– Ratunku!!! Morderczyni!!!
Dwóch strażników ruszyło w ich stronę. Achaja wstała szybko i rzuciła swój łup Hekkemu. Wypluła na dłoń to wszystko, co trzymała w ustach. Hekke podskoczył, przejął rzeczy i włożył do swoich ust. Potem postukał palcem w czoło. Strażnicy byli już blisko.
– Co jest, do kurwy nędzy?! – wrzasnął wyższy z nich. Zatrzymał się nad trupem chłopca.
– Coooo? Co tobie, Achaja? – był szczerze zdziwiony. – Co, kurwa, jesteś tu po to, żeby mi „nawóz” zabijać, czy co?
Nie odpowiadała bo nie miała niczego do powiedzenia.
– Głupia dupa! – strażnik nie zamierzał się bawić w żadne sądy. Nie miał na to czasu.
– Obydwu dwadzieścia pięć batów i koniec sprawy! – warknął, ruszając z powrotem w stronę mieszających transportowe papiery nadzorców.
– A… ale… – dziewczynie, którą przywiedli tu z nowym transportem coś nie mieściło się w głowie. – A ja za co?
– Milcz – drugi strażnik wyjął zza pasa bat. – Achaja, stawaj!
Kiedy odwróciła się plecami uderzył z całej siły.
– Raz!
Co ją podkusiło?
– Dwa!
A szlag z tym… Piekące razy spadały na jej plecy, powodując powstawanie na nich czerwonych pręg. Żadne z uderzeń nie rozcięło skóry. Achaja dłubała w nosie, patrząc z zazdrością jak Hekke zdobywa coraz to nowe łupy.
– Dwadzieścia cztery… Dwadzieścia pięć! No! I spierdalaj do swoich obowiązków, kurwo! A teraz ta druga!
Zapłakana dziewczyna, która właśnie straciła chłopca podniosła się z ziemi. Widząc, co dzieje się z jej poprzedniczką miała nadzieję, że przetrwa to wszystko, tym bardziej, że miała na sobie tunikę i resztki wojskowej kurtki. Nie miała pojęcia, że przetrwanie dwudziestu pięciu batów jest możliwe tylko po latach spędzonych w obozie, i tylko wtedy, jeśli ktoś jest w miarę dobrze odżywionym, zahartowanym „człowiekiem”.
– Raz!
Bat świsnął w powietrzu. Uderzona dziewczyna, wyjąc z bólu, upadła na ziemię. Strażnik nie zamierzał jej podnosić.
– Dwa! – stanął wprost nad nią. Krew pojawiła się na kurtce. Dziewczyna zachłysnęła się własnym rykiem. – Trzy!
Strażnik skończył szybko. Przechodzący obok Hekke uśmiechnął się do niego.
– Tylko czternaście razów, panie strażniku? – spytał.
– Przecież nie żyje – ten żachnął się zwijając bat. – Co będę bił trupa?
Reszta niewolników patrzyła na nich w oszołomieniu. Część z nich, ta część, która zachowała jeszcze zdolność logicznego myślenia, sądziła, że oprawca bił pierwszą z dziewczyn „łagodniej”. Ale to nie była prawda. Nikt z nich nie znał jeszcze życia niewolnika przy budowie cesarskiej drogi.
– Masz coś dla mnie?
– Mam, mam – Hekke podał mu zawiniątko. – Zaraz zbierzemy jeszcze.
– No! – strażnik ruszył w stronę dyskutujących z nadzorcami kolegów. – I przepędzić mi to tałatajstwo do kowala!
Zatrzymał się jeszcze przy Achai przeszukującej jakiegoś dziesiętnika.
– A tobie co? Odbiło? Nie wyspałaś się w nocy? – roześmiał się chrapliwie i ruszył dalej. – Ależ te baby głupie.
Nie zwróciła na niego uwagi. Kilka modlitw później, nawet nie musząc używać kijów przepędzili wszystkich do kowala i zadowoleni z łupów wrócili do ziemianki, gdzie czekał już Krótki, oprawiając węża.
– Ooooo… Co masz na plecach?
– Coś jej się pomieszało w umyśle – odpowiedział za Achaję Hekke. – Pomogła jednemu rannemu chłopakowi przenieść się na tamten świat.
– No co ty? Zdumiała? – karzeł wzruszył ramionami. – Następnym, razem jak ktoś cię poprosi o pomoc, walnij go w mordę.
– Wiem, Krótki – Achaja usiadła pod ścianą. – Coś się ze mną stało… Coś dziwnego.
– A sraj na to.
– Nie… Nie mogę… – nie potrafiła dobrać odpowiednich słów. – Coś się ze mną stało – powtórzyła. – Nie wiem, ja… Ja muszę stąd uciec – wypaliła nareszcie.
– Uuuuuuuuuch – Hekke ukrył twarz w dłoniach.
– Naostrzony pal już czeka – mruknął Krótki. – Zapewniam cię, że siedzi się na nim niewygodnie. Ale za to dłuuuuuuugo.
Obydwaj wymienili się spojrzeniami. Obydwie twarze nie wyrażały ani jakiegoś szczególnego zdziwienia, ani złości. Wprawny obserwator mógłby z nich wyczytać jedną i tę samą myśl. „Nooo, czas na nią” – w domyśle: „Już po niej”.
