– Kapral Achaja melduje się na rozkaz!
Sierżant Shha była sama w namiocie. Teraz mrużyła oczy, patrząc na koleżankę.
– Coś wam obiecałam wtedy w lesie… Pamiętacie?
– Niby co? – Achaja dopiero teraz zrozumiała, gdzie się znajduje. Stłumiła ziewnięcie i rozluźniła się wyraźnie.
– No… Dobra, wydaję wam rozkaz, kapralu. Rozebrać się do goła, położyć na moim sienniku i przykryć kocem! Zaraz do was przyjdę.
– Ty, kurde. Coś ty?
– No, wskakuj! Obiecałam i… – Shha przymknęła oczy. – I chcę – dodała cicho, marszcząc brwi. Potrząsnęła głową i popatrzyła na koleżankę spod oka. Raczej nieśmiało.
Achaja rozejrzała się wokół. Nie było nikogo, kto mógłby jej dać jakąś radę. Potem zagryzła wargi.
– No…
– No, co? Chcesz?
– Mmm… – Nie wiedziała, co powiedzieć. Przypomniała sobie małego chłopca, złodzieja, którego spotkała w Syrinx, przypomniała sobie swoją wieś, w której żyła przez rok, przypomniała sobie prostytutkę w stolicy Luan, która kazała jej się przytulić i płakać, i… i było to jakieś wyjście. Powiedziała jakoś tak miękko: – Wiesz… Ja chyba też potrzebuję trochę ciepła.
Shha odwróciła głowę.
– Rozbierz się, a potem zamknij oczy, co?
Achaja, jakby zdziwiona tym, co robi, zdjęła buty, kurtkę i opaskę, potem ściągnęła spódniczkę i ukryła się pod kocem.
– Już – szepnęła, zamykając oczy. Shha wśliznęła się pod koc w chwilę później. Pocałowała ją delikatnie, potem jeszcze raz i objęła mocno.
– Nie bój się, Achajka – tchnęła jej w samo ucho. – Ja już to robiłam z dziewczyną. Nie bój się.
Głaskała jej głowę, plecy, odrzuciła z twarzy splątane warkoczyki. Pocałowały się raz jeszcze, tym razem Achaja też poruszyła wargami. Objęła koleżankę ramionami, przytuliła się.
– Tylko… delikatnie – powiedziała przez łzy, bo nagle tak strasznie zachciało jej się płakać. Tyle wspomnień, zapomnianych obrazów stanęło jej przed oczami. A tu nagłe ciepło, jej koleżanka, która czuła to samo, nie, jej… jej siostra, choć nigdy naprawdę takiej nie miała -… co?
– Mhm.
Obozowały może o dzień drogi od pola bitwy. Ciągle jeszcze napływały mniej lub bardziej pokiereszowane oddziały. Ale one były pierwsze. Zajęły pod namiot najlepsze miejsce w tworzonym obozie, przy lesie, w cieniu drzew, tuż przy niewielkim jeziorku z kryształową, niesamowicie zimną wodą. Pluton wcale nie był w tak złym stanie, jak się spodziewały. Ich drużyna straciła czterech żołnierzy, druga pięć, trzecia nikogo, bo wycofała się z pamiętnego wzgórza z innym plutonem. Lanni, choć teraz porucznik, wolała być z nimi. Raz poszła – w końcu siedemnastoletnia dziewczyna zaledwie – do oficerskiej kantyny i poobijała się biedna o wykształcone, obyte, pochodzące wyłącznie z wielkich miast dwudziesto – i trzydziestolatki. Miała prawo (według regulaminu nawet obowiązek, choć niewielu oficerów ściśle go przestrzegało) przebywać jak najwięcej ze swoim plutonem. Pływała teraz w jeziorze, nurkując i prychając jak kot.
Częściowe uzupełnienia, które im podesłano w liczbie dwóch dziewczyn z obozu rekrutów, miały pecha i natknęły się właśnie na nią.
– Hej ty! – krzyknęła jedna z nich, z włosami tak jasnymi, że zachodziło podejrzenie, iż jednym z rodziców musiał być ktoś z „Chorych Ludzi” zza Wielkiego Lasu. – Gdzie tu jakaś szarża, żeby się zameldować, co?
– Ty… – Lanni zabrakło tchu w piersiach na taką bezczelność. – Jestem porucznikiem, oślico!
– E, nabija się z nas – mruknęła niższa.
Lanni wyskoczyła na brzeg, rozbryzgując wodę.
– Meldować się, suki!
Ta z jasnymi włosami wzruszyła ramionami.
– Toż jesteś goła jak niemowlę. Niby skąd mam wiedzieć, żeś porucznik?
Lanni zatkało. Potem jednak odzyskała głos i był on dużo silniejszy niż poprzednio.
– Sierżancie!
Shha wyskoczyła z namiotu.
– Zabij tych dwóch żołnierzy, bo inaczej ja im dopiero pokażę!
Shha szturchnęła leżącą pod drzewem Achaję.
– Kapralu, zajmijcie się nimi!
