Выбрать главу

– Jesteś szczęśliwym człowiekiem – mruknął, przekraczając próg. – Masz wybór – uśmiechnął się słodko i ruszył wzdłuż korytarza, nie oglądając się za siebie. – Albo ta karczma, nerwy, bezsilne zaciskanie zębów i pięści, albo… – doszedł już do schodów. – Albo… może mistrz umierania niedługo. Ale przedtem też nerwy, zaciskanie zębów i pięści. Nie inaczej. Z tym tylko, że jak już zaciśniesz to… z tysiąca ludzi wióry lecieć będą.

Śmiejąc się cicho, schodził ignorując pytanie tamtego, kiedy się znowu zobaczą.

* * *

Zaan siedział w sypialni Siriusa, drapiąc się w plecy. Odkąd pamiętał, zawsze plecy swędziały go jak tylko zdarzyło mu się myśleć o pieniądzach. Wychowany na świątynnych księgach wiedział dużo o wszelkiego rodzaju sprawach finansowych. Ale… O ile jego wiedza na temat stosunków w królestwie Troy, polityki, zwyczajów ludzkich wystarczała (przynajmniej na razie) do skutecznych działań w tych wszystkich dziedzinach, o tyle wiedza o obrocie gotówką okazała się zupełnie niepraktyczna. Tymczasem Mika reorganizował Biuro Handlowe, kupował ludzi na dworach, u kupców, w straży i w wojsku… Kupował ludzi w królestwie Troy i w Luan, i w krajach, których nazw sam nigdy nie słyszał. Mika potrzebował pieniędzy. Mika rozpaczliwie i natychmiast potrzebował całej góry pieniędzy!!! Bogowie…

Zaan robił, co mógł. Skromne środki Biura nie wystarczały właściwie na nic, poza utrzymaniem samych faktorii (dobre choć to). Sirius nie mógł zrobić niczego – oczywiście miał jakieś pieniądze, ale nigdy w ręku. Wystarczyło, by mruknął, że czegoś chce, a natychmiast dostarczano tę rzecz, nierzadko w kilku egzemplarzach do wyboru. Ale gotówka? Po co księciu gotówka, wszak wystarczy, że każe swym sługom. Ale słudzy nie utrzymają Biura.

Zaan zrobił wszystko, co w jego mocy. Za wyłudzane środki Wielkiego Księcia założył piekarnię, która wytwarzała ciasteczka rozprowadzane w amfiteatrze podczas przedstawień – zdobył nawet wyłączność (ot, co znaczy sługa Wielkiej Osoby). Kazał wyciskać cytryny do wody i sprzedawać wraz z winem za brązowego od kubka przechodniom, w upalne dni. Kupił kilkudziesięciu szewców i psim swędem, powołując się na kogo tylko mógł, załatwił dostawy sandałów dla armii. Kupił kamieniołomy i załatwił dostawy budulca dla robót publicznych przy drogach. Kupił tartak, który spłonął następnego dnia i na tym trochę wpadł… Mimo to zarabiał tyle, że w swoich świątynnych czasach nie mógł przypuszczać, że jakikolwiek człowiek na świecie może mieć tyle pieniędzy. Ale dla Biura to wciąż było mało. To było jak ziarenko piasku w ogromnym dole, który miał być wypełniony po brzegi.

– No co tak dumasz? – zdenerwował się Sirius, sączący wino z rozanielonym wyrazem twarzy. – Źle ci, czy jak?

– A źle.

– No to zabierajmy całą tę twoją gotowiznę i w nogi.

– Ta. Łapią nas drugiego dnia i…

Sirius westchnął ciężko i machnął ręką.

– No to zostajemy i bawimy się dalej.

Zaan zerwał się na równe nogi.

– Ty naprawdę myślisz, że oni wszyscy rozum postradali?!

– Jacy wszyscy?

– Ci wokół. Książę i reszta. Myślisz, że oni rozum dali za psi postaw?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Mamy coraz mniej czasu – Zaan usiłował mówić cicho, żeby nie usłyszał żaden ze sług. Po tym, czego dowiedział się od Miki o łatwości werbunku wśród służących, coraz częściej łapał się na tym, że mówi szeptem. – Zaraz nas odkryją!

– No to chodu.

Zaan załamał ręce i opadł z powrotem na zydel. Dłuższą chwilę mełł przekleństwa, potem splunął na wzorzysty kobierzec i również machnął ręką.

– Aaaaaaaa… powiedz jak było na Radzie.

– Przecież przed chwilą mówiłem – zdziwił się chłopak.

– Powiedz jeszcze raz.

– O żesz ty. No to, ten no, niby mój ojciec…

– Nie mów nigdy „niby”! Nawet jak jesteśmy sami!!!

Sirius pociągnął kolejny łyk wina i długo gulgotał nim w gardle. Widząc jednak, że nie rozbawi towarzysza, powrócił do opowieści.

– No, przedstawił mnie Radzie Króleskiej…

– „KRÓLEWSKIEJ”! „KRÓLEWSKIEJ”! W środku tego słowa jest litera „W”!!! I musi być ją słychać!

– Oj, no nie poprawiaj mnie cały czas.

Zaan zakrył twarz dłońmi.

– No i – kontynuował chłopak. – Wszystko było fajnie, bardzo się wszyscy cieszyli.

