpuszczała się w nosie. Najpierw lekkie swędzenie, a potem… Ból tak straszny, że czuła jak coś świdruje jej głowę od środka. Wrzeszcząc rzuciła się, żeby zabić swoich oprawców, żeby zabić kogokolwiek w zasięgu ręki. Na szczęście zaplątała się we własne kajdany i runęła jak długa na klepisko ziemianki.
– Już? – Hekke znowu ostrożnie zajrzał do środka.
– Taaaa… – głowa karła pojawiła się tuż obok. – Już nic nie czuje.
– To zejdź do niej.
– Sam zejdź.
Obaj popatrzyli na leżącą dziewczynę.
– Już – karzeł pierwszy wsunął się do ziemianki i dotknął ramienia Achai. – Czujesz coś?
Podniosła głowę. Rzeczywiście nie czuła już bólu. Prawdę powiedziawszy, nie czuła również własnego nosa. Dotknęła go ręką, był na swoim miejscu, ale nie czuła nawet dotyku. W każdym razie maść i ból, jaki spowodowała sprawiły, że przynajmniej na chwilę otrzeźwiała.
– No i widzisz – mruknął Hekke. – Nie było to takie straszne.
Krótki pomógł jej się podnieść. Wyciągnął rękę, w której ciągle wił się ohydny robal.
– No, zjedz to!
Odchyliła się ze wstrętem.
– Coście mi zrobili?
– Pozbawiliśmy cię węchu. Bo to od zapachów te wszystkie obrzydzenia. No, jedz, jedz.
– Kiedy ja… Nie chcę!
– Chcesz, chcesz. Jesteś głodna, a na tym, co ci tu dadzą nie przeżyjesz. Jedz!
– Nie! Nie, ja…
– Hekke, pomóż – Krótki skinął na przyjaciela.
Ten chwycił Achaję za ramiona, unieruchomił i zadarł jej głowę. Karzeł przemocą otworzył jej usta, wpychając swoje zadziwiająco mocne palce, przez policzki między szczęki dzięki czemu nie mogła go ugryźć. Wepchnął jej ogromnego robaka do ust i zakrył dłonią wargi. To coś, ta szkarada ruszała się w ustach dziewczyny – myślała, że zwymiotuje wprost w krępującą jej oddech rękę.
– Gryź, bo ci wlezie do gardła!
Szarpnęła się, bezskutecznie jęcząc. Chciała powiedzieć, że nie może, że wcale nie jest głodna (co nie było prawdą), że…
– Gryź! Jak wejdzie do płuc – po tobie!
Robak rzeczywiście zaczął pełznąć w głąb, po języku. Szarpnęła się znowu, a potem w histerii, czując coraz większy strach, rozgryzła to paskudztwo, czując, jak coś rozlewa się w jej ustach. Wnętrzności targnęły nią w nowym odruchu wymiotnym, chciała się wyrwać, żeby klęknąć gdzieś w kącie i wyrzucić to z siebie, ale trzymali ją mocno.
– Żuj!
Pozbyć się tego! Pozbyć się tego!!! Jedyna myśl mąciła się jednak, bo brakowało jej powietrza. Uduszą ją!
– No żuj, psiamać!
Udusi się! Jęknęła znowu, mroczki przed oczami były coraz większe. Ugryzła to ohydztwo w ustach raz, potem drugi… Zaczęła żuć, płacząc i usiłując się wyswobodzić.
– A teraz przełknij!
Przecież zaraz się udusi! Jak można przełknąć cokolwiek, będąc pozbawionym powietrza?!! Bogowie!!! Przełknęła… Dłoń zniknęła z jej ust i nosa, Hekke puścił ręce. Myślała, że teraz, wolna, po odzyskaniu oddechu zaraz zwymiotuje. Ale nie. Robak był… Tak właściwie był bez smaku. Przejmujące obrzydzenie walczyło w niej z jakimś przekornym, zwierzęcym uczuciem nasycenia. Robak był pierwszą, naprawdę tłustą rzeczą, jaką zjadła przez ostatnie dni. Wstydziła się tego. Chciała włożyć sobie palce do ust, żeby zobaczyć, jakiego koloru jest maź na jej języku, ale Hekke chwycił ją za rękę.
