Mika zerknął do tyłu na ciężkie wozy z papierami pod silną eskortą. Papier! Papier to władza nawet nad śmiercią! Mika uśmiechnął się radośnie. Był szczęśliwym człowiekiem.
ROZDZIAŁ 28
Wiatr wzmagał się, tumany piasku i pyłu błyskawicznie zakryły wieczorne niebo, uniemożliwiając dostrzeżenie gwiazd.
– Teraz – powiedział Krótki, wyglądając z ziemianki. – Teraz dziewczyno.
Achaja podniosła niewielki tobołek. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
– No – karzeł machnął ręką. – Nie polecam cię opiece Bogów, bo po tym, co tu przeżyłem, wiem, że Bogów nie ma. Ale… Bądź sprytna.
Hekke podniósł głowę i nawet zdjął ramię z nowej dziewczyny, którą załatwili sobie z transportu.
– Zabij ich – powiedział.
– Kogo?
– Zabij ich wszystkich – mruknął. – Zabij każdego, kto stanie ci na drodze.
Uśmiechnął się i kiwnął ręką na znak, że niech lepiej nic już nie mówi, niech idzie i nie wygłupia się z żadnymi „żegnajcie!” albo „pomszczę was”, albo „jeszcze tu wrócę”. Wiadomo było, że nie pomści, nie będzie pamiętać, a jak wróci to tylko po to, żeby dać się nawlec na pal.
– No idź już – Krótki klepnął ją w tyłek. – I pamiętaj, skończ z sobą, kiedy już cię otoczą.
Ruszyła bez pożegnania, prosto w noc, prosto w wicher szalejący z coraz większą siłą, czując jak coś dławi ją, jak zachłystuje się… Mimo wiatru szybko dotarła do granic obozu. Przemknęła przez otaczające go wydmy i poczuła nareszcie, że po raz pierwszy od tak długiego czasu jest wolna. Jest poza strzeżoną strefą i może sama decydować o sobie. Zwodnicze uczucie. Mogli ją dopaść w każdej chwili. Ustawiła patyk tak, żeby wskazywał stronę przeciwną do tej, gdzie leżał obóz. Zakręciła kołem i ruszyła przed siebie, usiłując utrzymać się na nogach. Miała głowę obwiązaną szmatą, ale wirujący w podmuchach wiatru piasek wciskał się wszędzie. Już po kilku krokach oczy łzawiły i piekły, kaszlała przy każdym oddechu. Przez cały czas poruszała kołem, żeby nie straciło swojej szybkości. Wynalazek Krótkiego jak dotąd działał. Drgający na osi patyk wskazywał mniej więcej ten sam kierunek. Achaja z desperacją walczyła o utrzymanie się na nogach. „Jak stracisz przyrząd” – usłyszała w głowie głos karła – „już po tobie. Zaczniesz kręcić się w kółko”. Była silna jak wół, ale wiatr był silniejszy. Opadła na kolana, usiłując nie dać się przewrócić. Idąc na czworakach, dusiła się od pyłu, który mimo szmaty dostawał się do płuc. Jeszcze! Jeszcze! Jeszcze trochę! Nie miała pojęcia, jak daleko odeszła. Brnęła z jakimś zapamiętaniem, zresztą… Odwrotu nie było. W kompletnych ciemnościach nie znalazłaby powrotnej drogi do obozu. A jeśli rano znajdą ją poza granicami… Pal był przygotowany. Zawsze przygotowany. Ta myśl nie dodała otuchy, ale na pewno dodała jej sił. Brnęła w wirującym piasku tak długo, jak mogła. Miała wrażenie, że krąży w kółko, drgający patyk na obrotowym kole wskazywał jednak wciąż ten sam kierunek. Bogowie! Co się czuje podczas nabijania na pal? Rozkraczą cię, nogi przy wiążą do dwóch koni… Ukłucie, ból, ryk albo wycie… Co potem, jak już postawią drzewce? Jak to się czuje? I co z tymi wnętrznościami? Naprawdę wychodzą na zewnątrz, czy tylko Krótki tak straszył? Opanuj się! Miała wrażenie, że gorączkuje, że śni na jawie. Podmuchy wiatru chłostały jej ciało kamieniami o ostrych krawędziach, miliony ziaren piasku odkładały się w gardle. Bogowie! Tego się nie da wytrzymać. Na palu będzie wygodniej? – przyszło jej do głowy. Może dadzą pić? Brnęła dalej, częściowo tracąc przytomność. Usiłowała się skupić na jednym – żeby tylko poruszać kołem, które utrzymuje patyk w ciągle tym samym położeniu. Miała wrażenie, że skręca, kołuje, że Krótki to kretyn i wystawił ją z tą śmieszną zabawką. Ale szła, a właściwie czołgała się, czy pełzała, od czasu do czasu gryząc swoją lewą dłoń, żeby oprzytomnieć.
Obudziła się, kiedy słońce było już wysoko. Zamglone. Wiedziała, że to nie mgła, tylko drobinki piasku ciągle unoszące się wysoko w powietrzu. Bogowie! Zerwała się na równe nogi. Gdzieś zgubiła swój przyrząd. Tobołek był przytroczony do szyi. Zdjęła go. Jak daleko oddaliła się od obozu w nocy? Rozejrzała się wokół. Płaska pustynia, żadnych skał, żadnej możliwości ukrycia. Ale wokół nie było też śladów. Tak jakby ona sama pojawiła się tu nagle przeniesiona jakąś czarnoksięską mocą. „Ruszaj!” odezwał się w jej głowie Krótki.
