– Po co nam Luańczycy? Mnie, kurde, załatwi moja własna armia!
Achaja przysunęła się bliżej.
– Daj, małpo, bo jakiejś choroby dostaniesz od tej ścierki.
Schyliła się i dokładnie wylizała jej ranę. Potem założyła opatrunek i zawiązała mocno. Podeszło do nich kilka dopiero co uwolnionych żołnierzy.
– Ty. Achaja.
– No?
– My… Wiesz… To głupio teraz… Ale… chciałyśmy cię przeprosić za to, co o tobie mówiłyśmy w obozie. Ale wiesz…
– Wiem – roześmiała się. – Fajnie!
– No i… chciałyśmy wam wszystkim…
– Bo się tu, kurwa, zaraz wszystkie popłaczemy! – przerwała im Lanni. – Dalej! Zbierać broń, suki! Myślicie, że ktoś was zwolnił z przysięgi?!
– Ty, patrz – szepnęła któraś z tyłu, niewidoczna za plecami koleżanek. – Lanni chyba została sierżantem.
– A żebyś wiedziała, oślico!
Sierżantowi udało się jednak zaprowadzić jaki taki ład. Uwolnione dziewczyny, przynajmniej te, które nie były ranne, zebrały miecze żołnierzy, strażników i kawalerzystów. Nie było to to, co przewidywał regulamin, rzadko która miała na sobie pełne umundurowanie, ale i tak zaczęły po chwili przypominać choć trochę oddział regularnego wojska.
– Co przy faktorii? Która tam była ostatnia?
– Pewnie ja – odezwała się ta niska, piegowata. Miała na imię, zdaje się, Sharkhe. – A tam jest kiepsko. Odbiłyśmy faktorię, a potem nas zepchnęli. Chyba teraz jest ciężko, jeśli w ogóle jest.
Lanni rozejrzała się odruchowo w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby jej wydać rozkaz. Ale niestety. Była najwyższa stopniem. Zerknęła na Achaję, bo dziewczyna jako księżniczka powinna przynajmniej liznąć taktyki, ale ta przewidująco odwróciła wzrok.
– No, żesz, szlag! No to na faktorię, dupy! Zobaczymy co i jak. – Zaklęła wulgarnie. – Do lasu! Bo inaczej nas chwycą.
Poganiała swój nowy oddział, aż wszystkie dziewczyny skryły się między drzewami. Nie była to jednak zwarta jednostka, dobrze uzbrojona, część żołnierzy była ranna, część, mówiąc delikatnie, w nie najlepszym stanie z innych przyczyn. Przedzierały się przez las powoli, z pewnym trudem, torując drogę słabszym koleżankom. Na szczęście nie musiały iść daleko. Odgłosy bitwy, stłumione jeszcze przez drzewa i rodzący się znowu wiatr, były wyraźne. Lanni wysłała zawiadowców, potem zrobiła przegląd oddziału i ze skwaszoną miną wróciła do swojej drużyny.
– Łącznie z nami prawie pięćdziesiąt osób – mruknęła. – A siła mniejsza niż normalny pluton.
– Nie gadaj tyle – wzruszyła ramionami Chloe. – I tak po nas. A po co masz umierać zdyszana?
– Co?
– Spokojnie – mruknęła Shha. – Chloe wylewa na nas swoje jady. Po tym, jak ją ten chłopak rzucił zeszłej zimy.
– Stul pysk!
– Co? Nie wychędożył cię, zanim armia przygarnęła? Twój pech.
– Ty zdziro!
– Patrz, jeszcze się rumieni! Ja swojemu dałam na czas. – Shha prychnęła jak kocica. – I przynajmniej wiem, jak to jest.
– Przestańcie! – Lanni w porę odepchnęła dziewczyny od siebie, zanim doszło do bijatyki.
– Dziewica! – syknęła jeszcze Shha. – Normalnie, dziewica, no.
Na szczęście powrót zwiadowców powstrzymał dalszą kłótnię. Obie dziewczyny były zgonione, jakby przebiegły dłuższy dystans.
– Jest bitwa! – wydyszała starsza. – Odepchnęli naszych od faktorii. Cały pułk się cofa od Kupieckiego Szlaku do strumienia. Tam jest przecinka, ale… już zajęta przez luańską jazdę. Wezmą w kleszcze i do wieczora będzie koniec.
– A, psiamać, bardziej dokładnie? – warknęła Lanni.
– Bardziej dokładnie? – Piegowata podrapała się w sam czubek nosa. – No… Będzie z naszymi koniec za jakieś… sześćdziesiąt modlitw.
Lanni załamała ręce. Rozejrzała się wokół, ale znikąd nie przyszła pomoc.
