Ten drugi nie był jednak tak głupi, na jakiego wyglądał. Widząc nieprawdopodobne wręcz działanie dziewczyny ciągniętej dotąd na sznurze, nie zamierzał dopaść jej i zgładzić jednym ciosem miecza. Wyjął z juków łuk i nałożył strzałę. Kretyn – pomyślała dziewczyna, padając za rzężącym koniem na ziemię. – Co za idiota. Nie… Wiedziała, że powinna się cieszyć, że nie rzucił się do ucieczki i sprowadził licznej pomocy. „Nie mógł – odezwał się Hekke w jej głowie. – To, co się stało, nie mieści mu się w głowie”. Pierwsza strzała świsnęła jej tuż przy policzku. Kątem oka widziała jej brzechwę sterczącą z piasku. Druga strzała, trzecia. Jeździec wstrzymał konia, żeby lepiej wycelować. Teraz! Dziewczyna wiedziała, że musi mu dać jakąś satysfakcję, żeby nie uciekł, pozostawiając ją z trupem i rannym koniem. Wstała udając, że chce się rzucić na niego z podniesionym mieczem. Świsnęła czwarta strzała, dziewczyna zasłoniła się lewym ramieniem, stając nagle bokiem. Strzała wbiła jej się w rękę. Upadła na piasek, krzycząc z udawanego bólu. Przewróciła się na bok, odrzucając zdobyczny miecz (nie za daleko, tak, żeby mogła sięgnąć) i chwyciła się drugą ręką, kurcząc jednocześnie ciało. Jeźdźcowi musiało się wydawać, że jest śmiertelnie ranna albo przynajmniej, że ma już dość. Widział krew, widział jej upadek i konwulsje. Słyszała stuk kopyt. Coraz bliżej. Potem cisza i miękkie uderzenie butów o ziemię. Co za kretyn! Więc Hekke miał rację mówiąc, że wszyscy ludzie to idioci? Tamten podszedł bliżej. Dziewczyna nie mogła już wytrzymać, roześmiała się na cały głos. Wstała lekko i chwyciła oniemiałego ze zdziwienia mężczyznę za nadgarstki. Szarpnął się, ale nie miał szans. W przeciwieństwie do niej przez ostatnich kilka lat nie rozłupywał litej skały i nie nosił codziennie koszów wypełnionych kamieniami. Jego mięśnie nie mogły dorównać czemuś, co przypominało teraz spiżowe sploty na świątynnej rzeźbie. Achaja zębami wyszarpnęła sobie grot z ramienia, wypluła go i roześmiała się znowu. Nie chciała plamić krwią jego ubrania, więc skręciła kark łowcy niewolników i szybko odarła go z szat.
Wylizała dokładnie swoją ranę, znalezioną w jukach kościaną igłą zszyła jej brzegi i obwiązała szmatą. Szybko włożyła przepoconą, szeroką bluzę, turban i płócienny szalik zakrywający twarz. Nie mogła włożyć spodni, nie pozwalały jej na to kajdany.
Dobiła rannego konia i dokładnie przeszukała sakwy jeźdźców. Bogowie! Woda, placki, mąka, suszone mięso. Nie za dużo od razu! – przestrzegła siebie w myślach, żując wściekle i popijając wodą, nareszcie bez ograniczeń. „Jak zdobędziesz żywność zacznij się modlić – mówił Krótki. – Nie dlatego, żeby dziękować Bogom. Możesz przełknąć tylko jeden kęs w ciągu jednej modlitwy, nie więcej. Pij ile chcesz, ale nie żryj więcej niż jeden kęs w ciągu jednej modlitwy…”. Zabrała im mizerne sakiewki, noże, lepszy miecz, jeden łuk, kołczan i wskoczyła na drugiego konia. Co za traf. Jakikolwiek inny niewolnik na jej miejscu miałby teraz ogromne problemy. Nie da się jechać konno, nie mogąc (z powodu kajdan) siąść okrakiem na siodle i włożyć stóp w strzemiona. Właściwie żaden z potencjalnych zbiegłych niewolników nie mógłby wykorzystać zdobycznego konia. Żaden… Poza Achają. Bo… Przecież była księżniczką. Całą swoją młodość, jako wysoko urodzona dama, przejeździła na koniach z „damskim” siodłem – a więc z obydwoma nogami po jednej stronie i tylko z jedną stopą w strzemionie. Ruszając kłusem, uśmiechnęła się. Nie sądziła, że ta, nabyta na dworze umiejętność przyda jej się jeszcze w życiu.
