Oddział nie polubił jej ale też miał powody. Wieści w obozie rozchodziły się szybko. Drugiego dnia, gdzie tylko Achaja się pokazała, czy w łaźni, czy przy posiłkach, słyszała za plecami: „luańska kurwa”, „ladacznica”, „niewolna dziwka”. Potem zaczęła działać odpowiedzialność zbiorowa. „Ach, Lanni, ty jesteś z tego, no… kurewskiego plutonu?” „Słyszałyście, że stworzono nową, specjalną jednostkę? Burdelpluton! Jak na nas ruszy obca kawaleria, to się dziewczyny kładą na ziemi i rozkraczają! I już natarcie stępione, bo luańscy chłopcy zamiast szarżować dalej, zaczną zsiadać z koni!” Albo: „Dlaczego sztandar Arkach przemalowali na czerwono? Żeby zaoszczędzić na oświetlających go czerwonych latarniach!”. Albo na porannym apelu, kiedy stały na baczność: „Hej, dziewczyny… Po raz pierwszy od wczoraj wieczór wreszcie kolano przy kolanie, co?”. Albo wręcz: „Skąd Chloe wie, że ma okres? Nie wie, bo nie miała! Ona nie wyszkolona jak ta nowa i teraz będzie poród bękarta”.
Cały pluton chodził wściekły, dziewczyny sarkały na siebie nawzajem, rzucały się do oczu o byle co. Nie biły już Achai po doświadczeniach pierwszej kocówki. Widać miały jeszcze jakieś szczątki instynktu samozachowawczego. Ale atmosfera w namiocie przypominała rodzinny grobowiec. Niby nie było to takie straszne. Nikt jej niczego nie kradł, nie wsadzał insektów do pościeli, nie sikał do kubka. Kiedy jednak musiała zaradzić swojej kobiecej przypadłości, nikt nie odwrócił głowy, musiała to zrobić poza namiotem, pod okiem przechadzających się wart. Kiedy usiłowała zasnąć po nocnym dyżurze w kuchni, wszystkie dziewczyny grały właśnie w karty, przekrzykując się wzajemnie, kiedy próbowała wyczyścić zęby, czy się umyć, zawsze brakowało wody, „zużytej” przez koleżanki. Właściwie nic takiego, tyle że czuła się obca.
Wszystkim było źle, ich drużyna straciła czterech ludzi w bitwie, a potem nieszczęsną Goel przy moście. Połowa stanu. Pluton był wyharatany w jednej trzeciej. Ale każda z nich mogła sobie przynajmniej marzyć. Każda miała rodziców, jakichś braci, siostry, domy, mniej lub bardziej sprecyzowane plany na przyszłość. Pewnie, że los żołnierza nie był godny pozazdroszczenia. Ale Achaja nie miała nawet marzeń. Nie mogła wrócić do Troy, pojawienie się w jej małej wioseczce po dziesięciu latach służby (zakładając, że jakimś cudem przeżyje) również mijało się z celem. O czym miała myśleć? Leżała po prostu i gapiła się w sufit. Właściwie powoli zaczynała do tego przywykać.
Potem jednak przyszły uzupełnienia. Dziewczyny z oddziału mogły przynajmniej się na kimś wyładować.
– Lanni, Mayfed, Zarrakh, Shha, Chloe, Achaja! – ryknęła sierżant Mea, stając u wejścia do namiotu. – Mamy czterech rekrutów z uzupełnienia. Zająć się nimi, pokazać co i jak. No, ruszcie się! Wymarsz może być w każdej chwili!
– Akurat. – Lanni podniosła się ciężko. Siedziały w namiocie same, pozostałe drużyny plutonu miały właśnie jakieś dyżury i warty, a to z całą pewnością znaczyło, że nie wymaszerują najbliższej nocy. – No, chodźcie. – Skinęła na cztery, trochę przestraszone dziewczyny. Kiedy weszły do środka, nie bardzo wiedząc, co mają zrobić ze swoimi plecakami, odczekała w milczeniu, aż sierżant się oddali, a potem wrzasnęła: – Przedstawić się! To rozkaz, głupie owce!!!
