Późnym wieczorem dotarła znowu do wydm, tym razem skalistych. Wybrała najniżej położone, piaszczyste miejsce. Wyjęła z tobołka deskę i zaczęła kopać. „Nie na akord! Strażnik nie stoi nad tobą, więc oszczędzaj siły!”. Powoli zagłębiała, się w grunt. Kiedy dół miał już głębokość równą wzrostowi człowieka, może trochę więcej, piasek zmienił zabarwienie. Był teraz ciemny, właściwie brunatny. Przestała kopać i wydostała się na zewnątrz. Położyła się obok zwinięta w kłębek, rozgrzała i zasnęła.
Obudziła się w środku nocy. Szybko zsunęła się do wykopanego wcześniej dołu, napełniła bukłak i napiła się do syta, jakby mącznej, pomieszanej z piaskiem wody. Potrafiła orientować się w gwiazdach. Ruszyła szybko przed siebie wiedząc, że nie zgubi kierunku, który prowadził ją w głąb Cesarstwa Luan. Nad ranem zrobiła krótką przerwę, zjadła trochę mięsa węża i usiłując opanować głód, pobiegła dalej. „Nie przejmuj się jedzeniem. Po pierwsze pogódź się z myślą, że na pustyni niczego nie upolujesz. Po drugie, pamiętaj, masz dbać o wodę, nie o jedzenie. Z głodu na pustyni jeszcze nikt nie umarł… Z pragnienia prawie wszyscy. Bez jedzenia możesz wytrzymać dłuuuuuuugo! Bez picia będzie trochę gorzej. Powiem brutalnie: w chłodzie bez wody, możesz przetrwać nawet piętnaście, siedemnaście dni. Ale chłodu tam raczej nie spotkasz – chyba, że nocą, ale wtedy chłód będzie twoim wrogiem. W upale, bez wody przetrzymasz najwyżej trzy dni. Dbaj o wodę! Nie o jedzenie. Zlizuj swój pot, bo zawiera sól, której będzie ci bardzo brakować”. Łatwo powiedzieć… Achaja prawie się nie pociła. Skóra za to swędziała ją coraz bardziej. Biegła jednak, zagryzając zęby. Wiedziała, że właśnie złapała drugi oddech. Była trzeźwa, choć zmęczona. „Pamiętaj, jak zacznie ci się wydawać, że wszystko jest dobrze… albo jak uznasz, że właściwie, co cię to wszystko obchodzi – już po tobie! Bij się po twarzy! Z całej siły. Rozoraj sobie skórę do krwi paznokciami, wydłub oko! Pamiętaj, w życiu nigdy wszystko naraz nie układa się dobrze, jeśli tak ci się wydaje, znaczy, że wariujesz”. Nie było potrzeby. Miała trzeźwy umysł, wszystko szło świetnie… Kurwa! Rozorała sobie przedramię do krwi i rzeczy wiście trochę ją otrzeźwiło. Zlizała krew i ruszyła dalej.
Następnego dnia wieczorem, a właściwie w nocy skądś zaczął wiać wiatr, który po chwili wzmógł się, zacinając piaskiem. Znowu znikły gwiazdy i zrobiło się strasznie zimno. „Nago na wietrze w nocy umrzesz w przeciągu jakichś dziesięciu modlitw. Będzie ci się wydawało, że jest dobrze, że nareszcie zyskasz wytchnienie po skwarnym dniu. Umrzesz w czasie krótszym niż dziesięć modlitw”. Achaja szczękając zębami, wykopała płytki dół, na więcej nie było jej stać. „Pamiętaj, nawet owinięcie ciała cieniutką szmatą wydłuży czas, który pozostał ci do śmierci o połowę”. Owinęła się szmatą, wskoczyła do dołu i przysypała piaskiem. Chyba straciła przytomność.
Rano znowu był skwar. Odkopała się i wypiła resztę wody z bukłaka. „Pamiętaj, nigdy nie oszczędzaj przesadnie wody. Lepiej się napić i w pełni sił szukać źródła niż dozować jakieś głupie ilości i oczadzieć z pragnienia. Wtedy będziesz bezwolna”. Zaczęła biec. Ale zatrzymała się nagle słysząc syk. „Nie licz na to, że upolujesz cokolwiek na pustyni”. Dostrzegła węża o kilka kroków dalej. Bogowie! Mały, w kolorze piasku. Już po niej. Mały, więc najbardziej jadowity. Kolor piasku, kolor śmierci. Jest szybki jak… „Nawet najszybszy wąż, porusza się wolno w porównaniu z szybkością, którą może rozwinąć człowiek. Jeśli nie nastąpisz na niego, uciekaj, zostanie daleko w tyle”.
Okrążyła go szerokim łukiem. Rzeczywiście nie miał szans. Został daleko w tyle. Jeśli, oczywiście zamierzał ją gonić. Wieczorem napotkała pierwsze porosty na piaszczystej wydmie. Dłuższy czas potem, pierwsze zeschnięte owoce zwisające z kolczastych gałęzi. Zerwała kilka z nich. „Łatwo rozpoznać roślinę trującą i jadalną na pustyni. Sok trującej jest zawsze mleczno-biały”. Nacięła zasuszone owoce i odrzuciła je za siebie. Szlag! I tak nie mogła biec dalej. Wytarła kilkanaście pobliskich kamieni szmatą i ułożyła się do snu.
