Pytasz, Panie, kiedy najlepiej to zrobić? Niech lądują w porcie podczas uroczystej uczty wydanej na cześć Siriusa. Każdy, kto znaczny w mieście, będzie goszczony przez W. K. Oriona. W porcie tylko niska szarża, nikt pytał nie będzie, a jak będzie, to przekupić łatwo.
Pełen podziwu, kreślę się…”
Zaan zagryzł wargi do krwi. Podniósł do oczu ostatni list.
„Panie! Kreślę te słowa w pośpiechu, na wspomnianej uczcie, ponieważ fakty, które odkryłem zmuszają mnie do szybkiego powiadomienia… Odbyłem dziwną rozmowę z Zaanem. Przyszedł do mnie pijany w sztok, sprawdziłem igiełką, naprawdę wlewał w siebie ogromne ilości wina i to od dłuższego czasu. A jednak rozmowa była bardzo dziwna. Poinformował mnie, że do księcia można mieć dostęp w każdej chwili, jeśli tylko wypowie się dwa hasła:»Żółtylisprzeskakujenadgęśląjaźnią«bez żadnych przerw między literami i»Hakciwsmaktywdupęjebanypacanie«wymawiane wolno i wyraźnie (wybacz, Panie, to drugie – ja tylko cytuję!). Te hasła to oczywista bzdura i prowokacja. A dlatego cytuję, by właśnie powyższego twierdzenia dowieść. Ale… Powstają więc dwa pytania. Po pierwsze: dlaczego zwrócił się z tym właśnie do mnie? Po drugie: skąd to pajacowanie? Odpowiedź na obydwa pytania brzmi: mocodawca zbrodni wywodzi się z naszych szeregów! To ktoś z Zakonu. I zważ, Panie, że rzuca to światło na wiele rzeczy, nad którymi łamaliśmy głowy poprzednio.
Sprawa przekroczyła więc moje kompetencje. Uciekam z miasta, kiedy tylko otworzą wyjście z portu ciesząc się, że sześciu żołnierzy z Gaent, właśnie ląduje w stolicy Troy. Zawiadomiłem wszystkich naszych ludzi. Opuszczą miasto jak najszybciej.
Oby Bogowie mieli nas wszystkich w opiece. Kreślę się…”
Zaan nie mógł zaczerpnąć oddechu. Ostatniego listu właściwie nie zrozumiał. Ale to bez znaczenia. Wiedzą wszystko! Wiedzą wszystko, psiamać!!! Kurwa!!! Miał ochotę wymiotować, ale wiedział, że się udusi. A on w naiwności swojej…
– Panie – matematyk oderwał wzrok od małej buteleczki. – Chcę coś powiedzieć.
– Nie teraz – w głowie Zaana huczało. – Bogowie! Nie teraz!
– Obiecałeś panie.
Cichy głos tamtego otrzeźwił go nieco.
– No?
Matematyk przysiadł na łóżku i odkorkował butelkę.
– Myślisz, że ja nie w porę, panie. Ale słuchaj mnie uważnie. Ja znam te listy, sam je rozszyfrowałem. Wiem, że ten papier zabija! Zabija pewniej niż nóż, miecz, strzała. Wiem, że skoro znam ich treść, żyć już nie powinienem. Ja się boję miecza i sztyletu. Ja się boję łamania karku, ja się boję bólu. Przyniosłem ze sobą truciznę. Jeśli tak wyniknie z rozmowy, skończę ze sobą sam! Rozmawiasz więc z kimś stojącym jedną nogą w grobie.
– Szybciej!
– Poznawszy treść listów, mogłem pójść z tym do Wielkiego Księcia. Mogłem pójść do Zakonu. Ten pierwszy by mnie nagrodził, a potem… hm… nie wiem. Ten drugi by mnie nagrodził, a potem zabił. Ale ja mam ścisły umysł – powiedział powoli matematyk. – Przyszedłem do ciebie. Z pozoru biorąc, ty zabiłbyś mnie pierwszy, nawet nie nagradzając. Ale… Ja sobie to wszystko przemyślałem. Ja nawet zrozumiałem, że oni… – wskazał na listy w rękach Zaana – popełnili kardynalny błąd.
– Jaki?
– Oni sądzą, że skoro ktoś pomieszał im szyki to… Musi być możny i władny, prawie jak oni sami. A ja wiem… – matematyk przełknął ślinę. – Ja wiem, że nie masz żadnego mocodawcy. – przez chwilę oddychał ciężko, patrząc w oczy Zaana i zagryzając wargi. – Odgadłem to, znając treść listów i będąc wcześniej świadkiem, jak poradziłeś sobie ze złamaniem szyfru. Niby tacy mądrzy, niby tacy cwani, nawet nie uwierzyli w te twoje hasła, a jednak pozwolili dzięki nim złamać szyfr. Miałeś rację.
– I… znając treść listów… – Zaan zawahał się – dalej chcesz na mnie stawiać?
– Tak. Ja mam ścisły umysł – powtórzył matematyk. – U Księcia Oriona nagroda… ale wielmoże nie lubią posłańców przynoszących złe wieści. U Zakonu nagroda i śmierć. U Zaana śmierć… ale on nie jest głupi! Jeśli dowiodę swojej przydatności, to da mi taką nagrodę, której nie dadzą mi tamci.
– Jaką?
