– A jak zamkną bramy?
– To nikt się nie wydostanie.
– Doprawdy?… – matematyk zaśmiał się nagle. – A strażnicy, aby nie wypuszczą tych, którzy okażą zakonny glejt? Cha, cha, cha… Zakon załatwi się sam!
– Ooooooo… O kurwa! Kurwa! Kurwa!!! Taaaaaaak!!! Musimy tylko zamknąć bramy!
– Czyli… ogłosić, że w mieście zaraza! Sami się o to prosili.
Zaan ryknął tak, że jego głos powinien rozsadzić mury. Inkaust, pióro. Jeszcze czas do dziennego otwarcia bram. Mika powinien zdążyć. Jeśli nawet umknie kilku nadgorliwców, szlag z nimi. Zaan musi przecież wypuścić własnych ludzi.
– No… A teraz nagroda – powiedział. – I to taka, której ponoć nie może ci dać nawet Wielki Książę.
– Ano… Nie śmiałem przypominać – matematyk uśmiechnął się nieszczerze. – Otóż napisałem kiedyś traktat matematyczny o trójkątach prostych. Przewodniczący Towarzystwa Naukowego przeczytał go i… ośmieszył mnie tak, że straciłem miejsce w Towarzystwie, że dowcipy na mój temat są legendarne, że tylko dzięki łasce Oriona mam co do ust włożyć…
– Nie miał racji?
– Miał rację – matematyk skrzywił się lekko. – Myliłem się, ale… co za różnica? Dlaczego mnie tak strasznie ośmieszył? Chcę mieć jego głowę podaną na złotej tacy.
– Żadna różnica – Zaan wzruszył ramionami. Wziął papier, pióro i inkaust.
„Mika, w mieście wybuchnie zaraza! Masz wykonać natychmiast następujące rozkazy: (dla pewności zaczął pisać w punktach)
1. Kup złotą tacę.
2. Złap przewodniczącego Towarzystwa Naukowego, utnij mu głowę i dostarcz na tacy do mnie. Człowiek musi wiedzieć dlaczego umiera, więc każ mu podpisać dokument, w którym przyzna się, że nie miał racji co do trójkątów prostych. Sam zrozumie, o co chodzi.
3. Spakuj wszystkie nasze papiery, wszystkie teczki i wynoś się z miasta pod eskortą.
4. Uprzedź naszych najważniejszych ludzi, niech wieją natychmiast i utrzymują z tobą kontakt. Masz kurewsko mało czasu – bramy zamkną zaraz po dziennym otwarciu! Jak nie wszystkim się uda niech zwiewają po linach przez mury, przekupując żołnierzy – w razie czego zostaw im jakieś fundusze, potem dostarczę ci nowe.
5. Musisz ustawić najlepszych ludzi przy wszystkich miejskich bramach (na zewnątrz). Niech śledzą wszystkich, którym uda się wyjść po zamknięciu bram. Mają dowiedzieć się o nich, co tylko się da i nie zgubić nikogo z oczu.
6. Jeśli jeszcze zdążysz, złap naszego znajomego astronoma (tego od listów, które mi dostarczyłeś zaszyfrowane). Wiem, że ucieka do portu, ale mam też wrażenie, że nie skorzysta z głównego, z pewnych nieistotnych teraz powodów. Jak złapiesz, nie zabijaj, trzymaj w zdrowiu i czekaj.
7. Utrzymuj ze mną kontakt. Wymyśl jak.
Powodzenia! Spróbuj skrewić, to…”
Zaan wziął drugą kartkę i naskrobał pospiesznie.
„Zyrion. W mieście wybuchnie zaraza. Ratuję ci dupę nie dla ślicznych oczu. Pakuj wszystkie nasze pieniądze na wozy i zwiewaj szybko. Bramy zamkną zaraz po dziennym otwarciu. Masz kurewsko mało czasu. Utrzymuj ze mną kontakt, wymyśl jak.
Powodzenia! Spróbuj skrewić, to…”
– Służba! – Zaan pokazał pierwszy list matematykowi. – Może być?
– Podoba mi się, że potraktowałeś tą złotą tacę dosłownie.
– Wygadzam swoim ludziom, jak mogę – specjalnie zaakcentował słowo „swoim”. Potem wybiegł na korytarz. – Służba!
Kefos i Hara odnaleźli się po dłuższej chwili. Zaan rozwiązał swoją sakiewkę i wręczył im po garści złotych monet.
– Panie! Dzięki, dzięki stukrotne – obaj upadli mu do stóp.
– Ty biegnij do Biura Handlowego – podał pierwszy list Harze. – On się nazywa Mika, do rąk własnych. Ty… – drugi list powędrował do Kefosa. – Biegnij do Zyriona, do rąk własnych. Życie macie oddać, serca mogą wam pęknąć, nogi się połamać… Ale listy zaraz mają być u celu. Jak nie… na pal każę nawlec!
Rzucili się biegiem, jakby rzeczywiście chcieli nogi połamać. Takich pieniędzy nie widzieli naraz nigdy w swym służalczym życiu. Ach! Nareszcie nadzieja dla rodzin, jakieś światło, jakiś mały kawałeczek szczęścia. Nie wiedzieli, że do pałacu nie zdążą już wrócić. Nie wiedzieli, że Zaan roztrącający służbę biegnie za nimi nie po to, by sprawdzić, czy wykonują rozkaz, ale po to, by zamknąć pałacowe bramy.
