Выбрать главу

Drgnął, widząc biegnącego ulicą dowódcę więzienia. „Strażników już widać. Wypijcie za moją pamięć, bo…”. Opanował się i machnął ręką przez okno. Wychylił jeszcze jeden kubek wina i otarł usta.

– Panie – dowódca straży, który wbiegł do środka, z trudem opanował oddech. – Złapaliśmy go.

– Czy mistrz… – zawahał się.

– Panie, on zaczął mówić, jak tylko zobaczył mistrza i tamtego drugiego. On…

– Co powiedział?

– Że zna większego od siebie oszusta, którego jeszcze nie złapali. Nazywa się Mika i mieszka…

– Jak?! – Zaan zakrztusił się nagle, bo wydało mu się, że tamten powiedział: „Nazywa się Zaan i siedzi tutaj”.

– Nazywa się Mika – powtórzył strażnik. Patrzył trochę przestraszony na wielkiego pana. – Mieszka na górze w tawernie „Pod Złotym Osłem”.

„Świetna nazwa” – pomyślał Zaan. – „Idealna dla wszystkich oszustów”. Dokładnie odliczył połowę zawartości swojej sakiewki i wręczył dowódcy więziennej straży.

– Czy mamy go złapać? – tamten nie mógł oderwać wzroku od tego, co trzymał w dłoni.

– Odejdź.

– Dziękuję panie. Bardzo dziękuję, wielki panie – wycofywał się tyłem.

– Już, już – Zaan dopił wino i rzucił na stół srebrną monetę. Przystanął na chwilę w progu, żeby przyzwyczaić oczy na powrót do rażącego słońca, potem ruszył ulicą, starając się trzymać jej ocienionej strony. Odnaleźć „Złotego Osła” nie było trudno – wszystko razem wzięte było w porcie: więzienie, Biuro Handlowe, obaj oszuści… Zastanawiał się czy w górnym mieście, przy flankowanych kolumnami stoach, zadaszonych pasażach, na placach przed świątyniami i wielu ryneczkach, toczy się w ogóle jakieś życie. Czy tam nie ma oszustów? Ach są, są. Tyle, że większego znaczenia. Tam życie jest polityczne, a oszuści bogato utytułowani.

Wszedł do niewielkiej tawerny, równie pustej jak poprzednia. Od razu ruszył zawieszonymi na bocznej ścianie schodami do góry.

– Hej ty, pokój chcesz wynająć? – tłusty gospodarz wychynął z bocznej komory. – To do mnie najpierw. Tu na dole!

– Milcz – mruknął Zaan, ale po chwili zatrzymał się nagle. – Powiedz mu, żeby sprawdził. Dom nie jest obstawiony.

Gospodarz uśmiechnął się lekko. Skądś wiedział, że dom nie jest obstawiony. Widać to było wyraźnie. Nie czynił jednak więcej przeszkód.

Korytarz na górze był bardzo wąski i na co dzień chyba ciemny. Teraz jednak padało nań światło z otwartych drzwi, w których stał, oparty niedbale o framugę, młody człowiek. Wystarczył rzut oka na jego obojętną, pozbawioną wyrazu twarz – Zaan wiedział, że dobrze trafił. Bez słowa przepchnął się obok niego przez drzwi i wszedł do małego wnętrza. W pokoju, poza łóżkiem, nie było żadnych sprzętów. Żadnej skrzyni, żadnych rzeczy, żadnych ukrytych przejść – nic, nie było nawet kołka w ścianie, na którym można by powiesić okrycie. Z konieczności usiadł na łóżku. Mika tkwił ciągle w drzwiach. Jedyna zmiana była taka, że teraz opierał się o framugę plecami, patrząc tępo przed siebie.

Zaan obserwował go za to bardzo uważnie. Widać było, że nigdy nie pracował fizycznie. Jego dłonie pokrywała skóra, która nie zaznała dotyku siekiery, piły, młota ani wiosła. Nie zaznała również miecza, jeśli już o to chodzi. Kto to jest? – zadawał sobie pytanie. Nie zna ciężkiej pracy, nie zna wojaczki, więc kto. Musi być dobrze urodzony… To dlaczego oszustwem się para? Ktoś go wyrugował z majątku? Skrzywdził? Albo to tylko chęć bogactw… Nie. Każdy dobrze urodzony był chciwy (zresztą wszyscy pozostali ludzie też byli), ale nie do tego stopnia, by ryzykować aż tak strasznie. Więc jak? Ktoś go skrzywdził. Jego samego albo rodzinę. Wszystko jedno. Zabrali im majątek albo zubożeli sami, albo… A może starszy brat wygonił po śmierci ojca? Co za różnica? Stojący w drzwiach człowiek, tak czy tak, musiał czuć zapiekłą złość do świata, który go skrzywdził – był idealny do planów Zaana.

– No co tam – odezwał się wreszcie. – Co ciekawego po drugiej stronie framugi?

– Patrzę, czy dobrze pomalowali – mruknął Mika, nie odwracając wzroku.

– Poszukiwałem sprytnego oszusta – ciągnął Zaan. – Takiego, co nie dał się złapać.