Obudziła się, kiedy coś uderzyło ją w nogę. Wąż!!! Musiała się przewrócić, a on szukał ciepła! Zobaczyła wijące się cielsko wśród kamieni i porostów. To koniec, to śmierć… „Nie popadaj w panikę jeśli ukąsi cię wąż. Pamiętaj, że choć jad jest śmiertelny, to jest on jednak bardzo cenny dla węża. Na każde dwa ukąszenia jedno jest… zwykłe. Bez jadu. Jeśli nie atakowałaś, nie nadepnęłaś go z całą siłą, jest wielce prawdopodobne, że ugryzł cię bez jadu. A jeśli nawet masz już truciznę w sobie, nie krzycz, nie wykonuj gwałtownych ruchów. Leż spokojnie i rób co ci powiedziałem…” Achaja podniosła nogę do ust i wyssała ranę, plując krwią na piasek. Zawiązała sznur wokół uda, zaciskając ją kawałkiem patyka. Wzięła bukłak i szmatką zebrała wodę z oczyszczonych wcześniej kamieni. Nie wypiła jej, tylko polała ranę. „Zimna woda opóźni działanie jadu. Będziesz miała czas”. Ułamkiem ostrza, który zdobyła w ostatnim transporcie niewolników, rozcięła sobie nogę powiększając ranę. Wycisnęła krew i wyssała ją, oczyszczając ranę językiem. Kręciło jej się w głowie. Nie miała pojęcia czy od jadu, czy z wyczerpania. „Jeśli nawet umrzesz na pustyni… Zadaj sobie przedtem pytanie: Cóż warte jest życie? Możesz siedzieć nieruchomo i czekać na śmierć, możesz też iść licząc na to, że za kolejnym wzgórzem napotkasz coś, czego potrzebujesz. Życie i śmierć jest w twoich rękach. Nie jesteś panem świata. Ale możesz zrobić to później, możesz zrobić to już…”. Wstała i kuśtykając ruszyła dalej. Aaaaaaaa… szlag! Odwiązała opaskę z uda i ruszyła biegiem! Był bez jadu, był bez jadu, był bez… Trudno powiedzieć, czy zadziałały jej zaklęcia, czy (odkryty wieleset lat później) rachunek prawdopodobieństwa, który działał na jej korzyść. W każdym razie przeżyła do następnego wieczora.
W nocy znowu zebrała wodę z kamieni. Rano znalazła wreszcie rośliny, których owoce nie wydzielały mlecznobiałego soku. Rozgryzła jeden i połówkę miąższu zaczęła wcierać sobie w nadgarstek. Po dłuższym czasie skóra nie zaczerwieniła się, więc skosztowała drugą połówkę. Nie była gorzka. Krztusząc się, zjadła więc wszystkie owoce, a potem…
Potem ujrzała dwie sylwetki na tle drgającego od rozgrzanego powietrza horyzontu. Upadła na ziemię, ale za raz podniosła się znowu. Zaczęła biec w ich stronę, machając rękami. Już po chwili rozpoznała dwóch jeźdźców w charakterystycznych, białych ubraniach. Jeźdźcy pustyni. Łowcy niewolników. Usiłowała wyobrazić sobie, co powiedziałby teraz Krótki. Nieważne. Hekke mruknąłby tylko: „Ot, dwa trupy zbliżają się do ciebie. Co za czasy nastały, żeby trupy, miast leżeć na cmentarzu, żywych ludzi nachodziły?”.
– Chodźcie tu trupy, chodźcie – krzyczała. Kiedy znaleźli się w odległości, z której można już było rozpoznać słowa, zmieniła trochę treść. – Jaśnie panowie!!! Ratunku! Tam karawana, bez wody. Mój pan wysłał mnie, żeby znaleźć…
Obaj jeźdźcy byli zbyt głupi, żeby docenić fortel. Ot, zwykła niewolnica, na pustyni, za którą dostaną nagrodę. Ruszyli galopem. Jeden z nich przygotował sznur i wstał w siodle. Kiedy był tuż, tuż, rzucił sznur, podciągając pętlę. Achaja dała się złapać. Czemu nie? I tak lepiej niżby mieli uciekać po pomoc… Tfu! Zadufała się w sobie. Jaką pomoc? Dwóch jeźdźców na jedną jedyną, wyczerpaną niewolnicę? Pętla ścięła ją z nóg, pociągnięta za koniem szorowała ciałem o piasek. Coś ciepłego i ożywczego rozlewało się wewnątrz jej ciała. Dała im czas, żeby nacieszyli się łatwą zdobyczą i uspokoili. Potem obiema rękami chwyciła za sznur. Kilkoma mocnymi pociągnięciami zbliżyła się do konia… Gdyby wleczono ją po kamieniach, byłoby trudniej. Ale po piasku? Jeszcze dwa ostre szarpnięcia rękami za sznur, chwyciła nogę konia i złamała ją jednym uderzeniem. Kwiczące zwierzę runęło na ziemię, wyrzucając jeźdźca. Achaja podciągnęła nogi, odbiła się i wylądowała na łowcy niewolników, jednym ruchem wyjmując mu z pochwy miecz i podrzynając gardło. „Mówiłem – usłyszała w głowie głos Hekkego – dwa trupy. Pytanie tylko mądrzy czy głupi. Śmierć zaraz? Czy za chwilę?”.