Выбрать главу

Hekke wstał lekko i zwinnie, jakby w ogóle w tym dniu nie walczył i nie pracował od świtu do zmierzchu.

– No, przeszło ci? – spytał zupełnie innym tonem.

Skinęła głową, choć większość mięśni pulsowała bólem.

– No to uchyl się – dźgnął ją kijem prosto w splot słoneczny, tak, że runęła znowu na kolana, nie mogąc zaczerpnąć oddechu.

– No i co? Gdzie twój refleks? – Hekke patrzył na jej czerwieniącą się coraz bardziej twarz i desperackie próby nabrania powietrza. – Długo tak będziesz siedzieć?

Czuła, że się dusi, coraz bardziej kręciło jej się w głowie. Usiłowała się podnieść i o mało nie zwymiotowała, powstrzymując się ostatkiem sił, bowiem wiedziała, że jeśli ulegnie słabości żołądka, już nie odzyska oddechu.

Hekke patrzył na nią lekko znudzony.

– Dlaczego nie byłaś przygotowana na ten cios? – spytał.

– B… – udało jej się trochę wyprostować… trochę… troszeczkę powietrza dotarło do jej płuc. – Bo…

– Przecież cię ostrzegłem.

– Ż… Ż…

– Co?

– Żeby…

– Mogłabyś powiedzieć to całym zdaniem?

– Żeby cię jasna zaraza wzięła! – dziewczynę znowu zemdliło po wypowiedzeniu tak długiej kwestii prawie na bezdechu. Coś ciepłego rozlewało się w jej wnętrzu. Wzięła mały oddech, potem drugi, chwiejąc się stanęła na nogach pewna, że teraz się nie podda.

– Czemu jesteś taka sina? – spytał Hekke.

Oparła dłonie na kolanach. Byleby tylko wytrwać na stojąco.

– Żeby cię… – ślina pociekła jej po brodzie i dużymi, nierównymi kroplami opadła na ziemię. Odzyskała oddech! Przetarła twarz, ciągle chwiejąc się na nogach. Nowa fala mdłości, ale już nie tak dokuczliwa. – Żeby cię trafił…

Hekke uderzył znienacka, ale tym razem była przygotowana. Pokonując szarpiący trzewia ból, wbrew sobie, wbrew wszystkiemu, co w niej krzyczało, że jeszcze chwilę, jeszcze dwa, trzy spokojne oddechy skoczyła w tył, padając na plecy. Przewrót przez głowę i znowu stała ze zdziwieniem konstatując, że widzi podwójnie. Zamknęła oczy, robiąc zastawę kijami, zwód, krok w bok… Palące uderzenie kija na barku, zwód, zastawa, paraliżujący ból od uderzenia w goleń – miała już tylko jedną nogę. Zwód, zastawa. Nie! Skok do przodu, skurcz w lewym udzie, cios, skurcz w lewej łydce – obie nogi wyłączone – padając cios i… Nareszcie trafienie!!! Prosto w bok, w wątrobę! Co za rozkosz obserwować grymas bólu na twarzy Hekkego! Bogowie!!! To jej najszczęśliwszy dzień w życiu! Płakała z bólu, nie była zdolna się podnieść, kaszlała potwornie, ale on… szermierz natchniony, krzywiąc się masował swój bok… Bogowie!

– No… nieźle – wysapał po chwili. Usiłował tego nie pokazywać, ale prawy bok musiał go szarpać przynajmniej w połowie tak mocno, jak jej własne ciało. – Nieźle.

Zagryzając zęby, naciągnęła lewą stopę, likwidując skurcz w łydce. Podniosła porzuconą przez Hekkego drzazgę i wbiła ją sobie w lewe udo. Skurcz ustępował powoli. Łykała własne łzy. Prawa goleń pulsowała bólem, wiedziała, że dłuższy czas będzie mogła tylko siedzieć. Uśmiechnęła się pełna szczęścia.

– No… tośmy się załatwili.

– My? – przyłożył jej kij do szyi. – Teraz mógłbym ci uciąć głowę!

– Z przekłutą wątrobą długo byś nie pożył.

– A co mi tam. Nie o to chodzi! Patrzyłbym na twoją śmierć. A to wystarczy.

Rozkaszlała się znowu.

– Taaaa? – zdołała powiedzieć dopiero po dłuższej chwili. – Sam mówiłeś „zabij” i nie patrz na nic.

– Kretynka.

– Osioł.

Nagle jęknęli z bólu, oboje jednocześnie. I zaczęli się śmiać. Jednak Hekke opanował się szybciej.

– Właśnie nadszedł najlepszy moment na naukę – powiedział. – Pokażesz mi, czy potrafisz pokonać ból.

– O żesz ty – Achaja wolałaby nawet nie myśleć o tym, że ma się poruszyć.

– No dalej. Wstawaj.

– Żeby cię krew jasna zalała!

– No wstawaj.

– Żeby cię… Dobra, psiamać! Wstanę jak podniesiesz prawą rękę. Wysoko za głowę.