Achaja podniosła głowę.
– Bei! Bei, gdzie jesteś, szlag jasny z tobą!?
– But naprawiam. – Zza zasłony namiotu ukazała się głowa dziewczyny. – Bo mi się podeszwa odrywa.
– Wymusztruj te dwie i przeczołgaj po całym obozie, bo mi się nie chce ruszyć dupska!
– Dobra. – Bei wyszła na zewnątrz, kulejąc trochę z powodu jednej bosej stopy. – Meldować się, suki! – wrzasnęła.
Obie, dość oszołomione sceną, której były świadkami (w obozie rekrutów naprawdę nic takiego nie mogłoby mieć miejsca) dość niemrawo przyjęły postawę na baczność.
– Melduje się szeregowy Bonne plus jedna!
– Wróć! – zawyła Bei. – Jaki szeregowy? Dupa Bonne! I ta druga też niech powie, że dupa.
Jasnowłosa zacięła się wyraźnie.
– Niby jakim prawem mnie obraża…
– Dyskutujesz z przełożonym?! – przerwała jej Bei.
– Nie jesteś moim przełożonym.
– Mówię w imieniu pani kapral, dupo!
Achaja otworzyła jedno oko i machnęła ręką.
– Dyskutuje – ziewnęła. – Bierz ją.
– Dwadzieścia przysiadów! Z rękami do góry! Co? Co… kto ci pozwolił plecak zdjąć, oślico?!! A ty? – Podeszła do drugiej. – Melduj.
– Dupa Kaisha melduj…
– Co? – Bei o mało nie upadła. – Coś powiedziała?
Tamta była o włos od płaczu.
– Powiedziałam, że… dupa Kaisha, proszę pani. Już robię przysiady.
– O, kurwa – wyrwało się Achai.
Zarrakh też podniosła głowę.
– No, co? Mało to dziewczyn ma takie same imiona?
Mayfed przytaknęła skinieniem głowy. Wolała się jednak nie wtrącać. Shha z wnętrza namiotu głośno komentowała, dowodząc, że w jej wsi aż trzy dziewczyny mają takie same imiona, ale nie pamięta już jakie. Pewnie wszystko zmyśliła – jej wieś była za mała na takie cuda. Lanni też się skrzywiła.
– Pech – powiedziała Bei. – Straszny pech, że nam ją dali! Kurde! – Uderzyła pięścią w dłoń.
– Zamknij się!
– Ma rację – poparła ją Chloe. – Co oni w tej kancelarii? Nie wiedzą, że poprzednio też Kaishę dostaliśmy? I że zginęła w pierwszym starciu?
– Pech – po chwili wahania dodała Zarrakh. – Coś będzie nie tak.
– Wypchajcie się! – krzyknęła Shha z namiotu, ale już dużo mniej pewnym tonem. – Może nic się nie stanie.
– Dobra, kurde! – przerwała im Lanni. – Ale tę drugą, która powiedziała, że jestem goła jak niemowlę, dawać tu biegiem!
Kiedy dość przestraszona już, jasnowłosa rekrut stanęła przed panią porucznik, ta kazała jej się rozebrać i umyć w jeziorze. Kiedy tamta wykonała rozkaz i przykucnęła, ledwie mocząc ręce w wodzie, Lanni stanęła na jej leżącym obok mundurze.
– Dość! – warknęła. – A teraz biegiem do intendenta po łój do butów! Marsz!
– Hej, hej – zmitygowała ją Achaja. – Ty chyba, jako porucznik, nie możesz wydać takiego rozkazu.
– Nie? Dobra, odwołuję. – Lanni odwróciła głowę. – Shha, słyszałaś?
– Zapierdalaj, młoda! – wrzasnęła sierżant, nawet nie fatygując się, żeby wyjść z namiotu. – Ale już!
– Teraz w porządku? – Lanni kucnęła obok Achai, obserwując, jak goła rekrut biegnie w poprzek obozu. – Jakby co do czego. Nikt jej wprost rozkazu nie wydał, że ma biec goła. – Zaczęła się wycierać czystą szmatką. – A ta druga niech skrobie naczynia! Do połysku!
Naczyń nie było wiele, ale za to porządnie zapaćkane. Korzystając z faktu, że były tu pierwsze, zrabowały w pobliskiej wsi kilka kur, zanim reszta wojska nie ogołociła chałup doszczętnie, zmuszając chłopów do wyprowadzki. Potem Shha, sama przecież ze wsi, więc doświadczona, nałowiła w rzeczce sporo dość dużych ryb (nikt psichkrwi nie potrafił nazwać, choć padały różne propozycje, od nazw swojsko chłopskich, przez bardziej wyrafinowane, które miejskie dziewczyny znały z targu, po rekina nawet, którym rzuciła Achaja). Żadna nie miała pojęcia, co to za gatunek, ale smakowały nieźle. Po rybach i kurach ich przydziałowe naczynia wyglądały ślicznie – nikt ich przecież nie mył pomiędzy posiłkami, bo wszyscy wiedzieli, że niedługo przyślą uzupełnienia.