W tylnym szeregu ktoś zachichotał.
– A mnie weźmiecie, dziewczyny? – rozległo się z tyłu. – No, trochę jestem niewysoka, ale całkiem, całkiem.
– Mordy w kubeł!!! – Lanni zdenerwowała się naprawdę.
Orszak zatrzymywał się właśnie przed namiotem sztabu. Gwardzistki wyrównały szereg, ale żadna z nich nie zsiadła z konia. Wozy podjechały trochę bliżej. Stanęły równocześnie, jak na komendę. Achaja poczuła, jak dziewczyny wokół biorą głębszy oddech. Jakaś porucznik z gwardyjskimi odznakami rzuciła się z podręcznymi schodkami. A potem… Ukazała się ONA. Królowa Arkach we własnej osobie. Pani pułkownik zamieniła się w słup soli, księżniczka wytrzeźwiała momentalnie, przestała się chwiać na nogach i zasalutowała dziarsko. Reszta wyższych oficerów zaczęła udawać, że ich nie ma. Po prostu kilkanaście kobiet znikło nagle z pola widzenia. Choć przecież żadnego czarownika nie było w pobliżu. Musiały więc znajdować się tam nadal… ale gdzie?
Królowa nie była stara. W swojej dość skromnej sukni zeszła po schodkach na trawę, uśmiechnęła się do pani pułkownik, o mało nie wywołując u niej apopleksji. Gwardzistki zsiadały właśnie z koni, więc dziewczyny nie usłyszały słów powitania. Krótki raport, prezentacja i obie ruszyły w stronę plutonu w reprezentacyjnych strojach.
Królowa zatrzymała się przed Lanni. Biedna dziewczyna. Gdyby mogła, najchętniej zamieniłaby się w skałę.
– To ty powstrzymałaś atak kawalerii na nasz okrążony pułk? – spytała Królowa, uśmiechając się lekko. – Dziękuję ci, dziecko.
Nachyliła się nagle i pocałowała Lanni w policzek. Większej kary nie można było wymyślić dla porucznik. Skołowana dziewczyna nie miała pojęcia, czy powinna wyrwać się z objęć i stanąć na „jeszcze bardziej baczność”, czyli pozrywać sobie wszystkie mięśnie i ścięgna, czy też, o Bogowie… o tym lepiej nie myśleć… oddać pocałunek. Królowa na szczęście odsunęła się trochę, dziewczyna dokonała cudu i wyprężyła się jeszcze bardziej (o włos przynajmniej) i ryknęła:
– Porucznik Lanni melduje pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej, proszę pani!
Dowództwu dywizji opadły ręce. Powiedzieć per „proszę pani” do samej Królowej! Pułkownik wyglądała tak, jakby coś stanęło jej w gardle. Reszta oficerów zniknęła w jeszcze większym stopniu. Właściwie one wszystkie wydawały się przezroczyste jak najcieńsza tkanina z dalekiego Garenmich. Królowa uśmiechnęła się lekko, kiwając do Lanni ręką. Podeszła do Achai, a tej (choć wprawionej za młodu na dworze) wydało się nagle, że to mistrz Anai podchodzi.
– Córko…
– Tak jest! Wasza Wysokość!
Pani pułkownik zza pleców Dostojnego Gościa spojrzała na kaprala z nową nadzieją.
– Co masz na twarzy?
– Byłam luańską ku… niewolnicą, Wasza Wysokość!
Na to niedokończone słowo dostojnicy za plecami zmartwieli, potem jednak odetchnęli lekko.
– I uciekłaś? Dosłużyłaś się u nas rangi kaprala?
– Tak jest, Wasza Wysokość! Bo w Królestwie Arkach jest wolność, Wasza Wysokość! Ja bardzo kocham ten kraj, Wasza Wysokość!
– Aż tak, że chcesz się za niego bić?
Achaja uśmiechnęła się szeroko, choć było to wbrew regulaminowi. Ale była doświadczona, wiedziała, na co może sobie pozwolić.
– Arkach jest fajne! Wasza Wysokość! Trzeba go bronić przed wrogami, trzeba im pokazać, że za to wszystko, co tu jest… warto! Wasza Wysokość!
Oficerowie z tyłu zmarnieli nagle, mając już przed oczami utratę stopni. Co za karygodna poufałość! Nie znali jednak tak dobrze jak Achaja wielkich władców. Nie bywali na dworze.
Królowa uśmiechnęła się nagle.
– „Fajnych” masz żołnierzy, Lanni – rzuciła. – Chciałabym, żeby moja córka była taka. Żeby walczyła bo… warto.
