– Słuchaj – przystanął. – O co ci chodzi? Może byś mi to wreszcie wyjaśnił, co?
– Ano… jak mówiłem. – Chłopak uśmiechnął się perfidnie. – Co powiesz o mrówce, która uzbrojona w potężny miecz zasłoni się przed twoim sandałem, która, walcząc, uniknie śmierci. Czy ona czyni źle? Toż nie zagrozi ani tobie, ani twym braciom. Za mała na to. Ale jeśli będzie walczyć i nie zginie rozdeptana? Czy to jest złe? Nawet jeśli ona nie dysponuje ludzką skalą wartości i nie wie, że ty nie chciałbyś jej zabić, ginie pod butem jeno przez przypadek.
– Nie ja stworzyłem mrówki. Nie mnie oceniać ich dokonania.
– Słusznie! – krzyknął chłopak.
– Dobrze. A jak to się ma do Bogów? I reguł gry, których nigdy nie poznam? Oni stworzyli i mnie, i mrówkę. Chcesz, żebym oceniał mrówkę? Wedle jakich zasad, pytam.
– Oj, mądrzyście. Wiele już zrozumieliście. – Chłopak roześmiał się i był naprawdę sympatyczny. To była rzecz, to była ułuda, to było nic. Ale… odzwierciedlało myśli czegoś znacznie bardziej inteligentnego niż wszyscy ludzie znani Meredithowi. – Ani ludzkich, ani boskich, oczywiście. Ale według waszego ludzkiego rozumu, boście przecież mądrzejsi od mrówki, czy ona, broniąc się przed wami, postępuje źle?
– Nie.
– Właśnie. A nie zna przecież waszej gry ni reguł, ni wreszcie waszej ludzkiej kondycji, która pozwala na zadeptanie przypadkowe mrówki i nikt przez to piętnem zła obarczony nie zostanie. Gdyby jednak mrówka miała odpowiednio wielki miecz i potrafiła nim władać, a przy tym nie stanowiła dla was zagrożenia, to… Bylibyście w stanie przyznać jej fundamentalne prawo do samoobrony przed zadeptaniem, co?
– Owszem. Jeśli wyłoży własne racje.
– Własne racje? Mrówka??? I cóż ona by rzekła człowiekowi? Że nie chce być zadeptana? Toż to i bez niej wiecie. Żadnych racji nie musi mrówka przedkładać, chce żyć, to wiecie i bez niej. A nie przeszkadza wam ta wiedza w zadeptaniu stu mrówek na drodze. Nawet nie zerkniecie na dół.
– I tak właśnie Bogowie czynią z ludźmi?
– Nie, nie, nie, nie… Bogów w to, na razie, nie mieszajmy. Bo byśmy musieli zacząć mówić ich językiem, którego nie zrozumiecie. Bo byśmy byli jak dwaj mędrcy, co swą mądrość chcą przedłożyć mrówce. To się nie uda. Nie zrozumiecie Bogów, a ja jeno jestem w stanie wam pokazać tylko cień, tylko ułudną mgłę ich przemyśleń. Zupełnie tak, jakbym chciał oponować się za racją człowieka wobec mrówki. Tego się nie da zrobić.
– A co się da powiedzieć?
– Właściwie nic. Żeby zrozumieć, musielibyście być Bogiem. – Chłopak zafrasował się nagle. – Pokazywaliście kiedyś cienie na ścianie?
– Co?
– No, wiecie… czasem chłopcy zapalają wieczorem świeczkę i składają dłonie tak, żeby na ścianie ukazały się cienie a to żyrafy, a to słonia, a to królika. Robiliście coś takiego?
– Owszem.
– Więc sami widzicie. Wy wiecie, że to jeno cień dłoni. A co powie mrówka? Toż ona zobaczy tylko cień żyrafy, słonia i królika, jeśli w ogóle zna te pojęcia. Tako i ja mogę wam rzec. Mogę powiedzieć wszystko. Ale dla was to będzie cień na ścianie. Nigdy nie zrozumiecie, że to jeno złożone dłonie przy świeczce.
Meredith podziwiał jego uczciwość. Bogowie mówili, ale nie wyjaśniali. Sługa Zła był uczciwy, wyjaśniał, przyznawał, że pokaże jeno ułudę.
– Mów.