Hekke uśmiechnął się lekko. Mimo rwącej wątroby, podniósł prawą rękę i wywinął kijem. Na jego twarzy nie zagościł ani na chwilę grymas bólu. Dziewczyna zaklęła w duchu. Dopiero teraz zrozumiała, że dała się zrobić jak dziecko. Zagryzła zęby, usiłując podeprzeć się na ręce. Wszystkie mięśnie, które przedtem chwyciły skurcze, odezwały się zdwojonym bólem, miejsca, w które uderzył kij przeciwnika, pulsowały rozrywając czaszkę… Nie pokaże mu swojej słabości. Nagłym zrywem podniosła się na nogi, poczuła, że coś dziwnego dzieje się z jej głową, oczy powędrowały do góry, ukazując białka i… runęła z powrotem na ziemię.

– No? Co z tobą?

Nie bacząc na ból, potrząsnęła głową. Nie. Pokaże mu, pokaże mu, do czego jest zdolna.

Wstała lekko i swobodnie, znowu czując zawroty głowy. O mało się nie zsikała. Wytężyła całą siłę woli, żeby opanować się i nie upaść. Uśmiechnęła się, a właściwie pozwoliła wypełznąć na twarz grymasowi, który udawał uśmiech. Nie mogła rozewrzeć szczęk, żeby powiedzieć cokolwiek.

– No ładnie – mruknął Hekke. – Poćwiczmy teraz upadki.

Chciała coś powiedzieć, chciała go skląć, ale nie mogła wydobyć ani słowa.

– No, na co czekasz? – zdziwił się nieszczerze. – Upadek na plecy i wstań od razu.

Bogowie! Jak ma mu powiedzieć, że większość z jej ważniejszych mięśni jest w tej chwili nieczynna? Na plecy? A, dobra! Niech zginie, niech ją weźmie śmierć, przynajmniej nie będzie cierpiała… Rzuciła się, a właściwie upadła, na plecy, kalecząc skórę o drobne kamienie. Tak, jak ją nauczył, odbiła się nogami i rękami… cha, cha, cha… jedną czynną ręką i połową czynnej nogi i powróciła do pozycji stojącej. Poczuła, jak łzy ciekną jej po policzkach.

– Nooooo… no, no… – Hekke był jednak wyraźnie zdziwiony. – Dobra, a teraz pobiegamy po skałach.

– Nnnnnnnnnnnie – jakimś cudem udało jej się jednak rozewrzeć szczęki. Przynajmniej na chwilę.

– A cóż cię wstrzymuje? – zakpił Hekke. – No jazda.

Sam, mimo rwącej wątroby, wbiegł na pionową ścianę skalną, odbił się, wykonał salto do tyłu i stanął pewnie na nogach. A wszystkiego tego dokonał mając na nogach kajdany.

– No. Czekam – popędził dziewczynę.

Śmierć mogła być wybawieniem. Achaja mogła też odwrócić się i powlec do ziemianki. Ale nie mogła mu dać satysfakcji. Zagryzając wargi do krwi, ruszyła do przodu i robiąc z powodu kajdan niesamowicie małe kroczki, wbiegła na ścianę… Już, już, kiedy miała się odbić, poczuła, że biegła zbyt wolno, zamiast salta odpadła po prostu od skalnej ściany i runęła na ziemię, wbijając sobie pod łopatkę jakiś kamień. Zaczęła kaszleć, znowu nie mogła odzyskać oddechu.

– Eeeeee… I co to ma być? Plecy cię swędziały i chciałaś podrapać się kamieniem? No wiesz…

Zerwała się, ciągle kaszląc, odskoczyła od ściany, na ślepo, bo łzy nie pozwalały jej widzieć. Ruszyła do przodu, skała, kilka kroków, odbicie we właściwym momencie, jęk bólu, salto, wylądowała na nogach i… Koniec! Podparła się rękami. Ciało pulsowało takim bólem, że chciało jej się wyć. Ale nie ból był najważniejszy. Miała nieczynne mięśnie! Czy on tego nie rozumie??? Miała nieczynne mięśnie po skurczach!!! Psiamać, kurwa, no zobacz pacanie, co się ze mną dzieje! Miała nieczynne mięśnie!!!

– Eeeeeee… Słuchaj, widziałem faceta, który biegał po suficie. Cały sens tej sztuczki w szybkości. Jeśli się nie rozpędzisz odpowiednio – odpadniesz. Czyżbym ci tego nie tłumaczył wcześniej?

– Żeby cię – nie mogła dokończyć, musiała przełknąć ślinę pomieszaną z krwią przegryzionego języka. A on wykorzystał przerwę.

– Przecież ci mówię, że widziałem faceta, który biegał po suficie. Potrafisz się tak rozpędzić? Eeeeeee… Dajmy sobie z tym wszystkim spokój!

– Ale… ale on… – splunięcie krwią. – On musiał mieć wolne nogi…