– Co… co się… stało? – Zinna odzyskała przynajmniej część przytomności.
– Jadłaś coś? – Achaja opatrywała ją niezbyt umiejętnie.
– Nic… nic nie jadłam… – Zinna nie mogła zogniskować wzroku.
– To masz szansę.
– Pi… Piłam wódkę.
– No, to masz wielką szansę. – Uśmiechnęła się lekko. – Jesteś mądrą dziewczynką.
Skończyła mocowanie opaski. Podniosła Zinnę bez wysiłku i zarzuciła sobie na plecy. Ruszyła szybko, chcąc oddalić się z niebezpiecznego rejonu. Napotykała coraz więcej trupów. Luańskich i nie tylko. Usiłowała rozpoznać twarze, ale nie chciała się zatrzymywać i odwracać leżących. Zatrzymał ją dopiero głośny okrzyk.
– Hej, patrz! Achajka też żyje! – To była Lanni.
– No. – Shha siedziała pod drzewem, nerwowo bawiąc się nożem. – Nawet porucznik przyniosła.
Obok siedziały jeszcze Mayfed, Zarrakh, Chloe, jakaś skulona dziewczyna z twarzą wtuloną we własne kolana i jeszcze dwóch żołnierzy z ich plutonu, ale z innej drużyny. Achaja położyła Zinnę pod drzewem.
– Jak wam się udało? – Uśmiechnęła się do Lanni. Myślała przecież, że wszystkie nie żyją.
– To nie było „wymiatanie”, tylko luańska czołówka. Kto miał rozum, to wdrapał się na drzewo, zanim nadciągnęła piechota.
– Na ich oczach?
– A czemu nie – roześmiała się Shha. – Trupy niewiele widzą.
Lanni uciszyła ją ruchem ręki.
– To ty miałaś pecha, bo się kilku naraz skupiło przy tobie. Jak uciekałaś, my już wszystkie siedziałyśmy na drzewach. Ale ich jazda, wiesz, byle się przebić i popędzić dalej. Jak przyszła piechota, już wszystkie byłyśmy ukryte wysoko, wysoko. Ale… Widziałam cię z góry. Już myślałam, że po tobie.
– Też wlazłam na drzewo. Tylko dalej.
– A tych dwóch, co cię goniło?
– Pojęcia nie mam. Jednego raniłam nożem, drugi spadł z konia, jak mu złamałam nogę. Dalej nie wiem, bo zwiewałam.
– Mówiłam, że z niej żołnierz – mruknęła Shha.
– A co z resztą?
– Mea zginęła na samym początku.
– Wiem, widziałam.
– Tak samo Kaisha, Hommerth i Menne. Mówiłam, nie miały szans.
– A Bei?
– Jest tutaj. – Shha chwyciła za włosy dziewczynę, która siedziała obok, i uniosła jej głowę. Zobaczyły zapłakaną i pokrwawioną twarz Bei. – Żywa oślica. Choć trochę poryczana.
– Przestań – włączyła się Mayfed. – Wlazłam na drzewo i widziałam wszystko jak na dłoni. Ta głupia dupa została na dole, a jak przyszła piechota zarobiła w mordę, ale niczym ostrym. Rękojeścią, czy jak? A oni szybciej, szybciej. Przeszli. Tylko dwóch zostało, żeby dobić, cha, cha, „dobić”. Ocknęła się, jak już ją rozkraczyli, wokół pełno ścierwograbców, maruderzy z piechoty jeszcze się pałętają, myślę: już po niej. A ta zamiast tradycyjnie wierzgać i krzyczeć, zadarła kiecę i sama zaprasza. Oczy mi wyszły na wierzch. Jednemu odgryzła, co miał najcenniejszego, a drugiemu odciachała nożem! Myślałam, że spadnę z gałęzi z wrażenia!
– A maruderzy i hieny?
– Shha była szybsza niż resztki maruderów. Potem Lanni się zsunęła z drzewa i przyszły te dwie. – Wskazała na dziewczyny z innej drużyny. – Maruderzy teraz tam leżą. Możesz se zobaczyć.
– No – potrząsnęła głową Chloe. – Jatka. Szkoda żeście tak z jazdą nie walczyły, koleżanki.
– Zamknij się, kurde! – warknęła Lanni. – Co miałyśmy zrobić? Dać się wysiec? A ty sama to co? Tak waliłaś po pniu do góry, że się bałam, że do nieba wleziesz. Na szczęście drzewo się skończyło w samą porę.
– No! – przytaknęła Shha. – A Achajka to co? Szkolona w armii Troy, przyłożyła całemu plutonowi w namiocie zanim jej deską nie uciszyłam. A też spierniczała, aż się kurzyło. Bo inaczej śmierć, kurza twarz. I w dodatku niepotrzebna.
