– Jak nastrój? – odważył się spytać Zaan.
– O Bogowie – dworzanin wzniósł ręce i szybko ruszył wzdłuż korytarza. – Jeśli tylko możesz, lepiej tam nie wchodź.
Zaan przełknął ślinę. Zaciekawiony otworzył drzwi szerzej i przekroczył próg.
Zmieniony nie do poznania Sirius stał przed lustrem i klął w żywy kamień. Na widok swojego „giermka” złość w jego oczach zamieniła się we wściekłość.
– O żesz twoja mać! No i coś narobił?!
Zaan zagryzł wargi. Widok był rzeczywiście niesamowity.
– No i czego nic nie gadasz? Ogłuchłeś?
– Ciiiii…
– Co „ciiii”, co „ciiii”? No psiamać dziewczynę ze mnie zrobili, psy!
– No nie przesadzaj.
Sirius rozjuszony rzucił się w jego stronę. – Żeby cię zaraza dopadła!!! A co to jest? – wskazał sięgającą do połowy ud spódniczkę, którą miał na sobie – Normalnie w kieckę mnie ubrali!
– No tu… południe. Sam widziałeś na ulicach, tu się ubierają inaczej.
Gdyby Sirius był psem, piana już dawno musiałaby pojawić się na jego ustach.
– Jak kto chce latać z gołym tyłkiem, niech lata. Ale nie może być, że mnie na dziewkę przerobili.
Zaan skrzywił się, usiłując powstrzymać uśmiech.
– No, widziałeś jak oni chodzą. To… eee… chitony i hlamidy… to ze starożytności się wzięło, te stroje. Oni tu spodni nie noszą.
– Co ty mi nie powiesz? Spodni nie noszą? Aaaaaaach! – ryknął nagle Sirius. – Ale mnie w spódnicę przebrali! A to? – wskazał na wystające spod bogato haftowanej spódniczki, lśniącobiałe koronki. – Normalnie baba! A to? – szarpnął na sobie wzorzysty, krótki kaftan z podbitymi ramionami. – Na północy mógłbym wyjść na róg ulicy, pod latarnię, pieniądze zarabiać.
– No nie przesadzaj.
– Ja przesadzam?! – Sirius szarpnął Zaana i pociągnął go przed wielkie lustro na ścianie. – To patrz! – przeczesał swoje pomalowane na czerwono włosy. – Jakieś warkoczyki, błyskotki, loczki, srał pies, a tooooo?!!! – chwycił najgrubszy warkocz upleciony z tyłu głowy i przesunął naprzód. – Co to jest?
– No… warkocz – powiedział cicho Zaan.
– A na końcu co, pytam?
– No… ta… – Zaan odkaszlnął, usiłując zapanować nad głosem. – No, kokarda – wypalił wreszcie.
– No i co? Nie przerobili na dziewczynę? Psia ich mać! – robił miny przed lustrem. – Włosy na czerwono, brwi na czarno, do rzęs coś przylepili, psy, mordę pudrem wysmarowali, na policzkach róż, na ustach szminka, co oni tu wszyscy, pederasty?
– Oj, no widziałeś księcia Oriona, nie? Taka tu moda. Starożytność.
– Stara rzyć, nie starożytność! – Sirius spojrzał z obrzydzeniem na własne dłonie o opiłowanych, pomalowanych na czerwono paznokciach. – Był tu jeden taki gnój, wszystkie włosy na nogach i rękach ogniem usunął.
– Wiem – uśmiechnął się Zaan. – Czytałem. To robota depilatora, zwanego też…
– Mam w dupie tego debila Tora, czy jak mu tam. Co innego czytać, co innego być żywym ogniem przypalanym!
– Oj – Zaan przeszedł na ton ugodowy. – Z tym można żyć.
– Taaaaaak?!!! – rozjuszył się Sirius jeszcze bardziej. – To patrz! – Usiadł na komódce i wyciągnął obutą w złocisty sandał stopę wprost do twarzy swojego giermka. – Co to?
– N… noga.
– Nie o to pytam!
– No… stopa?
Sirius znowu zaczął kląć. Na szczęście nie miał dużego zapasu przekleństw, więc już po dłuższej chwili mógł powiedzieć normalnie.
– Powąchaj.
– No?
– Nie czujesz? Nawet nogę pachnidłami namaścili!
Zaan wzruszył ramionami.
– Wiesz… To akurat może i dobrze – przypomniał sobie wieczór przy ognisku kiedy „szlachetny rycerz” zdjął buty, bo chciał osuszyć onuce.
– No nie – Sirius usiadł na złoconym zydlu, ale zaraz zerwał się znowu i zaczął krążyć po komnacie. – Nawet usiąść nie można normalnie, psiamać! Mus pamiętać, że nogi trzeba trzymać razem, zaraza, kolano przy kolanie. Jak baba, psia ich zasrana mać, jak baba!
Zaan wiedział, że najlepszą metodą na wybuchy Siriusa jest przeczekanie. Udając, że słucha, kiwając głową oglądał komnatę przyjęć księcia. Boczne drzwi, tak jak wejściowe bogato rozrzeźbione, prowadziły do sypialni i jakichś innych pomieszczeń. Wielkie, podzielone zawiłą stolarką okno wychodziło wprost na ciemne teraz morze – o ile mógł dostrzec tuż pod oknem umieszczono rozległy taras. Podszedł do pokrytej wzorzystą tkaniną ściany, na małej komódce ustawiono srebrny dzbanek i kubek z tego samego metalu. Powąchał zawartość dzbanka i napełnił kubek. Zdążył pociągnąć zaledwie łyk, kiedy Sirius doskoczył z tyłu.