Zaan zgiął się tak, że głowa dotknęła kolan i zakrył się już całym ramieniem.

– No co? Nawet powiedzieli, że niezadługo mam być przedstawiony na dworze. No co?! Mój niby… tfu! Mój ojciec powiedział tam przecież, że póki co, przeprasza, za mój język i manewry…

– Maniery.

– A co za różnica czy manierki, czy inne bukłaki? Bo niby przebywałem wśród barbarzyńców i warunków.

– Pewnie: „w barbarzyńskich warunkach”.

– No. Czy coś tam… A ja na to, żeby mi dali jakiś korpus albo armię, to podbiję Luan i wtedy zobaczą.

– O Bogowie! Nie powiedziałeś tego? Prawda?

– A co? I jeszcze, że jak chwycę tego głównego z Rady za jaja to suche zostaną – roześmiał się Sirius. – Tyle lat przy wiosłach… Ma się rękę, nie?

– Żartujesz? Prawda?

– No. Z tymi jajami to trochę tak.

– A o pieniądzach? O pieniądzach nic nie mówili?

– Że niby mamy im w łapę dać? – Sirius wybałuszył oczy, szczerze zdziwiony, bo nawet jemu zaproponowanie łapówki Radzie Królewskiej wydało się trochę przesadne. – Nie.

– W jaką łapę?! – wrzasnął Zaan, ale zaraz się skonfundował. – Słuchaj, przecież poza specjalnym powitaniem uczestniczyłeś w normalnym posiedzeniu Rady. Może mówili coś o handlu, o koniunkturze, cenach.

Sirius myślał intensywnie dłuższy czas.

– Nie.

– Bogowie.

– No czekaj. Mówili… – chłopak zmarszczył brwi, usiłując sobie przypomnieć. – Mówili, że handel… że handel… no! Że handel tego…

– Co?

– Aj, no nie pamiętam. W każdym razie podwyższą podatki.

– Bogowie! Na co?

– Na ziarno. Jest dwadzieścia siedem od sta, a będzie dwadzieścia dziewięć od sta.

Zaan myślał intensywnie. Podwyższenie podatków na zboża. Co to oznacza? Koniunkturę? Jest za dużo, więc zdławimy wymianę. Czy upadek? Jest mało, zacznie się import, więc zaróbmy na tym. A może chodzi o cła?

– Słuchaj – powiedział po chwili. – Troy importuje, czy eksportuje ziarno?

– Psiamać. Co?

– No, sprzedajemy zboże, czy kupujemy?

– Nie wiem.

Jeśli przewidują koniunkturę, to trzeba zboże kupić. Ale podatki? Jeśli będą wyższe, to trzeba sprzedać. Zaan nie miał żadnych spichrzów, ale przecież mógł sprzedać samą informację. Tylko komu? Bogowie! Nie miał pojęcia o handlu. Zaraz, po co sprzedawać – przyszła mu inna myśl. Może przywiązać kogoś do siebie na stałe? Jakiegoś kupca? Nie znał żadnych kupców. A poza tym jakiś przypadkowy handlarz mógł się okazać człowiekiem niezbyt sprytnym. Więc kogo? Aaaaaaach! Nagle doznał olśnienia. Jak strzał z łuku w sam środek tarczy. Lichwiarz! Potrzebował lichwiarza!

– Dobra – powiedział głośno. – Wzywaj kuzynów. Idziemy.

– Jakich? Pałacowych czy ulicznych?

– Idziemy do miasta.

Syn Wielkiego Księcia nie mógł się oczywiście pojawić na ulicy sam. Ale też w żadnym wypadku nie można było chodzić z obstawą. Co to Król, któremu należy się świta, czy jak? Z drugiej strony każdy jednak przechodzień mógł nastawać na wysoko urodzoną osobę. Zwyczaje królestwa Troy regulowały tę sprawę bardzo precyzyjnie. Nie może być towarzyszących żołnierzy ani zbyt licznych sług? Nie ma sprawy. Każdy jednak może chodzić po ulicy w towarzystwie rodziny. Wynajmowało się więc ludzi sprawnych w mieczu i nadworny heraldyk robił z nich bliższą lub dalszą rodzinę, nierzadko sięgając o tysiąc lat wstecz. Panowie kuzynowie zbrojni w miecze (w końcu każdy może chodzić z mieczem, gdzie chce – to wyłącznie jego sprawa), prowadząc wesołą dyskusję (to wymóg) towarzyszyli bezcennej osobie na każdym kroku. Oczywiście nie wypadało z nimi wchodzić gdziekolwiek (na przykład do innej wysoko urodzonej osoby). Przecież to brak manier pojawiać się w cudzym domu z uzbrojonymi ciężko ludźmi. Zwyczaj regulował i to. Były dwa zestawy „rodzinne”. Jeden uliczny, przypadkowo z mieczami. Drugi „pałacowy”, który stanowili „kuzynowie” o wiele lepiej wykształceni, znający etykietę, pozbawieni mieczy. Mieli tylko sztylety i byli bardzo bezczelni. Niezmiennie od lat ośmielali się wyjmować z rąk swoich wysoko urodzonych „kuzynów” wszelkie napitki i jadło, i po chamsku próbować jako pierwsi. Cóż za upadek obyczajów…