Zaczęła biec, potem zwolniła, czując zawroty głowy. Szybkim marszem (na tyle na ile pozwalały kajdany) zmierzała ku linii horyzontu. „Nie patrz na horyzont, bo zwariujesz! Patrz pod nogi i nie licz kroków!”. Opuściła głowę. Ale zaraz podniosła ją znowu. „Pod nogi, krowo!!!” – ryknął w jej głowie Krótki. Opuściła głowę.
Nie miała pojęcia jak długo tak szła. Podniosła głowę, kiedy teren zaczął się wznosić. Wydmy? Przed oczami zamajaczyły jej małe skałki. Bogowie! Odpocząć w cieniu… „Tylko nie odpoczywaj w cieniu, głupia dupo!” To nie w jej głowie. To po prostu pamięć przywoływała słowa karła. „Jeśli napotkasz skałę, będzie ci się wydawało, że w jej cieniu odpoczniesz. To głupie. Zabija nie słońce, tylko gorąco. Nawet w cieniu nie wytrzymasz, bo powietrze wokół jest nagrzane jak zaraza. Wdrap się na skałę, na sam szczyt. Na wysokości dwóch postawionych jeden na drugim ludzi jest o połowę mniej ciepło niż na dole”. Wykorzystując ostatki sił, wdrapała się na prawie pionową skałę, przylgnęła do niej na szczycie, nakryła się szmatą wyjętą z tobołka i usiłowała zasnąć.
Obudził ją porażający chłód nocy. Żyje. To była pierwsza konstatacja. Zsunęła się ze skały. Szmatą, którą dotąd się przykrywała, starannie wytarła z kurzu kilka najbliżej położonych kamieni. Dopiero potem ułożyła się pod skałą. „Wydaje się, że zimno najlepiej pokonać ruszając się, podskakując, tańcząc. Ciało się rozgrzewa. Nic bardziej błędnego. Szybciej wyczerpiesz wszystkie siły, a rozgrzanie od ruchu, wystarczy ci tylko na kilka chwil. Połóż się, zwiń w kłębek i rozgrzej własnym umysłem”. Moja ręka jest bardzo ciepła… – powtarzała Achaja monotonnie. Miała dobry trening. Rozgrzała się, kierując krew do najbardziej odległych partii swojego ciała.
Obudziła się tuż przed świtem. Skostniała rozluźniła mięśnie. „Tylko nie przejmuj się zimnem. Nikt jeszcze nie dostał zapalenia płuc na pustyni. Tam nie ma czegoś, co jest ani chybi w miastach i na wsiach. Co powoduje choroby, gorączki i zapalenia. Możesz umrzeć od wychłodzenia. Ale jeśli przetrwasz, nie zachorujesz na nic, co załatwiłoby cię choćby w ogrodzie twojego pałacu”. Zlizała duże krople wody, które pojawiły się na wszystkich wytartych wczoraj kamieniach. „Różnica temperatur” – mówił Krótki. Ruszyła dalej, wlepiając wzrok we własne poruszające się stopy. Krok za krokiem, krok za krokiem…
Kiedy upał stał się nie do zniesienia, rozejrzała się wokół. W pobliżu nie było żadnych skał, na które mogłaby się wdrapać. Trudno. Byle nie pozostawać w zabójczym upale. Kawałkiem deski, którą miała w tobołku, wykopała dwa doły. Do mniejszego włożyła swoją miskę i zakryła dziurę naciągniętym na drewnianą ramę, rybim pęcherzem, który kupiła, jeszcze w obozie za wszystko, co miała… W drugim dole, dużo większym i głębszym, ukryła się sama. Przysypała się piaskiem zostawiając otwór do oddychania zabezpieczony kijem i szmatą. Usiłowała spać, wmawiając sobie, że jest jej zimno.
Wygrzebała się, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Zdjęła z mniejszego dołu rybi pęcherz, wylizała go i schowała do tobołka. Nie chciała wierzyć. Jej miska pod spodem była prawie pełna. Woda. Świetna woda! Ten mały, mądry gnój znowu miał rację! Upiła dwa łyki, resztę przelała do zrobionego z wojskowej kurtki bukłaka. Zjadła kawałek węża i był to pierwszy jej posiłek od czasu opuszczenia obozu. Znowu ruszyła przed siebie i było jej trochę lżej. Rady tego kurdupla sprawdzały się! Owszem, było jej ciężko, parę razy miała wrażenie, że już umiera, ale to wszystko, co jej mówił – działało. Właściwie dopiero teraz odczuła coś na kształt nadziei. Nie! Nie! Żadnych głupich myśli! Kowal, ucieczka, przedarcie się przez obcy kraj… „Nie myśl o przyszłości, bo problemy będą piętrzyć się w twojej głowie. Żyj chwilą. Udało się zaczerpnąć powietrza? Świetnie. Udało się zrobić następny krok? Świetnie”.