Lanni była kapralem. W wojsku kapral był nikim, właściwie rodzajem szeregowca, ale rekruci nie mogli o tym wiedzieć, bo w obozie szkoleniowym ten stopień łączył się z władzą równą boskiej. Cztery dziewczyny wyprężyły się na baczność, jedna z nich sprężyście wystąpiła do przodu.
– Melduje się szeregowy Kaisha…
– Wróć!!! – Lanni wzięła się pod boki. – Jak mi się przedstawiasz, oślico! Tu nie kancelaria!
– A jak mam powiedzieć? – Dała się zaskoczyć.
– „Dupa Kaisha”, czy jak ci tam. Szeregowymi to może zostaniecie po pierwszej bitwie, choć wątpię. No, na co czekasz? Mów!
Dziewczyna spąsowiała i zacięła się w sobie.
– To… to świństwo, tak nas…
– Milcz! Co masz w plecaku? Natychmiast!
Kaisha wykrzyczała nazwy wszystkich pięćdziesięciu ośmiu przedmiotów, które nosiła na plecach.
– Nie zapomniałaś o czymś?
– Nie!
– To zrób czterdzieści przysiadów, może sobie przypomnisz. Gdzie to kładziesz, kretynko?!!! – Głos Lanni wzniósł się nagle do krzyku, kiedy dziewczyna zsunęła z ramion plecak. – W oporządzeniu! Wykonać!
Pozostałe patrzyły na swoją koleżankę, która pociła się coraz bardziej. Achaja również z pewną ciekawością podniosła głowę z siennika. Przysiady były mniej widowiskowe niż biegi wokół placu, ale za to szybsze i równie skuteczne. Była również ciekawa, co noszą w plecaku żołnierze armii Arkach, a czego nie wymieniono w regulaminie. Nie sądziła, żeby ktokolwiek słyszał tu o słynnej w wojsku Troy buławie stratega.
– Co masz w plecaku? – spytała Lanni przyjaźnie, kiedy tamta, słaniając się, wstała wreszcie po raz ostatni.
Dziewczyna wymieniła wszystkie pięćdziesiąt osiem przedmiotów. Już nie tak szybko, jak za pierwszym razem.
– Co jeszcze?
– Nic.
– Kurwa! Po pierwsze: „Nic, proszę pani”! „Proszę pani”!!! Za to jeszcze dwadzieścia przysiadów. Po drugie: nie wiesz, że w plecaku masz swój rozum? Przecież tutaj… – Lanni postukała dziewczynę pięścią w czoło. – Tutaj go nie masz, prawda? Za to jeszcze dwadzieścia!
– Ale to…
– Dyskutujesz z przełożonym?!
– Nie, ja…
– Dyskutujesz! Za nie wykonanie rozkazu i pyskowanie jeszcze dwadzieś… Tfu! Dziesięć. – Kapral spuściła trochę z tonu, bo zdała sobie sprawę, że w pełnym oporządzeniu, zmęczona przecież dziewczyna, robiąc sześćdziesiąt przysiadów, może sobie uszkodzić jakieś ścięgno. – Razem pięćdziesiąt! Za to ręce nad głowę, już! Wykonać!
Ta zabawa znudziła się jednak szybko. Shha powiedziała, że nowe są zbyt zakurzone po podróży i kazała im się oczyścić, co polegało na tym, że wszystkie musiały zdjąć swoje spódniczki i porządnie wytrzepać, uderzając nimi o własne głowy.
– Widzisz, jakie ładne tyłeczki? – mruknęła Shha. – Szkoda ich dla luańskich kawalerzystów.
– No. – Lanni, zmęczona wydawaniem rozkazów, opadła na własny siennik. – Tym bardziej, że wrażą im tam, niestety, lance.
Zrobiło się smutno. Cienie koleżanek z oddziału musiały zamajaczyć im przed oczami, bo nagle wszystkim zrobiło się jakoś głupio.
– Dobra – mruknęła Zarrakh. – Nie trzepać się już, bo huk straszny.
– No – dodała Mayfed. – Stanąć twarzą do ściany, nałożyć kiecki na głowy i czekać na dalsze rozkazy!
– Napiłabym się – mruknęła Chloe.
– Mam. – Mayfed podniosła się ociężale, odsunęła swój siennik i z jamy wygrzebanej pod spodem wyjęła dość spory bukłak. Podała go koleżance. – Ale za to przynieś kubki.
– Mamy cztery nowe do posług.