– Kogo? – obruszył się Mika, ale jakoś tak niespecjalnie.

Zaan uniósł dłonie w odżegnującym geście.

– Mówiłem, że poszukiwałem oszusta, a znalazłem, ma się rozumieć, kryształowo uczciwego człowieka. Jasna sprawa. Niemniej, skoro już jestem, chciałem zaproponować ci pracę.

Mika wzruszył ramionami. Ani na moment nie oderwał wzroku od framugi.

– Chciałbym, żebyś pokierował Biurem Handlowym – powiedział Zaan.

– Akurat – tamten nie okazał cienia zdziwienia. – Znam się na handlu jak stara baba na robieniu mieczem.

– Tam już są tacy, co się znają na handlu. A ja mówię poważnie.

– No co ty – na twarzy Miki pojawił się ledwie zauważalny cień uśmiechu. Po raz pierwszy też spojrzał w kierunku siedzącego na jego własnym łóżku człowieka. – Delatora chcesz ze mnie zrobić?

– Nie chcę, żebyś donosił – Zaan urwał nagle i zmienił zdanie. – Albo wiesz? Nie. Chcę, żebyś mi donosił.

Skrzywienie warg.

– Tak nisko upadłem? Podsłuchiwać, co kto szepcze w kiblu?

Zaan zignorował jego uwagę.

– Chcę, żebyś donosił mi o wszystkim. Co słychać u Wielkich Książąt, co nowego w Radzie Królewskiej, co i o kim Król rano powiedział i…

– A może sam cesarz Luan? – zakpił Mika.

– A owszem: co słychać u cesarza, u księcia Linnoy, u tyrana Symm, a nawet czy ktoś nie pierdnął przypadkiem w zapadłej gospodzie za Wielkim Lasem.

Mika już chciał się roześmiać na głos, ale nagle wyraz jego twarzy zaczął się powoli zmieniać. Zaczął wyobrażać sobie te wszystkie faktorie Biura Handlowego, placówki w każdym mieście Królestwa Troy, w każdym mieście na świecie, tych ludzi łażących za każdym kupcem, niosących informacje o wszystkim, co się dzieje i, co najważniejsze, mających na to oficjalne pozwolenie. Powoli i u niego zaczęło świtać pojęcie o prawdziwym celu twórcy Biura. O jego nieprawdopodobnym zamyśle. Głośno przełknął ślinę.

– Eeeee… – żachnął się. – Ty wiesz, ile to będzie kosztowało?

– Na biednego nie trafiło – Zaan podrzucił w dłoni pierścień Siriusa, ale tak, żeby tamten nie rozpoznał godła.

– Aaaaach – parsknął Mika. – Opowiadasz… – mełł w ustach jakieś słowa albo przekleństwa. Ale po chwili zapytał znowu: – A niby co ja z tego będę miał?

– Ano, jak to mówią – Zaan wykonał ręką nieokreślony gest. – Załóżmy taką sytuację. Mówię oczywiście czysto teoretycznie, bo nie wyglądasz na człowieka, który da sobie w kaszę dmuchać. Ale, możemy założyć taką sytuację: Na przykład ktoś, jakiś wielki pan, zrobił ci kiedyś coś złego… Może nie tobie, może twojej rodzinie, a może to się w ogóle nie zdarzyło. Mówię tylko hipotetycznie. Ale załóżmy. A ty zamiast gryźć palce, idziesz do niego. On cię poznaje, mówi: „Ty psie, jeszcze ci mało? Wychłostać każę”, a ty: „Pocałuj mnie w dupę”, wtedy on: „Cooooo?!! Ja cię, psie, pyłku, marna istoto…”, a ty, na przykład: „brać go! mordą w gnój i prać!”… – Zaan wydął wargi. – Nooo… to oczywiście tylko taka hipotetyczna sytuacja. Proszę, nie bierz sobie do serca.

Mika potrząsał głową. Milczał długo, roztrząsając coś w swojej głowie. O dziwo wyraz jego twarzy nie zmieniał się ani na jotę. Zaan był już skłonny myśleć, że źle go ocenił.

– A ci wszyscy… – powiedział wreszcie. – Ci co, hipotetycznie mówiąc oczywiście, będą, no jakby to powiedzieć…

– Śledzeni? – podsunął Zaan.

– No. Co oni na to?

– Chyba nie będziesz się głośno chwalił na rynku?

– No ale… – Mika pokręcił głową. – Twój pan nas ochroni?

Zaan powoli pochylił się do przodu. Dłuższą chwilę studiował twarz tamtego, ale nie mógł z niej niczego wyczytać.

– Co? Boisz się? – palnął na chama.

Mika syknął jak wąż.

– Kurwa – szepnął zamykając oczy. – Kurwa!!! – walnął pięścią w drzwi, aż zachybotały się trzeszcząc. Ale nie wypadły z zawiasów. Nie był ani w połowie tak silnym człowiekiem jak choćby Sirius.

Zaan jakby widział samego siebie. Naraz jakby zobaczył całą swoją drogę z Północy do Królestwa Troy. Teraz już wiedział, jakich słów ma użyć. Wstał powoli, prostując kości.