– Plutooooooon! Sześć kroków w tył!
– Dlaczego, psiamać, akurat sześć? – spytał ktoś z tyłu.
– Pewnie magiczna liczba – skomentował ktoś z boku.
– O, żesz wy – odezwała się jakaś zwolenniczka ścisłego wykonywania rozkazów. – A jakby powiedziała „jedenaście”, też byście się czepiały.
– Mordy w kubeł! – wrzasnęła Achaja, popierając szarżę. Shha przechodziła w pobliżu, więc pokazała jej język. Ta jednak nie przejęła się, również wysunęła swój i oblizała się dwuznacznie, mrugając do koleżanki. – W tył, małpy!
– A co to „małpa”? – spytała któraś, pewnie ze wsi.
– Małpa to ty! – krzyknęła Lanni. – Starczy na ciebie spojrzeć.
– Ja się cofnęłam siedem kroków. Może być?
– Stul pysk, dupo!
Kawalerzyści na polanie nie zamierzali szarżować, nie znając sytuacji, sił wroga, ani terenu. Atak na oddziały Arkach przy faktorii udało się jednak opóźnić. Piechota tymczasem zwierała szyki.
– No, teraz nas gnoje załatwią – szepnęła któraś.
– Cicho! Zajmować pozycje!
– Jakie pozycje, małpo zielona?
– Co to jest „małpa zielona”? – wtrąciła swoje trzy grosze żądna wiedzy wieśniaczka.
– Ja zwariuję z tym oddziałem! Za co mnie Bogowie pokarali tymi głupimi siksami?
Luańska piechota przegrupowała się z podziwu godną sprawnością. Żołnierze odrzucili niepotrzebne tarcze, sformowali klin i ruszyli do ataku z powrotem na zarośla, gdzie przed chwilą ponieśli klęskę. Podziwu godna wytrwałość. Nie tak znowu długo po opisywanych wydarzeniach oddział, który stracił trzydzieści procent stanu, według strategów uznany by został za oddział „obezwładniony”. A ci znowu szli do ataku z raptem połową początkowego stanu. Po prostu nie znali wyników obliczeń przyszłych pokoleń strategów.
– No, dziewczyny – mruknęła Lanni – która tam wierzy w Bogów, armię Arkach i nie ma akurat okresu… Stawać w linii!
– O, żeby cię – szepnęła któraś z tyłu. – Wolałabym okrzyk: „Chodu!”.
– Albo: „Spierniczajcie, która może” – dodała jakaś żołnierz z boku. – Może jednak zmienisz zdanie, co?
– W dupę! – warknęła Lanni. – Stać w szeregu!
– No, to… żegnajcie koleżanki! Oni teraz już wiedzą, co ich czeka i jak se z tym radzić.
– Stul pysk!
– A szłam se spokojnie do niewoli… Zaraza! No, co? Najwyżej wydupczyłoby mnie kilku gości, ładna jestem, bym se poradziła. To mnie uwolniły, psiekrwie! A teraz wrogowie zarezają jak świnię.
Lanni rozejrzała się gwałtownie, ale zwolenniczka systemu niewolniczego wolała się ukryć za plecami koleżanek. Strach przed własnymi podoficerami musiał być jednak silniejszy od strachu przed nadzorcami i strażnikami cesarstwa Luan.
– Dobrze dotąd… aż ci, kurwa, łapy połamią na wstępie! – syknęła ta, która doświadczyła już choć przedsmaku niewoli. Nie mogła niczego zrobić, ale stała z innymi w szeregu, zaciskając zęby. Achaja klepnęła ją w plecy.
– Masz rację, siostro! Ja tam byłam. Jak się której wydaje, że u nich da się żyć, to niech se brzuch rozetnie i zobaczy, jaka ładna jest w środku. Po prostu śliczna. Na pewno docenią.
– Zamknąć ryje! – Lanni zagryzała wargi do krwi. – Nie szczekać już!
Klin luańskiej piechoty, dużo bardziej groźny niż za pierwszym razem, dotarł do skraju zarośli. Żołnierze przegrupowali się, usiłując dublować tych, którzy zajmowali kluczowe pozycje. Teraz jednak nie mieli już miażdżącej, podwójnej przewagi liczebnej. Wkroczyli między krzaki, tracąc impet i równy krok.
– Teraz! – wrzasnęła Lanni. – Do ataku!!!
Dziewczyny ruszyły do przodu. Luańczycy przewidzieli to jednak, zatrzymali się i zwarli szyk. Szczęk metalu, ktoś się przewrócił, ktoś krzyczał ranny. Kobiety Arkach uderzyły z impetem w pancerny taran, ale teraz nie było już tak łatwo. Krzaki krzakami, ale Luańczycy nie byli w ruchu tak jak poprzednio. Zwykła szermierka, w której żołnierze w pancerzach powoli zdobywali przewagę.