– To ty mi deską przywaliłaś? – spytała Achaja.
– Noooo… Eeeeeee… – Shha obejrzała się, czy ma zabezpieczoną drogę ucieczki.
– Kapralu! – Zinna ocknęła się nagle i popatrzyła trochę przytomniejszym wzrokiem. – Raport!
– Tak jest, pani porucznik! – Lanni wyprężyła się nagle na baczność. – Kapral Lanni melduje drużynę… eeeee… pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej! Stan trzydzieści trzy! Obecnych… – wzrokiem szybko przeliczyła dziewczyny – dziewięć!
– Co… co z resztą?
– Melduję, że drużyna po naszej prawej wycofała się z plutonem „B”. Stan nieznany! Drużyna po naszej lewej dostała wciry. Znaczy… Melduję, że poniosła straty na pewno w liczbie trzech, dwie są, los pozostałych nieznany – uznane za zaginione w akcji! Drużyna sierżant Me… Mmmm… Stan mojej drużyny: siedem! Cztery zabite, w tym sierżant Mea! Melduję, że zgodnie z regulaminem objęłam dowództwo!
Zinna nie zwróciła uwagi na ten nie do końca przepisowy raport. Chciała unieść się na łokciach, ale zaraz opadła z jękiem.
– D… dobrze… – wysapała wreszcie. – Spróbujcie odnaleźć… punkt koncentracji… Do faktorii… albo… spróbujcie szkodzić przeciwnikowi… – umilkła, dysząc ciężko. – Albo… zróbcie cokolwiek… – Czuła, że zaraz znowu straci przytomność. – Mianuję was sierżantem! – Oczy wywróciły jej się, ukazując białka.
– Tak jest! – krzyknęła Lanni, potem nachyliła się nad Zinną. – O, żesz ty… Martwa?
– Nie – mruknęła Achaja. – Ma szansę z tego wyjść, ale trzeba by ją donieść gdzieś… no… do kogoś… ja wiem?…
– No – Lanni odwróciła się do dziewczyn z innej drużyny. – Wy dwie! Odniesiecie panią porucznik do… no… musi być gdzieś jakiś medyk. Tam ją zaniesiecie!
– Niby, kurde, gdzie?
– Do miejsca, gdzie jest medyk.
– Ale gdzie? – Obie wstały, wkurzone coraz bardziej.
– Macie go znaleźć! To rozkaz. – Lanni, marszcząc brwi, szukała jeszcze innych argumentów. Wreszcie wymyśliła. – No! I mianuję cię kapralem! – ryknęła do wyższej z dziewczyn.
– O, żesz ty… Lanni, dupa ci się z głową pomyliła? Dlaczego, psiamać, właśnie my?
– Bo nie będę rozbijać własnej drużyny! Dostałam rozkaz.
– Kurde, jaki?
– Sama nie wiem – wyrwało się świeżo upieczonej sierżant. – No, brać ją i marsz! – ryknęła nagle, przypominając sobie metody Mei. – Reszta zbierać się, dupy, ja wam pokażę!
Shha patrzyła zszokowana. Zarrakh, Mayfed i Chloe podniosły się co prawda, ale zerkały na siebie i pukały się w czoła. Bei płakała jak przedtem, skulona pod drzewem. Achaja stała z tyłu, więc nie musiała niczego robić. Lanni opanowała się jednak. Patrząc jak te dwie, klnąc do żywego, podnoszą panią porucznik, straciła rezon i zapytała potulnie:
– Kurde, co robimy?
– Toż masz rozkazy – warknęła Shha.
– No, szlag, jakie?
– No… Do faktorii, albo szkodzić, albo… mamy robić cokolwiek.
Achaja podeszła do trupa kawalerzysty leżącego pod drzewem. Podniosła jego długi miecz i zawinęła nim lekko. Obszukała ciało, ale nie miał przy sobie sztyletu. Trudno, musiał jej wystarczyć szeroki, wojskowy nóż.
– No to… – powiedziała, wracając do żołnierzy – chodźmy na Kupiecki Szlak.
– Po co?
– No, albo dojdziemy do faktorii, albo im zaszkodzimy, przecież tam całe ich wojsko musi się poruszać, albo no… zrobimy cokolwiek.
– Chcesz walczyć z całym ich wojskiem? – spytała Lanni.
– Toż wojsko po lasach się ugania. Tam tabory, służby. Zobaczymy.
Lanni wzruszyła ramionami. Patrzyła na pozostałe dziewczyny, ale żadna nie miała lepszego pomysłu. Prawdę powiedziawszy, nie miały żadnego pomysłu.