– Ano… Bogowie stworzyli cały świat. Bez nienawiści, jak już mówiłem. Bogowie chcieli dobra. Seph jednak był bardziej inteligentny. Myślał i wymyślił Ziemców. Istoty, które miały to samo dążenie co Bogowie. Tyle że… Ziemcy to zwierzęta. Niezwykle konsekwentne we wszystkim, co czynią. Bogowie chcieli, żeby wszystko, co żyje we wszechświecie, dążyło do dobra. I Seph stworzył takie istoty! Ziemcy mogą dążyć jednie do dobra. Ziemcy, konsekwentnie, z makabryczną zwierzęcą dokładnością dążą do Dobra ostatecznego. I… okazali się najgorszymi potworami, jakie widział wszechświat. Ziemców stworzyłem ja. Martwy przedmiot nielogiczny. Stworzyłem ich jako istoty doskonałe, nie znając jednak ani ludzkich, ani boskich ograniczeń. Zrobiłem to tak dokładnie, jak to tylko rzecz potrafi zrobić. Każdy człowiek, każdy Bóg zawahałby się na moim miejscu. Ja nie! Ja jestem rzeczą. Przedmiotem. Ja to doprowadziłem do końca. To są monstra, które do jednego tylko mogą dążyć: do dobra! Ale nie tak, jak Bogowie. Oni to zrobią naprawdę. Oni to zrobią do samego końca, do samej zatraty, do zera, do ostatecznej zagłady. Czymże bowiem jest dobro? Dobro to szczęście wiekuiste. I oni do niego będą dążyć. Konsekwentnie. Po trupach. Do końca. Bez żadnych hamulców. Bez kompromisów.
– Wiem. To płaczący wojownicy. Wiecznie nieszczęśliwi zdobywcy.
– A tak. To są wiecznie nieszczęśliwi, płaczący zdobywcy… Taka właśnie okazała się recepta Bogów na istoty doskonałe. To są najstraszniejsze potwory, jakie świat widział, to zwierzęta obdarzone rozumem, to… to jest ostateczna zagłada na polu łez. To są perfekcyjne w zabijaniu, żrące wszystko, co popadnie, nawet samych siebie, anioły śmierci, które nie cofną się przed żadnym świństwem, byleby tylko dojść do swego celu: dobra ostatecznego. To są Ziemcy. To są agresorzy bez złudzeń, bez iluzji, bez kłamstwa. Oni dobrze wiedzą, że tylko łzy, tylko cierpienie jest w stanie zbliżyć ich do ostatecznego ideału wymyślonego przez Bogów. Nigdy go nie osiągną. Ale… Oni zdają sobie z tego sprawę. Oni wiedzą, że jedyne dobro, jakie osiągną, to smutek. To czarna rozpacz na polu bitwy usłanym trupami. Oni to zrobią porządnie. Nie jak Bogowie. Oni to zrobią konsekwentnie. Tak jak tylko istoty doskonałe potrafią. Nie bojąc się własnej zagłady. Nie bojąc się zaprzeczenia wszystkim ideałom. Oni to zrobią do końca, wykonają swoją robotę aż do ostateczności. Oni będą totalnie dobrzy, ale… – Chłopak zachichotał nagle. – Bogom naszym to by się nie spodobało. Bo Bogowie, w swoim dążeniu do dobra, byli niekonsekwentni. Ziemcy będą konsekwentni! Do samego końca.
– Powtarzasz właściwie jedno i to samo. Przez cały czas.
– A tak. Pokazuję ci cień, ciągle ten sam. Ale ty wiesz, że ten sam cień można uzyskać przez różne ułożenie dłoni przy świeczce. Cień ten sam, ale konfiguracja dłoni za każdym razem inna.
– Czego ty właściwie chcesz?
– Hmmmm… Pamiętacie zapewne, jak mówiłem, że wasz świat jest inny niż wszystkie, że to pułapka zastawiona na Ziemców.
– Pamiętam. – Czarownik skinął głową.
– Było tak. Bogowie dowiedzieli się, że stworzyłem Ziemców i postanowili ten świat urządzić inaczej niż wszystkie, gdzie tylko dobro i harmonia. Cha, cha, cha… Wy macie magię jak inne światy, ale nie jesteście dobrzy. Wasi cisi bracia zza gór mają technologię jak Ziemcy. Jak nadejdzie czas, oba światy się połączą i razem stawicie czoła Ziemcom. Macie ich zniszczyć, by we wszechświecie zapanowało dobro. Ale wasz świat nawet po zwycięstwie będzie zły przecież. Bo… przegrani w tej wojnie stracą swoje ciała, wygrani stracą swoje dusze. Więc wy też zostaniecie zniszczeni, czego słusznie domyśliliście się, siedząc dwa lata w ciemnicy Zakonu. Ten świat to pułapka podwójna: na Ziemców, których zniszczycie wy, i na was. Wszystko zniknie. Katastrofa będzie następować za katastrofą, wszystko zniknie. Cha, cha, cha… najemnicy zrobią swoje i najemników można zabić.
– To okrutne.
– Nie oceniajcie Bogów! Nie sądźcie Bogów waszą ludzką miarą. Nie wam z nimi konwersować. Bo to wygląda, jakby kot chciał delfiny pouczać, jak mają pływać. Kot delfina niczego nie nauczy. Ale przerywacie mi i wątek przez to porwany.
– Już nie będę – chciał zakpić Meredith, ale niezbyt mu wyszło.