Zaan odchylił się, opierając plecy o ścianę. Chwycił puchar z winem i pociągnął wielki łyk. Ból w płucach zdawał się maleć choć trochę. Tak! Taaaaaaaaaaak!!! Ktoś, kto wypisuje takie bzdety, musi być człowiekiem naiwnym. W chwili szczęścia zebrał przepisane przez siebie kartki i cisnął za okno. Przecież, kurwa, klucz do szyfru leży w zasięgu ręki!
– Służba!
Dwa piętra niżej, na podeście zawieszonym nad morzem, matematyk przeżuwał swoje nieszczęście. Tyle złota! Tyle złota było w zasięgu ręki, a on nie skorzystał. Trzeba było udawać, że złamał szyfr, wypisać jakieś cuda i… Oszołomiony podniósł głowę, kiedy sfrunął nań plik kartek. Zaczął je zbierać zaskoczony. Jakieś wzory, cyfry? Usiłował posegregować kartki. Co? Cooooo??? Planety krążą po kołach wokół słońca? „Obliczeń dokonał Zaan” – zauważył podpis. O żesz ty… Czym się ten kretyn zajmuje! „Ja uważam, że wszystkie planety krążą wokół słońca” – i zamaszysty podpis. A wydawał się taki rozsądny na pierwszy rzut oka. Matematyk schował karki, rozglądając się, czy ktoś go nie widzi. Ooooo, ja mu to jeszcze wyciągnę – pomyślał. – Zaraz znajdę tam milion błędów obliczeniowych i pokażę prostakowi, gdzie jego miejsce! Prowincjonalny skurwysyn nie będzie mi się tu szarogęsił.
Zaan przemierzał zatłoczone sale w poszukiwaniu astronoma. Wiedział, że ktoś tak znaczny musiał być zaproszony. I nie pomylił się. Pałacowa służba naprowadziła go idealnie.
– Ooooo… przepraszam – Zaan udawał kompletnie pijanego, co zresztą przychodziło mu łatwo. – Ach! Potrąciłem największą sławę naszej nauki! Wybaczcie panie! Wybaczcie.
– Odkąd to jestem sławą? – astronom z fałszywą skromnością opuścił głowę.
Poinstruowana wcześniej i opłacona sowicie służba oczyściła pole wokół z co większych pijaków. Zaan przysiadł, się wykorzystując wolne miejsce.
– Ja znam tą teorię! Planety wokół słońca. Genialne. Tylko Absolutny Mistrz mógł wymyślić coś takiego.
– Nooooo… poruszyłem tą sprawę w kręgu znajomych. Nie sądziłem, że wyjdzie poza ten krąg. Tym bardziej, że reakcje były delikatnie mówiąc…
– Perły przed wieprze! Geniuszu! – krzyknął Zaan, usiłując wyglądać na kompletnie urżniętego. – Mistrzu! Co za radość obcować z tobą przy jednym stole. Wina!
Golnął od razu cały kielich. Astronom nie pił, ale widać było, że za nieszczerym, skromnym uśmiechem cały promienieje:
– Tak, tak… nauka to…
– Ja też się zajmuję nauką. Ha! Ale co tam ja. Kiedy usłyszałem teorię, nie mogłem spać przez trzy noce, nie mogłem jeść, nie mogłem pić. Mistrzu, geniuszu! Na kolanach cię wielbić to mało.
– No nie, nie… Co tam… – astronom przeżywał swój najpiękniejszy dzień w życiu. – ja tak naprawdę nie uważam. Tak, pewnie nie jest. To tylko teoretyczna koncepcja, wywodząca się z czystej matematyki i paru prozaicznych, trywialnych obserwacji.
– Bracie w nauce! – wybuchnął Zaan, uważając, by nie przesadzić, ale właściwie nie musiał uważać. Miał tamtego na widelcu. – Mój najukochańszy mistrzu! Ty… – kurwa mać, jakiego porównania tu użyć? Szkoda, że nie był poetą. – Ty… Zatrzymałeś słońce i ruszyłeś ziemię! – wypalił i zagryzł wargi, bo to był szczególny idiotyzm. Astronom jednak rozpromienił się nagle.
– Nie, nie, nie… – zaprzeczył fałszywie. – To tylko teoretyczne obliczenie. Tylko taka matematyczna możliwość.
– Mistrzu. Kocham takie teoretyczne możliwości. Kocham cię mistrzu! – Zaan nalał sobie kolejny puchar i wypił go duszkiem. Nie był przez to ani trochę bardziej pijany. Jego organizm właściwie nie reagował już na alkohol. – Bo ja tu jestem za… sługę jeno… – udawał nieźle pijacki bełkot. – Ja chronię księcia, jestem powiernikiem wszelkich tajemnic. He… Moje prawdziwe powołanie to nauka. Ale gdzie mi do mistrza!
– A czym się zajmujesz? – zainteresował się astronom.
– Eeeeeee… Przyziemne bzdury. Hasła, ochrona książęcych osób, tajemnice. A ja bym chciał… wzory, obliczenia, matematyka! Tyle możliwości, tyle teorii! Możliwość obcowania z geniuszami! Taaaaaak…
– No ale w twojej dziedzinie chyba stosujesz matematykę?
– Eeeeeee… – Zaan łyknął kolejny puchar. – O tyle o ile. Ale, nie chwaląc się, to ja ustaliłem nadhasło.
– Nad… co?
– Noooo… wiele osób musi mieć dostęp do księcia. Zbieranie informacji, donosy o spiskach… Sami wiecie, jak to jest. Moim najbardziej zaufanym agentom, najlepszym z najlepszych – bełkotał Zaan chłepcząc kolejny puchar – dałem hasło, które nie będzie zmieniane co dzień. Oni mogą przyjść za rok i od razu będą mieli dostęp do książęcego ucha. Żadnych straży, żadnych sług, szybkie osobiste spotkanie.
– Ooooo… to takiego hasła odgadnąć nie sposób.
– Oczywiście, że nie – Zaan chwiał się na ławie. Nie wiedział, co jeszcze wymyślić, żeby wydawać się kompletnie pijanym. – Ciiiiiii… – rozejrzał się wokół. – To idzie tak: Żółtylisprzeskakujenadgęśląjaźnią. A potem trzeba bardzo powoli i wyraźnie wypowiedzieć Hakciwsmaktywdupęjebanypacanie! O! I wszystko trzeba będzie walnąć jednym tchem, jakby to były dwa pojedyncze słowa, bez żadnych odstępów między literami! To bardzo ważne. Tylko ciiiiiiiii…
– Tak, tak, ja…
Zaan, nie czekając na dalsze wynurzenia, zwalił się pod stół. Uprzedzona zawczasu służba wyniosła go tak, jak i innych biesiadników. W przeciwieństwie do innych jednak, jego postawiono na własne nogi już w korytarzu.
Zaan wrócił do swojej komnaty i skreślił kilka słów do Miki. „Zaraz dostaniesz list od astronoma. Kopię natychmiast do mnie!”. Pchnął posłańca z pismem do portu, a sam zaczął wlewać w siebie nowe porcje wina. Nigdy nie było mu mało.
Na szczęście nie musiał czekać długo. Astronom znalazł najprawdopodobniej jakieś ustronne miejsce, skreślił swój list, zaszyfrował i zniszczył papiery. Służący musiał mu towarzyszyć, czekając na dziedzińcu, jak inni. Pobiegł do portu, zawadzając o Biuro Handlowe. A Mika się nie lenił. Zaan dostał kopię listu, zanim zdążył osuszyć cały wielki dzban.