– Ja… – myśli kołowały w jej głowie, nie mogąc przybrać konkretnego kształtu. – Ja muszę…
– No nieźle – Krótki odłożył węża i usiadł naprzeciw niej. – To mamy kłopot, nie?
– Ja muszę! – powtórzyła.
– Będzie mi bardzo nieprzyjemnie patrzeć, jak wysrywasz własne flaki nabita na pal, dziewczyno.
– Muszę – wyraźnie drżała. – Już nie mogę. Nie…
Obaj z Hekkem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Dłuższy czas panowała męcząca cisza.
– Słuchaj – powiedział wreszcie Hekke – na pustyni nie przeżyjesz. A jeśli nawet, to potem cię złapią.
Krótki jednak znacznie lepiej przyjrzał się jej twarzy. Widział to już wcześniej. Obóz to nie było miejsce dla kobiet. Dla mężczyzn, zresztą, też nie. No, ale mężczyźni mieli przynajmniej bardziej racjonalne umysły. W niczym to, co prawda nie pomagało, ale przynajmniej wiedzieli, że ucieczka jest wyborem jednej najbardziej z bolesnych form śmierci.
– Musisz uciekać podczas burzy piaskowej – powiedział cicho, budząc zdziwienie u swojego towarzysza. – To jedyna szansa dla kogoś, kto ma kajdany na nogach. Inaczej dogonią cię na koniach.
– Krótki, kurwa, o czym ty mówisz?!!! – warknął Hekke.
– Popatrz na nią… Z tym, że burza piaskowa, co prawda zatrze twoje ślady, ale może sprawić, że zgubisz kierunek. Cztery lata temu jeden taki uciekał w burzy. Okazało się, że krążył w kółko. Złapali go jakieś trzysta kroków od obozu.
– O czym wy, psiamać, mówicie? Ty głupia dupo! – Hekke zwrócił się wprost do dziewczyny. – Zakładając nawet, że Bogowie osobiście zstąpią, żeby ci pomóc, to co zrobisz potem z piętnem niewolnicy na tyłku? Co?
– Marynarze na morzu – kontynuował Krótki – mają taką igłę, co może wskazać kierunek. Ty nie będziesz miała. Więc zrobimy tak: umocujemy mały kij na osi przymocowanej do koła wykonanego z drewna. Jeśli będziesz tym kołem przez cały czas szybko kręcić, kij wskaże ci ciągle ten sam kierunek. Jeśli choć na chwilę przestaniesz, cały pomysł do dupy. Burze piaskowe są tu częste jak zaraza, uciekaj natychmiast, zanim zaczniesz się zastanawiać.
– Krótki, zmiłuj się – Hekke wodził wzrokiem od jednego do drugiego. – No co wy? – widząc brak jakiejkolwiek reakcji po chwili machnął ręką. – Ciekawe, jaki jest kolor twoich wnętrzności – mruknął do Achai. – Niedługo się przekonamy. A póki co, idę znaleźć nową dziewczynę z transportu.
Po jego wyjściu karzeł podjął znowu.
– Jesteśmy dość blisko granic Troy – powiedział. – I w związku z tym wszyscy będą myśleć, że tam właśnie będziesz uciekać. To złe rozwiązanie. Musisz uciekać w głąb Luan. Wprost w paszczę lwa – to jedyne rozsądne wyjście. Jeśli oczywiście w ogóle można w tej sytuacji mówić o rozsądku. Hekke miał rację, będą cię tropić wszyscy. Udana ucieczka choćby jednego niewolnika, to cios dla całego systemu. Oni nie mogą sobie na to pozwolić, dlatego nie łudź się, że ktokolwiek zaniecha choćby i przesadnych wysiłków, tylko dlatego, że jesteś mało ważna. Nie łudź się. Będą cię tropić wszędzie. A nawet, jeśli stanie się rzecz niemożliwa i wymkniesz się z Luan, to co dalej?… Masz na dupie piętno niewolnicy. Nawet w kraju gdzie nie ma niewolnictwa, będziesz musiała to ukrywać do końca życia – machnął ręką. – Ale nie wybiegajmy myślą tak daleko. To „na szczęście” mało prawdopodobne, że przeżyjesz. Pamiętaj o jednym – nie daj się złapać. Zabij kogo się da, a jak się nie da, zabij siebie. Śmierć na palu to kilka dni takiej męki, że nie życzyłabyś najgorszemu wrogowi. Opowiem ci o tym, żebyś nie miała najmniejszych wątpliwości. Jak mówiłem, nawet najmarniejszy niewolnik nie może uciec, bo to cios dla systemu niewolnictwa w ogóle. Dlatego nawet dla ciebie ściągną tu mistrza umierania. Mistrza! A on cię nawlecze na bardzo wąski pal, powoli, powolutku… A ty ciągle żywa. W twoim brzuchu nie będzie już miejsca, bo zajmie je drewno, więc, jak mówił Hekke, rzeczywiście twoje wnętrzności opuszczą ciało. A ty ciągle żywa. Mistrz obetnie ci dłonie, wypalając rany tak, że się nie wykrwawisz. Obetnie stopy, obetnie piersi, nos, wargi, uszy… A ty będziesz na to patrzeć. A potem, jeśli będzie naprawdę dobry, obedrze cię ze skóry. Powolutku. A ty będziesz patrzeć na coraz to nowe części twojego ciała pojawiające się w specjalnej misie, tuż przed tobą…