Goście właściwie już się rozjechali. Słońce jeszcze nie wstało nad horyzontem, ale szarość przeradzała się już w brzask. Nieliczni żołnierze gasili właśnie pochodnie na dziedzińcu. Zaan wpadł w sam środek tłumu sług.
– Zamknąć bramy! – krzyknął. – Natychmiast zamknąć bramy!!!
– No co on? – skomentował któryś z żołnierzy. – Toż goście jeszcze nie wszyscy wyszli.
– Wypuszczać można, wpuszczać już nie! – Zaan dusił się, krzycząc głośno. – Zamknąć bramy. Żołnierze na mury z pochodniami…
– Toż dzień zaraz.
– Rozpalić ogniska na dziedzińcu!
– Stać! – cichy okrzyk zatrzymał wszystkich w pół ruchu. – Kto śmie wydawać rozkazy w moim pałacu?
To był sam Wielki Książę Orion. Służba zmartwiała. Zaan odwrócił się i popatrzył wprost w oczy zwiastujące rychłą śmierć.
– Panie… – coś uwięzło mu w gardle. – Otrzymałem wiadomość, że w porcie zeszło na ląd sześciu żołnierzy z Gaent!
– Jak śmiałeś? Co ma do tego… – Orion urwał nagle. – Skąd?
– Z Gaent, Wielki Panie.
Orion przełknął ślinę.
– Zamykać bramy!!! – ryknął. – Żołnierze z pochodniami na mury, nie wpuszczać nikogo! Rozpalić ogniska na dziedzińcu!!!
Tym razem słudzy nie czekali. Wszystko, co żyło, runęło do swoich zadań. Maghrea, młodsza córka księcia zbiegła po schodach.
– Co się dzieje, panie ojcze?
– Zaraza! Dziecko, zaraza! – Orion ryknął ze zdwojoną mocą. – Szybciej ognie rozpalać! Wielkie!!! Kto nie Posłucha rozkazów tego człowieka – wskazał na Zaana – temu łeb każę uciąć i kozy nakarmić resztą ciała! Ruszać się! Ruszać! Inkaust, pióro!!!
Podręczny z piórem i pergaminem, nie mając podstawki, pochylił się nadstawiając własne plecy. Wielki Książę zaczął pisać pospiesznie.
„Wasza Wysokość, pilną wiadomość ślę, że w porcie ludzie z morowego Gaent zeszli na ląd. Trzeba, by strażnicy bramy miasta zamknęli, co żywo. Wszystkie pałace z własnymi murami też zamknąć trzeba, morowe powietrze pewnie jeszcze się nie rozprzestrzenia… Niech Bogowie mają nas w swojej opiece. Biedne Troy! Wierzę, że wytrwamy, głów nie kładąc! Pozdrawia, szczęścia i szczególnej opieki Boskiej życzy Wasz Sługa, Wielki Książę Orion.”
Rozpalony lak podany przez innego sługę parzył plecy podręcznego, który za stół służył. Chłopak trzymał się jednak dzielnie. Goniec już rozgrzewał konia. Zaan w zamieszaniu wcisnął mu do rąk sakiewkę.
– Jedź powoli – szepnął.
Zyrion po załatwieniu kilku spraw i panicznym pakowaniu wozów jechał głównym traktem miejskim, zbliżając się do Bramy Sakwowej. Patrzył obojętnie na krzątających się wokół ludzi, którzy właśnie ruszali do swoich zajęć, nie mając pojęcia, że to ostatni taki dzień. A właściwie, nie dzień nawet – jeno ranek. Byli chodzącymi trupami, którzy nie dowiedzieli się jeszcze o własnej śmierci! A on żyje i żyć będzie.
Zerknął do tyłu na swoje ciężkie wozy wyładowane: złotem, na licznych zbrojnych, którzy je otaczali. Pieniądze! Oto władza, nawet nad śmiercią. Zyrion uśmiechnął się radośnie. Był szczęśliwym człowiekiem.
Mika, po dramatycznie pospiesznym pakowaniu wozów tajnymi papierami, posuwał się południowym traktem miejskim w stronę Bramy Sądowniczej. Obserwował spod oka krzątających się wokół ludzi… Żywe trupy. Przeszukiwał gorączkowo umysł, czy aby wykonał wszelkie rozkazy. Jego liczni ludzie biegli w stronę bram, by czaić się na wychodzących po zamknięciu i śledzić. Specjalna grupa opanowała statek astronoma i płynęła właśnie na miejsce spotkania. Ktoś tam kupował złotą tacę (pewnie na ofiarę Bogom, choć sam Mika w to nie wierzył, ale niech mu, niech sobie Zaan będzie sentymentalny – byleby był skuteczny). Ktoś łapał Przewodniczącego Towarzystwa Naukowego, kto inny miał go ściąć, agenci gubili sandały, wyłuskując z łóżek innych, co ważniejszych agentów i wręczali im pieniądze na wykup u murowych, jeśli nie zdążą do zamknięcia bram. Pierwszego dnia to jeszcze możliwe, potem mysz się nie prześlizgnie. Tak, nieźle to Zaan wymyślił. Jaki to będzie przykład dla innych donosicieli. Niech służą wiernie jak psy, wtedy w nagrodę nawet dupę im uratujemy przed śmiertelną zarazą. A nikt inny sprawić tego nie jest w stanie.