Pani pułkownik jakby urosła, wzdychając z ulgą. Oficerowie, „zniknięci” uprzednio, teraz pojawili się nagle w magiczny sposób, każdy na swoim miejscu. Królowa ruszyła wzdłuż szeregu i zatrzymała się, dokładnie tak jak przewidziało dowództwo (jednak znali się na strategii! I to całkiem nieźle!) przy drugiej drużynie.
– Sierżancie…
– Melduje się sierżant Shha!!! – ryknęła dziewczyna tak głośno, że można było mieć obawy, czy Królowa zachowa jeszcze zdolność słyszenia czegokolwiek. – Pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej, Wasza Wysokość!!!
– Ile masz lat, dziecko?
– Siedemnaście, proszę pani – Shha zachłysnęła się nagle. – Bogowie! Wasza Wysokość, znaczy! Ojej… – wyrwało się skołowanej dziewczynie. – Ale narobiłam.
Królowa roześmiała się.
– Jesteś tym, czym powinni być żołnierze Królestwa Arkach.
– Ja, przepraszam! Ja jestem ze wsi, Wasza Wysokość!
Królowa roześmiała się znowu.
– Jesteś świetną żołnierz, sierżancie! Daliby Bogowie więcej takich. Choćby i ze wsi.
Królowa ruszyła dalej, a za nią zupełnie już skołowane dowództwo. Przegląd plutonu odbył się szybko. Reszta wojska trwała w bezruchu z zamkniętymi oczami, modląc się, żeby do nich nie doszedł wraży atak. Kiedy Królowa skierowała jednak kroki do namiotu sztabu, tylne szeregi zalała fala współczucia dla plutonu „C”, rozsieczonego w pierwszym starciu. Biedne dupy! Ale, faktem jest, że je uratowały, uchroniły swoim poświęceniem. Walczyły dzielnie na swych z góry przegranych pozycjach.
– No, Chloe – szepnęła Lanni – w karnej kompanii naprawdę nosi się stare worki?
– Mhm. Ale za długo nie ponosisz. Tam się żyje, średnio, dziesięć dni.
– Zalewasz?
– Chciałabyś.
– Shha!
– Co? – jęknęła sierżant. – Ja, psiamać, naprawdę nieuczona!
– Fajnie z wami było. Przepraszam was obie za to, że mówiłam o tym gżeniu z Achajką.
– No! A ja przepraszam za tę wódę. Naprawdę nie mogłam.
– Ja też – wtrąciła Achaja.
– Ty przynajmniej coś tam wydukałaś. A teraz zginiemy wszystkie… mając na sobie stare worki.
– Bogowie pokarali tym, że jestem mała – odezwała się któraś z drugiego szeregu. – Jakbym była wysoka, to by mnie do was nie wzięli. Bym se jeszcze pożyła trochę.
Ze sztabowego namiotu wyszła pani major, niosąc osobiście jakąś tacę. Zamarły w bezruchu, oczekując najgorszego. Reszta wojska z tyłu patrzyła na nie ze współczuciem ze swoich bezpiecznych pozycji.
Jednak na tacy nie było rozkazów natychmiastowego przeniesienia do karnej kompanii.
– No, Lanni – powiedziała pani major. – Tyś naprawdę w czepku urodzona. Ty zostaniesz niedługo kapitanem.
Cały pluton spojrzał na nią podejrzliwie i z niedowierzaniem. Trzydzieści trzy pary ślicznych oczu zwęziły się jak na rozkaz.
– ONA tam teraz siedzi i gratuluje dowództwu, że mają takich, kurde, „fajnych” żołnierzy. – Tu ostro spojrzała na Achaję. – Zaryzykowałaś, małpo! No, ale… Widać, żeś uczona. No, no. Prawdę w kancelarii mówili. W końcu ten wasz kapral uratował wam dupy, żołnierze. ONA jest bardzo zadowolona!
Lanni westchnęła ciężko. O mało nie zemdlała.
– Odniosłyście zwycięstwo dużo ważniejsze niż to parę dni temu. Honor dywizji żeście uratowały! No. I dlatego, niestety, czeka was jeszcze gorsze zadanie.
Lanni oklapła nagle. Chloe zaklęła szeptem. Shha zaczęła się modlić.
– Kapralu! – Major podała jej kubek z tacy. – Wypijcie to! Duszkiem.
Achaja przełknęła bezbarwny płyn i doznała ogromnej ulgi. Czysta, trzykrotnie co najmniej przepuszczana przez maszynę, bardzo porządna wódka kopnęła ją mocno jak stary muł i napełniła oczy blaskiem.
– Teraz zagryźcie! – Dostała kawałek cytryny. – To wam wykrzywi gębę, ale nie musicie przełykać.