– Zaraz. Ja myślę tak. To Zaan kręci tym wszystkim. Nie może być zwykłym łącznikiem i wykonawcą rozkazów ktoś, kto w trzy modlitwy wymyślił, jak złamać zakonny szyfr. Czyli on. Może i źle wymyślił z Zyrionem. Ale w każdej chwili może to zmienić. Wszak z listów wiemy, że Królewscy Donosiciele jeszcze się nie zorientowali. To Mika, oszust, zbiera informacje i chroni Siriusa. Co zagraża Mice? Ludzie Zakonu. Hm… Co robię ja? Do Oriona? To karta bita, tak czy tak, cokolwiek się okaże. Do Zakonu? Po śmierć? Nie… Do Zaana? A wygra, aby mały Zaan z Wieeeeeelkim Zakonem? Nie wiadomo. Możliwości więc trzy. Przegrana. Przegrana. Niewiadoma. A ja mam ścisły umysł – powtórzył po raz kolejny matematyk. – Z tych trzech możliwości rozsądny człowiek postawi na niewiadomą. Cetno i licho. Połowa szans na jedno i na drugie. A żeby Zaan nie zabił, trzeba dowieść dwóch rzeczy: że mój interes z nim związany. Tego właśnie dowiodłem. I że jestem przydatny.
– No? – Zaan naprawdę się zainteresował.
– Po kolei. Czym wyróżnia się Gaent, z którego sześciu żołnierzy nam przywieziono? – zapytał matematyk.
– Pfffffff… Niczym. Malutka wysepka na morzu. Trochę handlu, trochę rybaków…
– A po co Zakonowi sześciu żołnierzy z malutkiej wysepki?
– A kto ich wie? Zamach jakiś? Czarownicy?
– Ooooo… I widać, żeś skryba świątynny. Twoja wiedza z ksiąg. Nie słuchasz ploteczek, nie znasz wieści ze świata, które ci, pozornie, niepotrzebne.
– A co takiego jest w Gaent?
– Zaraza! – matematyk roześmiał się i oparł o ścianę. Zakorkował swoją butelkę. – Zaraza panuje! – powtórzył.
– Cooooooo?!!! Bogowie!!!
– Tylko Bogów nie wzywaj. Od tego Zakon. Ot i wymyślili. Sześciu ludzi z miasta, gdzie zaraza, nam przywieźli. Żołnierzy brać najłatwiej, toż oni wdrożeni do rozkazów. Szlag trafi całą stolicę Troy. Pewnie książę zemrze, ty zemrzesz, Mika i Zyrion. I kto to połączy z Zakonem? Nikt. A że przy okazji całe miasto zginie? Toż ich metody boskie są. Nie ludzkie.
– O Bog… Tfu! O żesz ty…
– Idźmy dalej tym tokiem. Załóżmy, że nie wszyscy zginiecie. Co oni z tego mają? Nie da się prowadzić polityki z miasta, przez które zaraza przeszła. Cokolwiek by się nie stało, zanim Troy odtworzy urzędy, zanim ci z wielmożów, którzy przeżyją przestaną się brać za łby dla podziału łupów, czy raczej pogorzeliska, które zostanie, minie wiele czasu. Gdzie tu myśleć o intrydze na dworze Oriona? Zaiste… Boskie to metody. Nie ludzkie. Zapewne ktoś w międzyczasie powstrzyma Luan, kierując jego uwagę na Arkach, jak zwykle zresztą, a nawet nie na samo Królestwo Arkach, ale na miraż Wielkiego Lasu i Chorych Ludzi, którzy za lasem się znajdują.
– No, ale…
– Zaczekaj. Dowodzę swojej przydatności: ciąg dalszy – matematyk, widząc minę Zaana, schował swoją buteleczkę na powrót do sakiewki. – Miasta nie uratujemy – wiemy z listów, że żołnierze z Gaent już wylądowali. Wielkie Rody… możemy. Niby po co? Skoro nastają na życie Siriusa? Ano po to, żeby Królestwo Troy istniało nadal jako zorganizowana siła. Po co nam Królestwo Troy? Ano… Toż nie w Luan księcia podstawiliśmy. Cóż więc nam zagraża? Odpowiedź: ludzie Zakonu patrzący na ręce… hm… oszustowi, Mice. Jak ich znaleźć? Nie da rady… – matematyk uśmiechnął się perfidnie. – Otóż da radę! Spokojnie wyłowimy wszystkich!
– Jak?
– Jeśli powiem… to dowiodę swojej przydatności?
– Tak! Mów!
– Słowo?
– Kurwa mać!!! Dostaniesz, czego zażądasz! Mów!
Matematyk spoważniał nagle.
– Załóżmy, że jesteś człowiekiem Zakonu w mieście. Ot, szpiegujesz, donosisz, a pewnego dnia otrzymujesz wiadomość: „Wynoś się z miasta”. Co zrobisz?
– No… Wyniosę się.
– Tak zaraz? Gubiąc sandały, popędzisz do najbliższej bramy? Nie sądzę. Toż oni nie zdradzą przed wszystkimi swoimi ludźmi, że zarazę wywołali! Masz się wynieść w danym dniu, to się wyniesiesz. Ale… Problem mamy taki sam jak autor listów. Niby jak śledzić setki, ha, bez mała tysiące osób, które codziennie opuszczają stolicę. Jest to możliwe?
– Nie jest.