– Po co ci to? – mruknął. – Zapachu nie czujesz, smaku prawie też nie. Łyknij ślinę kilka razy i spokój.
Ukryła twarz w dłoniach.
– No już, już… – powiedział Krótki. – Za dziesięć dni sama będziesz prosić, żeby ci dać.
Hekke uśmiechnął się nagle.
– A skoro już mowa o dawaniu… – oblizał wargi. – Czy nie czas na chwilę zabawy?
Achaja zrozumiała dopiero po dłuższej chwili. Chciała wstać i wyjść, ale nie była zdolna do zrobienia żadnego ruchu. Mężczyźni przekomarzali się, ożywieni nagle, czy ten drugi ma wyjść, czy zostać i patrzeć, a potem… A potem… To był pierwszy raz w jej życiu. Pierwszy i od razu drugi. Ale były i dobre strony. Po torturach Mistrza Anai te części ciała, które mężczyźni najbardziej sobie upodobali, u niej były właściwie pozbawione czucia. To, że miała skute nogi właściwie uniemożliwiało „pozycję klasyczną”, musiała klęknąć i za przeproszeniem wypiąć się, co może było i zwierzęce, ale za to pozwalało jej przynajmniej nie patrzeć im w twarze. A po trzecie obydwaj byli kiedyś na dworze, znali pewne zasady i ich zachowanie pozwoliło jej zachować resztki szacunku do samej siebie. Z całą pewnością była to rzecz znacznie mniej nieprzyjemna niż zjedzenie robaka.
Hekke poklepał ją potem po ramieniu, zdając się nie widzieć, że senność walczy w niej z kompletnym zagubieniem.
– Nie bój się nic, mała. Z nami będziesz żyć!
– Pewnie! – zawtórował mu karzeł. – Już my cię nauczymy, co i jak.
– No! Nie wierzyłem ci, ale ona… naprawdę jest mądrzejsza niż nasza poprzednia dziewczyna.
– Mieliście poprzednią? – Achaja czuła, że myśli mieszają jej się w głowie. – Co się z nią stało?
– Aaaaaa… Pewnego dnia uznała, że ma dość. Że ucieknie, psia jej mać. I uciekła.
– I co?
– A jest tu w pobliżu. Chcesz ją zobaczyć?
Achaja podniosła głowę zaskoczona.
– Chcesz? To chodź – Hekke pomógł jej się podnieść i wyjść z ziemianki. – Tu, niedaleko – poprowadził ją na szczyt łagodnego wzgórza. – Widzisz? O tam – ręką wskazał kierunek.
O kilkanaście kroków dalej, w cieniu wielkiego nawisu skalnego widniał słup z nabitą nań dziewczyną. Achaja przymknęła oczy, żeby nie widzieć jej twarzy, nie widzieć wiszących z tyłu wnętrzności, nie widzieć… Otrząsnęła się za wszelką cenę, nie chcąc pokazać, jakie wrażenie wywarło to na niej.
– Aaaaaa… I tak wiedziałam, że jest martwa jak tylko powiedziałeś – postanowiła grać kogoś naprawdę twardego.
– Martwa? – zdziwił się Hekke. – Będzie dopiero dwa dni, jak ją nawlekli. Pewnie jeszcze żyje bidna.
Achaja poczuła, że oczy uciekają jej gdzieś w głąb czaszki. Z całą pewnością nie czuła już rąk, które ją podtrzymują przed upadkiem. Tak skończył się pierwszy dzień spędzony wśród budujących cesarską drogę niewolników.
ROZDZIAŁ 18
Cały dzień zajęła pielęgnacja młodego księcia tak, by przestał nareszcie przypominać barbarzyńcę. Zaan mógł go zobaczyć dopiero wieczorem. Stał właśnie przed prowadzącymi do jego komnat rzeźbionymi drzwiami, kiedy te uchyliły się, przepuszczając starszego już dworzanina.
– Książę prosi – cichemu głosowi towarzyszyło westchnięcie.