Była wolna! Była wolnaaaaaaaaaa!!! „Jak kogoś zabijesz, nie ciesz się – powiedział Krótki. – To dopiero początek drogi, a euforia zgubiła już niejednego”. Szlag. Spojrzała na swoje skute stopy. „Nie niszcz zdobytej broni, usiłując się uwolnić. Nie uda się. Potrzebny jest kowal”. Szlag. Szlag. Szlag! Lekko powodując koniem, zatoczyła szeroki łuk, odnajdując poprzednie ślady pustynnych jeźdźców. Tą osadę, z której pochodzili, musiała ominąć, ale kierunek, chodź ogólny przyda się, żeby wyjechać z pustyni. Zwierzę nie było zgrzane, ani zmęczone. Stąd wniosek, że bardziej ludzkie strony muszą znajdować się niedaleko. Rzeczywiście, już wieczorem zauważyła pierwsze, zszarzałe jeszcze i wypalone płaty darni, pierwsze, suche krzewy na wydmach. Potem pojawiła się skąpa trawa, na wzgórzach, w oddali zamajaczyły w świetle gwiazd pierwsze drzewa. Achaja zmusiła zwierzę do galopu. Potem szarpnęła wodze, zeskoczyła na ziemię i jednym ciosem miecza zabiła konia. Nie mogła podróżować dalej konno ze skutymi nogami, nie mogła trzymać się dróg i gościńców, a przedzieranie się z koniem przez las byłoby głupie.
„Teraz najgorsza rzecz – usłyszała w głowie głos karła. – Dużo gorsza niż pustynia. Otóż Luan jest krajem, jakby powiedzieli na północy „mlekiem i miodem płynącym”. Cesarstwo jest gęsto zaludnione. Prawie nie ma lasów, ot jakieś zagajniczki, oliwne gaje. Wszystkie winnice są pilnowane. Nie bardzo jest się, gdzie ukryć. Niech ci nawet przez myśl nie przejdzie, że o tobie zapomnieli. Tu się szuka zbiegłych niewolników do upadłej śmierci. Pamiętaj! Cała potęga Luan opiera się na niewolnikach. Jeśli choć jeden skutecznie ucieknie, staje się legendą dla swoich współtowarzyszy. Dlatego też nikt nie będzie szczędził ani wysiłków, ani wydatków, choćby wielokrotnie miały przewyższyć twoją prawdziwą wartość. Jak więc masz iść? Nie gościńcami, bo wieści o zbiegłej niewolnicy zawsze cię wyprzedzą. Borów i kniei nie ma. Więc jak? Jak się da. W nocy, cicho, jak zwierz. Ale pamiętaj, zawsze ktoś może cię zauważyć. Musisz w coś się ubrać. Ale w co? Wejdziesz do wsi, zabijesz kogoś, żeby wziąć odzienie… I już będą wiedzieć, gdzie jesteś. Możesz kraść, ale… dopiero jak spróbujesz pierwszy raz, okaże się czy jesteś dobrym złodziejem, czy złym. A lepiej nie zdawać się na przypadek. Każda odkryta kradzież, każdy trup, którego za sobą zostawisz, będą jak drogowskazy dla tych, którzy podążą za tobą. A będą oni liczni, szybcy i władni. Im pomoże każdy. Tobie nikt!”
Achaja czuła jak ogarnia ją szaleństwo. Coś ciepłego znowu krążyło w jej żyłach, rozgrzewając całe ciało. Nawet zdawało się zapomniany już, odległy widok majaczących światłami, ludzkich osad, sprawił, że cała drżała, nie mogąc się opanować.
„Najważniejsza sprawa. Kowal. Żebyś w razie czego mogła się pokazać między ludźmi. Nigdy nie próbuj wkraść się do wiejskiej kuźni. Po pierwsze w wiejskim obejściu zawsze będzie pies. I już po tobie. Po drugie, kowal nigdy nie pracuje sam. Ma przynajmniej jednego ucznia i pachołków, którzy długo jeszcze będą sprzątać kuźnię, podczas kiedy sam kowal pójdzie już spać. Po nocy, jak już będzie pusto możesz wejść do kuźni. Ale po co? Przyprowadzić kowala? Jak? Wyjmiesz go po cichu z łożnicy? Od kowalowej? Nie budząc synów i pachołków? Zapomnij o tym. Jedyna twoja szansa to kuźnie przy drodze. Buduje się je z reguły przy karczmach albo na rozstajach, co zresztą na jedno wychodzi. Tam kowal też nie będzie sam, ale może trafisz na takiego, co nie mieszka przy kuźni, ale jeździ na noc do pobliskiej wsi. A w drodze, już wiesz, masz szansę go złapać. Poza tym psy. Jeśli nawet są, to przy takiej kuźni na drodze, obok karczmy zawsze kręci się dużo obcych, psy nie są ostre, przyzwyczajone do różnych zapachów, a poza tym ludzie nie zwracają takiej uwagi na szczekanie jak na wsi. Próbuj tam.”
Biegła w ciemności, polami, obok drogi, pamiętając o jeszcze jednej radzie: „Próbuj od razu! Im dłużej będziesz kluczyć w ogóle nie pokazując się ludziom, tym bardziej sama się zaszczujesz. Im dłużej będziesz w ukryciu, tym bardziej zdziczejesz, tym trudniej będzie ci później wejść między ludzi. A bez tego nie opuścisz Luan. Jest jeszcze jedna przyczyna. Na granicy pustyni będzie najwięcej karczm i kuźni przy gościńcach. Jeśli cesarska droga zahacza nawet o skraj pustyni, to przecież nikt nie buduje tam karczmy. Ile by musiał płacić za transport żywności z najbliższej wsi. A woda? Nie. Najwięcej karczm będzie na obrzeżach, żeby zarobić na tych, co będą przekraczać pustynię albo na tych, którzy z niej wracają. To najlepsi klienci!”