To był w Arkach naprawdę egzotyczny owoc, ale Achaja znała go dobrze. Pochodziła z Troy, gdzie cytryny były bardziej pospolite niż jabłka. Nie musiała wypluwać, nic jej nie wykrzywiło.
– No – Major spojrzała z uznaniem. – Z ciebie naprawdę twarda żołnierz. A teraz przepłuczcie dokładnie usta. – Podała jakiś wywar z mięty. – Lepiej ci?
– Tak jest!
– Dobra, teraz sierżant, to samo! Wy dwie, niestety, staniecie na honorowej warcie przy JEJ namiocie. Przykro mi.
Słysząc to, Shha osuszyła swój kubek tak, żeby w środku nie pozostała nawet kropelka.
– Lanni, reszta plutonu stoi przy gwardii. No już, już. Też się napij. I trzymajcie się! Przecież w ostatniej bitwie też ciężko było. No wiem, nie aż tak, ale zawsze jakieś tam niebezpieczeństwo przecież wtedy było.
Odeszła dziarskim krokiem, a Shha i Achaja powlokły się za nią jak dwójka skazańców za mistrzem topora. Obie zajęły miejsce przy rozstawianym właśnie królewskim namiocie. Reszta plutonu przy gwardii, ale to było całe trzydzieści kroków dalej! Shha znała przynajmniej jakiś garnizonowy sposób, żeby, stojąc na baczność, oprzeć się na dzirycie, udając, że się go trzyma regulaminowo, Achaja natomiast sterczała prawie na bezdechu w ogniu spojrzeń kręcących się wokół szarż. Ale nie to było najgorsze. Niedługo potem nadjechał wspaniały orszak posła Luan. Prawie dwieście koni i trzy pozłacane wozy ozdobione liliami. Zatrzymali się przy namiocie sztabu. Nastąpiło powitanie, w którym Królowa nie uczestniczyła, potem powitalna uczta, w której Królowa brała udział. Namiot dowództwa, choć wielki, nie mógł pomieścić wszystkich, a poza tym „wszyscy” nie byli przewidziani w protokole, więc przy obu wartowniczkach zebrał się tłum oficerów, przechadzających się tam i z powrotem. Obie nie mogły nawet głębiej odetchnąć. Na szczęście uczta, choć przeciągała się niepomiernie, sprawiła, że niektórzy goście wychodzili na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Oficerowie przy królewskim namiocie natychmiast udali się w bardziej bezpieczne rejony, takie, gdzie nie można było nikomu wpaść w oko i wokół zrobiło się luźniej. Achaja bała się, żeby posłem nie okazał się L’ath, który mógł ją rozpoznać, ale sam poseł nie pojawił się przed namiotem ani razu. Zauważyła natomiast starszego mężczyznę z okrągłym brzuchem, wielką łysiną i obwisłą dolną wargą. Skądś go znała. Nie. Nie mogła przypomnieć sobie twarzy, ale z całą pewnością go znała. Z jakiegoś przypadkowego spotkania? Z opowieści? A szlag! Mężczyzna po chwili zniknął we wnętrzu namiotu.
Po chwili pokazała się jeszcze ciekawsza para. Mężczyzna (sądząc po mundurze, wysoki oficer Arkach – o dziwo! – z całą pewnością nie była to kobieta) i jeden z sekretarzy luańskiego posła. Obaj zbliżali się do namiotu Królowej, prowadząc ożywioną dyskusję.
– Nie ma pan racji – argumentował sekretarz posła. – Luan jest w stanie zmobilizować sześćdziesiąt tysięcy wojska na granicy z Arkach.
– Osiemdziesiąt tysięcy – mruknął oficer.
– Ach! Niech pan nie wierzy plotkom, panie Biafra.
To był Biafra! Achaja pamiętała, że Zaan, najsprytniejszy człowiek, jakiego znała, odbył specjalnie długą wędrówkę z Troy, tylko po to, żeby spotkać się z Biafrą. Przyjrzała mu się dokładnie. Był młody, mógł mieć jakieś dwadzieścia pięć lat, może i mniej. Był zabójczo przystojny, śliczny nawet, jeśli to określenie da się zastosować wobec mężczyzny. Zauważyła wypielęgnowane dłonie, bardziej zadbane niż wszyscy wyżsi oficerowie w pułku. Miał regulaminową fryzurę, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. Najważniejsze były jednak jego oczy. Obojętne do granic możliwości na zupełnie pozbawionej ekspresji twarzy, jakby nieżywe, jakby wykonane z górskiego kryształu i wstawione w oczodoły. Były zimne, martwe, nieruchome. Jakby się patrzyło na twarz rzeźby wykutej w kamieniu.
– Nie spierajmy się co do liczebności – powiedział. – Bo to jałowy spór.
– Zapewniam pana, że maksimum sześćdziesiąt.