Achai mignęła Bei tuż obok. Złapała ją za kołnierz kurtki.
– Wyjmij kuszę i strzelaj! – krzyknęła.
Kiedy tamta załadowała broń, podsadziła ją na konar najbliższego drzewa.
– Już!
Bei strzeliła, zabijając żołnierza. Nie mogła nie trafić, dzieliło ich może dziesięć kroków. Achaja wskoczyła na konar obok, wyrwała jej kuszę i naciągnęła cięciwę rękami, opierając kolbę o brzuch.
– Masz, strzelaj! Będę ci ładować!
– Ty? – Bei, zaskoczona, zakładała bełt na leże. – Stary żołnierz młodemu?
– Bo celuję jak każda kurwa z burdelu. Ale silna jestem.
Bei strzeliła, zabijając następnego, i podała kuszę Achai. Ta naciągnęła ją z lekkim stęknięciem.
– Masz.
Świst. Trzeci żołnierz upadł, robiąc wyrwę w szeregu. Chloe i Shha widząc, co się dzieje, cofnęły się, wyjmując swoje kusze. Achaja przeładowała po raz trzeci. Potem jeszcze raz.
– Słuchaj – Bei wytrzeszczyła oczy – regulamin zabrania ładowania o brzuch więcej niż trzy razy! A i trzy tylko w wyjątkowych wypadkach.
– Bo jego twórcy nie rozbijali skał gołymi rękami przez parę lat. – Achaja podała jej naciągniętą broń. – No już, spokojnie.
Kolejny żołnierz upadł ze strzałą w szyi, Chloe i Shha również zaczęły strzelać, choć wolniej. Luańczycy widząc, że walka przedłuża się i może być rozstrzygnięta na ich niekorzyść, ruszyli do ataku. Tym razem powoli, precyzyjnie wybierając miejsca, gdzie koncentrowali większe grupy.
– Spieprzamy! – Achaja kopnęła Bei, zrzucając ją z drzewa. Sama zeskoczyła lekko, podniosła tamtą za kołnierz i pociągnęła do tyłu. Reszta dziewczyn również zaczęła się cofać. Coraz szybciej.
– No, kurwa – Lanni po raz setny chyba tego dnia rozejrzała się wokół. – Bo zaraz to się przerodzi w paniczną ucieczkę.
Shha zatrzymała się, ładując kuszę z powrotem na plecy.
– Stać, dupy! – wrzasnęła. – Kontratak, świnie! – Zaczęła łapać uciekające dziewczyny i zawracać, kopiąc i klnąc. – Inaczej do ojca i matki pójdzie list, że was usiekli jak żeście zwiewały! Kontratak!
Udało jej się zgromadzić wokół siebie kilka żołnierzy. Klnąc, sama rzuciła się do przodu. Achaja skoczyła za nią, parując cios luańskiego piechociarza. Tuż za nią, o dziwo, była Bei. Wywijała mieczem jak cepem, obsypując ich uciętymi gałązkami.
– Au! – wrzasnęła Shha.
Achaja kopnęła w kolano atakującego ją żołnierza, wytrąciła mu miecz i dziabnęła od dołu, błyskawicznie zmieniając kierunek ciosu.
– Dzięki! – Shha macała swój brzuch i wyżej. – Widziałaś, co chciał mi zrobić?
– Dobra, tylko kurtkę ci rozciął. – Achaja sparowała następny cios i ostro ruszyła do przodu. – Piersi masz całe.
Luańczycy zaczęli się cofać. Dziewczyny skoczyły na nich, odepchnęły kilkanaście kroków, aż do miejsca, gdzie krzaki przed polaną były rzadsze.
– Atak! Atak! – wył jakiś podoficer. Musiał być bardzo odważnym człowiekiem. Ruszył sam, znowu w gęstwinę, ciągnąc za sobą kolegów. Nowy impet wrogów stępił, a chwilę później rozsypał kontratak dziewczyn. Shha doskoczyła do podoficera, mimo że był od niej wyższy o głowę i stał na pewnym, równym miejscu. Achaja podłożyła jej nogę i przewróciła, ratując przed ucięciem głowy. Sama odbiła jego miecz, chwyciła koleżankę za kołnierz i pociągnęła w tył, bo zostały już same. Dopadło ją kilku żołnierzy, ale Zarrakh, Mayfed i Bei osadziły ich, strzelając z kusz.
– Zbierać się, dupy! Stać! – wrzeszczała z tyłu Lanni. – Kontratak! Kontratak!
– Kurwa, co za bezsensowna wojna! – Jakaś dziewczyna, skulona pod drzewem, płakała obejmując głowę rękami.