– Ty, Achaja! Księżniczka, psiamać, strategię znasz! Co niby mamy robić?
– Nie wiem.
– No, żesz ty. Nie wygłupiaj się.
– Nie wiem. Do kurwy nędzy, nie wiem!
Lanni zagryzła wargi, żeby nie kląć głośno. Po raz któryś z kolei rozejrzała się wokół, jakby spośród gęstych drzew miało przyjść natchnienie. Napięcie umysłowe musiało być duże, bo odruchowo włożyła palec do ust i przygryzła lekko. Rozwiązanie jednak nie chciało pojawić się samo. Na szczęście Shha nie pozwoliła im tu spędzić reszty dnia.
– E! Sierżant, kurza twoja twarz! Ja sobie życzę, żeby nareszcie zaczęto mną dowodzić!
– Noooo…
– Melduję, że nie zrozumiałam rozkazu! – Shha wyprężyła się służbiście.
– No, tego… – Lanni wyjęła palec z ust i zmarszczyła brwi. – No! Do przodu idziemy. O!
– Tak jest! Oddziaaaaaaał… Naprzód marsz!
– Tylko cicho – jęknęła Achaja.
Żołnierze zaczęły przedzierać się przez gęste zarośla. Teren obniżał się, schodziły z grzbietu zalesionego wzgórza. Poniżej powinna być przecinka, która łączyła bardziej płaski teren wokół faktorii z korytem wyschniętego strumienia, tamtędy pułk posuwał się rano. Ale nie. Wcześniej natknęły się na szeroką polanę o brzegach ocienionych gęstymi krzewami. Polana dotykała przesieki; poniżej, od strony faktorii, dochodziły wyraźnie odgłosy bitwy. Tuż przed nimi jednak stała luańska jazda, sądząc po gorączkowych rozkazach oficerów, gotująca się do ataku.
– Szlag! – Lanni przypadła w kępie gęstego listowia. – Zaraz nas zobaczą.
– Nie o nas teraz myślą. – Machnęła ręką Mayfed.
– Trzeba by zejść lasem do faktorii, jeśli mamy pomóc naszym.
Achaja potrząsnęła głową.
– Naszym nie pomożemy, a oddział rozsmarują nam na jakichś pięćdziesięciu krokach otwartej przestrzeni.
Znalazła nieoczekiwanego sojusznika. Chloe położyła jej rękę na ramieniu i warknęła na Lanni:
– Przynajmniej raz jej posłuchaj, oślico!
– Ty co? Żeby nic nie robić?
– Czy ja mówię, że nic? – Achaja potrząsnęła głową. – Ta jazda zaraz wejdzie w naszych jak w masło. Ich zatrzymajmy.
– O, żesz ty. Pluton piechoty na jazdę? Głowa ci się z dupą pomyliła???
Achaja zaklęła brzydko.
– No pewnie, że ich nie zwyciężymy. I nie ma potrzeby. Oni zaraz ruszą, a póki co, przed atakiem byle gówno pomiesza im szyki. Ile jeszcze mamy kusz? – Zerknęła po koleżankach. Miały wszystkie z jej drużyny poza nią samą; zrobiło jej się wstyd, że porzuciła swoją wtedy pod drzewem, teraz przydałaby się komuś, kto lepiej strzela. Lanni, Shha, Chloe, Zarrakh, Mayfed, nawet Bei – sześć kusz.
– Dobra, robimy tak. Wy strzelicie naraz, wszystkie do jednego człowieka.
– Co? Co ty bredzisz?
– Załatwcie setnika. Wiem, że daleko jak szlag, ale któraś z sześciu może trafi. Niech zgłupieją. Wyślą patrol, albo uderzą większą siłą. Ale tu wokół to nie wzgórze, gdzieśmy poprzednio walczyły. Same wykroty, krzaki i niskie drzewa – konnica skapieje na dwudziestu krokach.
– A jak na nas nie uderzą?
– Nie puszczą natarcia, nie wiedząc, jakie siły mają pod swoim bokiem. W najgorszym wypadku zrobimy zamieszanie i opóźnimy ich choć trochę.
Lanni tym razem nie wahała się długo.
– Dobra! Skąd mamy strzelać?
– A wyjdźcie nawet na polanę. Przecież nic wam nie zrobią, bo zanim się zorientują, już będziecie z powrotem w krzakach.
– No to jazda. – Lanni wyjęła swoją kuszę ze specjalnych uchwytów pasa przerzuconego przez plecy i, opierając o ziemię, nacisnęła dźwignię napinającą cięciwę. – Shha, Chloe, Zarrakh, Mayfed, Bei, psie wasze matki, słyszałyście?