– Jeśli to takie dla pana ważne, niech będzie – przytaknął Biafra obojętnie, uśmiechając się lekko. Było to zupełnie tak, jakby rzeźba się uśmiechnęła – kompletnie bez wyrazu. To skurwysyn! Achaja przypomniała sobie określenie Zaana. Tak. Miał rację. Biafra wyglądał na straszliwego sukinsyna, choć robił wszystko, żeby to ukryć. Jedynak, perfekcyjnie wykształcony, z jakiejś bardzo dobrej rodziny, skrzywdzony przez kogoś… A może tylko przez to, że był jedynym mężczyzną w armii kobiet? Wbrew pozorom można było wiele wyczytać z jego twarzy, choć on sam wolałby zapewne, żeby tak nie było.
– Nie, nie, nie – odezwał się sekretarz posła. – Zakładając nasze sześćdziesiąt i wasze trzydzieści, to chyba każdy przyzna, że dalsze przepychanki nie mają większego sensu. Zapewniam pana, że ta polana znajdzie się w granicach Luan już pod koniec roku. A w przyszłym…
– W przyszłym wasze konie stratują naszą stolicę – zgodził się Biafra uprzejmie. – Ale póki co, to wy co chwilę wysyłacie poselstwa z prośbą o rozejm.
– Niech pan przestanie śnić, drogi panie. Na granicy z Troy spokój, co nam szkodzi przerzucić dalsze czterdzieści tysięcy tutaj i zakończyć wojnę w trzy lata?
– Po pierwsze: Troy jest nieobliczalne. Jeśli zrobicie jakieś przesunięcie wojsk znad ich granicy, załatwią was szybkim marszem na Syrinx i będą tam, zanim się ktoś w waszej stolicy obudzi.
– Drogi panie. Toż tam jeszcze zostanie naszych wojsk…
– Niech będzie, że i milion – przerwał mu, kpiąc okrutnie, Biafra, bo takiej liczby wojska cały świat nie mógł wystawić. – Znacie Troy lepiej niż ja. Oni zdobywają od was spory kąsek rok w rok.
– Kilkaset kroków terenu! A poza tym rok w rok odbijamy.
– Niech będzie i kilkaset. Po drugie: odbijacie i odbijacie, a oni ciągle bliżej. Nie tacy znowu głupi stratedzy Troy, choć ich możnowładcy robią wszystko, żeby ich powstrzymać. Ale dobrze. Nie obstaję przy tym. Prawdziwej walki między wami, póki co, nie ma, bo ani cesarzowi, ani królowi Troy na tym nie zależy. Wielkie rody obu państw bogacą się na przemycie w spornym pasie i nikt tak naprawdę nie chce tego przerwać. Bo to byłoby tak, jakby sobie ktoś uciął złotą żyłę. Jeszcze moment i mimo wojny na ustach zaczniecie się koligacić dla osiągnięcia jeszcze większych zysków.
– Ależ, co pan mówi!
– Wiem, co mówię. Mieliśmy wszak rozmawiać szczerze. Ale niech ktoś wielmożom z Troy zaświeci w oczy większym bogactwem. Co wtedy będzie? Nie rzucą się na was jak psy?
– Toż ich zgnieciemy. Przewaga po naszej stronie!
– Przewaga, owszem. Tyle że wy, wchodząc na teren Troy, zostaniecie zatrzymani, bo u nich armia z poboru, która dopiero widząc zagrożenie na progu swoich domów, naprawdę zaczyna walczyć. A jak wojska Troy rozleją się na równinie Syrinx, wtedy będzie po was, bo w luańskim wojsku głównie najemnicy, którzy bronią jedynie swoich sakiewek, a po roku im płacić nie będzie z czego.
– Okrutne słowa. Na szczęście, wybaczcie, panie, zupełnie nieprawdziwe.
– Nie poruszyliśmy jeszcze najważniejszego. Co będzie, jeśli Troy znaczną przewagę uzyska?
– Skierujemy tam nawet i sto tysięcy żołnierzy!
– Eeeeee… Stu nie skierujecie. Ale dobrze. Łupniecie w ich armię, oni się okopią, ostrokoły pobudują, zima przyjdzie i przerwa w walkach nastąpi. A co wtedy zrobią Królestwa Północy, ciekawym? Póki co, pies się nie rzuci na pana. Ale jeśli pan zostanie przywiązany do płotu po drugiej stronie podwórza, dlaczegóżby psy nie miały uszczknąć kawałka pieczeni z kuchni? Dasz jakiś powód, panie? A skromniutkie Arkach? Czyż nie uderzy ze wszystkich sił, jedyną swoją szansę w tym widząc? I co?
– Tak to, panie, przedstawiacie, że chociaż jestem sługą największego państwa na świecie, ciarki mnie przechodzą – usiłował zakpić sekretarz, ale nie bardzo mu wyszło. – Arkach do pierwszych przełęczy Negger Bank nie dojdzie.