– Co to jest?
– Wino.
Chłopak chwycił dzbanek i opróżnił go kilkoma łykami, mocząc przy tym swój wspaniały kaftan.
– Uuuuuch! Ale mało zostawili, psiekrwie! – wytarł usta rękawem. – Co oni tu? Zbiednieli nagle?
– Przecież jesteś księciem.
– No to co?
– Możesz kazać napełnić – Zaan wskazał srebrzyste naczynie.
– Ha! – Sirius porwał dzbanek i ruszył ku drzwiom. – A gdzie tu kuchnia?
– Czekaj – Zaan zajął miejsce na wzgardzonym przez chłopca zydlu. Sięgnął do zwisającego z powały sznurka i szarpnął mocno. Gdzieś w oddali rozległ się cichy, ledwie słyszalny głos dzwonka. Służący jednak pojawił się prawie natychmiast.
– Napełnić! – rozkazał Sirius, podając mu dzbanek. Nie wiadomo czemu zrobił przy tym srogą minę. Pewnie tak zachowywali się wszyscy książęta, o których słyszał w ludowych bajaniach. Zaan tylko pokręcił głową. Wielki Książę Orion wzbudzał w nim niesamowitą trwogę, a przecież nigdy nie zrobił srogiej miny.
– Oż psiamać! – Sirius uderzył się w czoło, chwilę potem jak służący zniknął za drzwiami. – Nie powiedziałem mu czym napełnić.
– Nie bój się. Szczyn ci nie wleją.
Służący nie był pierwszej młodości. Widać było, że musiał przebyć długi dystans. Skrzętnie jednak ukrywał objawy zadyszki. Wykonując skomplikowany ukłon, postawił dzbanek przed Siriusem. Chłopak uśmiechnął się triumfalnie, zezując na Zaana, czy na pewno widzi całą scenę. Potem zwrócił się znowu do zgiętego wpół sługi.
– Stań na głowie!
– Nie, nie… – Zaan spurpurowiał momentalnie, widząc jak starszy człowiek opada na czworaki. – To tylko takie żarty, eeee… Młody książę jest dziś w dobrym nastroju.
Sirius zmełł przekleństwo. Wykonał dłonią skomplikowany gest, który w jego przeświadczeniu zapewne oznaczał pozwolenie oddalenia się, ale po chwili zmienił zdanie.
– Strzel się w mordę – powiedział. – Ale z pięści, mocno!
– To taka krotochwila – Zaan z całej siły kopnął Siriusa w kostkę, widząc, że sługa zaciska dłoń w pięć i wyraźnie mierzy we własną szczękę. – Idź już, książę niczego więcej nie chce.
Po jego wyjściu Sirius sycząc masował kostkę, Zaan ciągle miał buty, a on właściwie gołe stopy. Ale ból zdawał się niczym w porównaniu z wyrazem nieprawdopodobnego szczęścia malującego się na jego twarzy.
– No co? – rozparł się w przypominającym tron krześle pod ścianą. Nawet krótka spódniczka, nie mogła w tej chwili zachwiać jego głębokim zadowoleniem z siebie. – Zawołać dwadzieścia dziewczyn? Każę im zadrzeć kiecki, wszystkim naraz, co?
– Przestań się wygłupiać.
– No to po cośmy to całe książęctwo brali? Chcesz, żebyśmy już dzisiaj dali chodu?
– Co?
– No po co to wszystko? Bierzmy łup, przełaźmy przez mur i tyle nas widzieli.
– Bogowie, jaki łup?
– Noooo… Ten dzbanek, złote drobiazgi, możemy jeszcze coś rąbnąć z korytarza.
Zaan chwycił się za głowę.
– No dobra. Mogę im kazać przynieść sakiewek, tyle ile zdołamy unieść. I chodu!
– Toś ty się zgodził na takie ryzyko, żeby teraz gwizdnąć coś księciu i uciekać przez las???
– A po co? – Sirius obraził się nagle. – Ja wiem, co ty chcesz. Chcesz, psiamać, powiedzieć im jak się nazywasz i żeby cię ukamienowali. Żeby każdy skryba za sto lat znał twoje imię.
Zaan podparł się na rękach i tylko kręcił głową. Przypomniał sobie swoją świątynię, mroźną zimę, wilgotne karty ksiąg, które przewracał, małą karczmę w zapadłej wsi, gdzie przesiadywał wieczorami. Właśnie, czego chciał? Zastanowił się przez chwilę, ale nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. Sławy? Sirius miał rację. Ale chyba nie był gotowy na śmierć… jeszcze. Bogactwa? Znowu racja po stronie Siriusa. Jeśli tak, to brać, co pod ręką i nogi za pas. Istniał cień, malutki cień szansy, że im się uda. Ale to przecież idiotyzm. Zostać tutaj? Niby tak, ale to znowu balansowanie na baaaaaardzo cienkiej linie. Po obu stronach przepaść, iść dalej nie sposób, bo lina drga coraz bardziej, a tu jeszcze tygrysy latają wokół jak muchy koło gówna. Zaan potrzebował pomocy. Ale nie przychodził mu na myśl absolutnie nikt, nikt na całym świecie, kto mógłby mu pomóc w tej sytuacji.